Janusz Olczak: Niech minister Czarnek nie martwi się niżem, bo jak tak dalej pójdzie, to nauczyciele sami odejdą

Zemści się niedofinansowanie edukacji, coraz gorsza będzie jakość kształcenia, a nauczycieli nie będzie gdzie szukać. Proszę zobaczyć, ilu mamy studentów na kierunkach pedagogicznych. Kiedy rodzice mają do mnie pretensje, że nie ma akurat nauczyciela jakiegoś przedmiotu albo nie odpowiada im ten, który jest, to ja wówczas pytam: „A kto z państwa rekomenduje swojemu dziecku wybór kierunku pedagogicznego?”, „Które z waszych dzieci deklaruje, że będzie chciało zostać nauczycielem?”.

Z Januszem Olczakiem, dyrektorem IV Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa w Szczecinie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Podobno braki kadrowe to mity, a dyrektorzy szkół „w swoich szafach mają mnóstwo podań o przyjęcie do pracy”. Tak mówi minister edukacji.

– (śmiech) I mam to skomentować? Nie wiem, czy pan minister przegląda szafy  dyrektorów szkół, ale chcę tylko powiedzieć, że RODO nam nie pozwala trzymać w szafach CV. Ja pracuję ponad 30 lat w oświacie, widziałem niejedno. A tych wszystkich, którzy mają wątpliwości, jak wygląda rzeczywistość szkolna, zapraszam do siebie, pokażę, jak wyglądają mity i fakty. Koniecznie muszę tu dodać, że aż tak bardzo nie przejmuję się takimi wypowiedziami, bo one, jak widać, mają tylko w nas wszystkich wzbudzić niepokój i negatywne emocje, a my w szkole nie możemy bazować na takich emocjach, bo my uczymy i wychowujemy młodzież.

Pracujemy nad tym, aby przygotować do życia kolejne pokolenia. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby poddawać się kłótniom polityków. My, nauczyciele i dyrektorzy, nie możemy dać się wciągnąć na ten ring.

Minister edukacji dopiero 24 lutego podpisał rozporządzenie płacowe zmieniające stawki wynagrodzenia zasadniczego, które powinny obowiązywać od stycznia br. Problemem są więc nie tylko niskie stawki, ale też zwlekanie z ich wprowadzeniem. To celowe zwlekanie?

– To pytanie nie jest bezzasadne, tak to wygląda. Gdybym ja miał kilka tygodni zwlekać z wypłatą jakichkolwiek pieniędzy, to miałbym nie lada szum. Nie wypada tak traktować ludzi, od miesięcy mówić o wzroście płac, który de facto w połowie tylko dogania inflację, a potem zwlekać z podpisaniem rozporządzenia. Ja mam dwa tygodnie na decyzje administracyjne w każdej sprawie.

(…)

O pensjach w edukacji coraz częściej mówimy w kontekście „doganiania najniższej krajowej”, „oscylowania wokół minimalnej” albo „pensji biedanauczycieli”. Czy sytuacja może się jeszcze poprawić?

– Złudzeń już chyba nie ma nikt. O tym się nie mówi, ale ze szkół odchodzą nie tylko nauczyciele. Niedawno odeszło od nas dwóch pracowników obsługi. Powodem są przede wszystkim płace. Oni także bez problemu znajdują zatrudnienie gdzie indziej, może nie lepsze, ale lepiej płatne. Tak złej sytuacji finansowej jak w ostatnich dwóch latach nie mieliśmy. 7,8 proc. wzrostu wynagrodzenia nie dorównuje nawet inflacji, nie mówiąc już o tym, co stało się z wynagrodzeniem nauczyciela mianowanego, wyższym zaledwie o 200 zł od wynagrodzenia nauczyciela początkującego. To nie motywuje, żeby „skakać” wyżej, doskonalić się, żeby wybierać ten zawód.

Dokładanie nauczycielom godzin ponadwymiarowych do pensum stało się już normą i choć to ułatwia im dopięcie domowego budżetu, to po całym dniu pracy nie mają już siły ani na doskonalenie się, ani na nowe pomysły. To się odbija na jakości edukacji.

Którzy przedmiotowcy są najbardziej obciążeni nadgodzinami?

– Dzisiaj to już zdecydowania większość nauczycieli ma nadgodziny. Głównie z matematyki, fizyki, biologii, języka polskiego, geografii, chemii. Tutaj trudno znaleźć kogokolwiek do obsadzenia wakatów, więc nauczyciele, którzy pracują od lat w szkole, są bardzo mocno tymi godzinami obciążeni. Dlatego mówienie w kontekście nowego rozporządzenia płacowego o podwyżkach jest nieporozumieniem, co najwyżej są to częściowe rekompensaty za inflację.

Taki przekaz jest chyba komuś na rękę, bo dzięki temu część społeczeństwa może myśleć, że w edukacji wcale nie jest tak źle. Tymczasem politycy serwują nam różne pomysły, a my z tymi pomysłami musimy sobie radzić sami. Pewnych trendów nie da się odwrócić. Przekonamy się o tym za 5-10 lat.

Jakich kryzysów spodziewa się Pan w przyszłości?

– Przewiduję, że te wszystkie niedociągnięcia, nieprzemyślane decyzje, wszystko to, czego jesteśmy świadkami, zaprocentuje niekorzystnie za pewien czas. Mając na uwadze przyszłość, cieszę się z tego, że moje dzieci skończyły już szkołę. ale przecież mam wnuki… Zemści się niedofinansowanie edukacji, coraz gorsza będzie jakość kształcenia, a nauczycieli nie będzie gdzie szukać. Proszę zobaczyć, ilu mamy studentów na kierunkach pedagogicznych. Kiedy rodzice mają do mnie pretensje, że nie ma akurat nauczyciela jakiegoś przedmiotu albo nie odpowiada im ten, który jest, to ja wówczas pytam: „A kto z państwa rekomenduje swojemu dziecku wybór kierunku pedagogicznego?”, „Które z waszych dzieci deklaruje, że będzie chciało zostać nauczycielem?”.

I nie widzi Pan lasu rąk w górze…

– Na ponad 100 rodziców, z którymi spotykam się raz czy drugi na wywiadówce, żaden z nich ręki nie podnosi. Dawniej ten, kto wybierał zawód nauczyciela, najczęściej już w liceum czuł, że chce być nauczycielem, że może to robić przez całe życie, że lubi pracować z dziećmi, ale dzisiaj… nauczycielem nikt nie chce zostać. „Ojej, przecież w tym zawodzie nasze dzieci nie będą miały żadnej przyszłości” – mówią mi rodzice.

Pyta Pan rodziców, dlaczego nie chcą dla swoich dzieci takiej przyszłości?

– Nie dyskutujemy już o tym. Na tym kończy się rozmowa, także ta, że tego czy innego nauczyciela to oni nie lubią. Często powtarzam, że szkoła musi realizować program nauczania, nauczyciele są przeciążeni, a nowych kadr brakuje.

Może rodzice sugerują się wypowiedziami ministra, że trzeba będzie zwolnić ok. 100 tys. nauczycieli i na tej podstawie sądzą, że skoro nauczycieli jest w nadmiarze, to otworzy Pan szafę i wyciągnie z niej CV.

– Ja myślę, że pan minister nie musi się tym martwić, nauczyciele sami odejdą. Część z nich na pewno na emeryturę. Minister wcale nie będzie musiał w to ingerować. Poza tym, to nie on będzie musiał myśleć, jak i kogo zwalniać. Ta niewdzięczna robota, to jest moje zadanie, dyrektora szkoły. Tak samo, jak wtedy, kiedy mam wakat, to przecież ja muszę poszukać nauczyciela, nie minister.

Jak nikogo nie znajdę, to ja muszę dokładać innym nauczycielom więcej godzin i to ja muszę realizować pomysły z góry, nawet bez wskazania, jak mam to robić. Szkoły zaczynają żyć w bałaganie… Bo kto by pomyślał, że dwa miesiące przed maturą ktoś zmieni jej zasady.

(…)

Wystarczy Panu sił, żeby pozostać w szkole?

– Nasze liceum znajduje się w dużym mieście, na organ prowadzący mogę liczyć. Psychicznego dyskomfortu, jeśli chodzi o zarządzanie, nie mam, dlatego ponownie przystąpiłem do konkursu na dyrektora szkoły. Brakuje jednak finansów, żeby szkoła wyglądała lepiej. Do dzisiaj nie mamy boiska, bo planowane na ten cel pieniądze poszły na reformę pani Zalewskiej i likwidację gimnazjów. Potem był COVID, teraz mamy inflację i wzrost cen energii. Termomodernizacja też musi zaczekać. Raz już projekt uległ przedawnieniu. Wyłożyłem więc kolejne kilka tysięcy złotych z rachunku dochodów własnych szkoły na jego odnowienie i boję się, że za chwilę projekt znowu pójdzie w błoto, bo nikt przecież nie wie, kiedy  pojawią się fundusze unijne na ten cel.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 10 z 1 marca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 10/8 marca 2023