Gdy koronawirus zaczął się cofać, Izrael otworzył szkoły. Co zakończyło się fatalnie – ostrzegł „New York Times”. Według jednego z największych dzienników na świecie scenariusz izraelski jest poważnym ostrzeżeniem dla krajów planujących powrót dzieci do szkół jesienią. Pochopne decyzje mogą kosztować życie wielu nauczycieli
Pod koniec maja Izrael postanowił ponownie uruchomić targaną związanym z lockdownem kryzysem gospodarkę i m.in. otworzyć szkoły. Politycy i lekarze mieli podstawy do optymizmu – w marcu i kwietniu wskaźniki zakażeń dochodziły do ponad 750 przypadków dziennie. Na początku maja spadły do zaledwie kilkudziesięciu. W efekcie do szkół najpierw zaczęli wracać najmłodsi uczniowie, potem ich starsi koledzy, którzy mieli zdawać egzaminy, a następnie zaczęto organizować lekcje w małych grupach.
Politycy generalnie prezentowali świetne samopoczucie. – Wyjdźcie na zewnątrz i bawcie się dobrze – zachęcał obywateli premier Izraela Benjamin Netanjahu ogłaszające decyzję o otwarciu barów, restauracji, hoteli.
Tego samego dnia, gdy premier wygłaszał te słowa matka jednego z uczniów uczęszczających do liceum Gymnasia Ha’ivrit w Jerozolimie poinformowała szkołę, że u jej syna stwierdzono koronawirusa. W następnych dniach pozytywny wynik testów otrzymali kolejni uczniowie liceum. Ostatecznie koronawirusem zakaziło się 154 uczniów i 26 pracowników szkoły.
Liceum stało się największym ogniskiem szkolnej epidemii w Izraelu, a prawdopodobnie też na świecie. „Wirus przeniósł się do domów uczniów, a następnie do innych szkół i po okolicy ostatecznie zarażając setki uczniów, nauczycieli i ich krewnych” – zauważył „NYT”.
Epidemia rozlała się na setki szkół w całym kraju, które trzeba było zamknąć, a kilkadziesiąt tysięcy uczniów, rodziców i nauczycieli wysłać na kwarantannę. Stało się tak mimo natychmiastowych decyzji podjętych przez władze oświatowe – ministerstwo edukacji poleciło uczniom i pracownikom szkół nosić maski, okna w szkołach miały być cały czas otwarte, wprowadzono obowiązek częstego mycia rąk, a uczniowie mieli trzymać do siebie stosowny dystans.
Wirus jednak okazał się szybszy. Szkoły okazały się bowiem po prostu nieprzygotowane na wprowadzenie ostrego reżimu sanitarnego – brakowało pomieszczeń na organizację zajęć dla mniej licznych grup, a uczniowie i nauczyciele nie byli w stanie zachować odpowiedniego dystansu. Powszechne stało się więc ignorowanie obostrzeń sanitarnych.
Jak zauważył „NYT”, szczególnie wysoką cenę ponieśli izraelscy nauczyciele. Najbardziej ucierpieli ci pedagodzy, którzy uczyli w wielu klasach, a więc istniało większe prawdopodobieństwo, że się zarażą. Wielu nauczycieli trafiło do szpitala. Gazeta opisuje przypadek jednego z takich pedagogów, który zaraził swoją żonę i córkę.
Amerykański dziennik przypomniał też historię 64-letniej nauczycielki przedszkola Shalvy Zalfreund, która wysłała ze szpitala do rodziców informację o tym, że zakaziła się koronawirusem od swoich podopiecznych. Okazało się, że rodzice wysyłali zakażone pociechy do przedszkola, mimo, że miały one objawy COVID-19. Krótko potem nauczycielka zmarła.
Co z nauczycielami z grupy ryzyka? Wiceminister edukacji: „Nie będzie dowolności, że ktoś się boi”
Izrael zapłacił za błędy polityków ogromną cenę. Dzienna liczba zakażeń wystrzeliła do ok. 800 pod koniec czerwca i ponad 2000 w ostatnich dniach lipca!
– Inne kraje zdecydowanie nie powinny robić tego, co my zrobiliśmy – powiedział „NYT” prof. Eli Weizmann, przewodniczący zespołu doradzającego Radzie Bezpieczeństwa Narodowego Izraela w sprawie pandemii. – To był poważny błąd – dodał.
Izraelscy eksperci zauważyli, że nawet w momencie, gdy wirus wydaje się opanowany, otwieranie szkół jest niesłychanie ryzykowne, a rządy powinny w takiej sytuacji wdrożyć surowe środki ostrożności. Jak na przykład wprowadzić mniej liczebne klasy, obowiązek noszenia maseczek, szkolne ławki ustawić w dużej odległości od siebie, zapewnić klasom odpowiednią wentylację.
– Jeśli liczba przypadków koronawirusa jest niewielka, to powstaje złudzenie, że choroba minęła – stwierdził prof. Hagai Levine, epidemiolog z Hebrew University-Hadassah School of Public Health. Jego zdaniem, jest to „kompletna iluzja”.
– System edukacji można otwierać, ale trzeba to robić stopniowo, z pewnymi ograniczeniami. I trzeba to robić bardzo ostrożnie – ostrzegł prof. Levine.
Eksperci uważają, że kluczowe przy otwieraniu szkół jest ograniczenie liczebności grup do 10-15 uczniów, którzy powinni przebywać w tej samej grupie nie tylko podczas lekcji, ale także w czasie przerw i podczas obiadów. Każdą grupą powinien opiekować się tylko jeden nauczyciel, który nie ma kontaktu z innymi grupami uczniów. Niezbędne jest ograniczenie do minimum kontaktów uczniów jednej grupy z uczniami z pozostałych grup.
Na liście zaleceń jest też organizowanie zajęć dla starszych uczniów w sposób zdalny, ustawianie ławek w szkolnych klasach w dużej odległości od siebie, częste odkażanie pomieszczeń szkolnych, wentylacja i otwieranie okien, noszenie przez uczniów i pracowników szkół masek.
Władze Izraela postanowiły, że do szkół wrócą jedynie najmłodsze dzieci – do klasy drugiej włącznie. Starsi uczniowie zostaną podzieleni na grupy liczące maksymalnie 18 osób i w większości będą się uczyli zdalnie.
Epidemiolodzy obawiają się jednak, że nawet tak surowe restrykcje mogą okazać się niewystarczające.
MEN: O tym, czy szkoła powinna kształcić zdalnie, zdecyduje dyrektor
(PS, GN)