Jarosław Foltyński: Umówiłem się z uczniami, że po powrocie do szkoły przedyskutujemy to, co teraz robimy wirtualnie

Przedstawiając się w pierwszej klasie, mówię, że sam nie wszystko z historii wiem, coś bardziej lubię, coś mniej, że często będziemy się zatrzymywali i razem próbowali tę historię odkryć. To już ich trochę otwiera. Te dzieci wbrew pozorom są zainteresowane historią, ja też kończyłem technikum przeróbki plastycznej, ale miałem takiego nauczyciela od historii, który mnie w nią wprowadził.

Z Jarosławem Foltyńskim, nauczycielem historii w Technicznych Zakładach Naukowych w Częstochowie, Nominowanym do tytułu Nauczyciel Roku 2019, rozmawia Halina Drachal

Rozmawiamy w trudnym czasie pandemii koronawirusa. Jak spotyka się Pan wirtualnie ze swoimi uczniami?

– Od następnego dnia po decyzji o zawieszeniu zajęć w szkole kontaktujemy się ze sobą. Dostaję od nich informacje na Fb, że siedzą w domach, nie traktują tego czasu jako okazji do spotkań towarzyskich. Bardzo mocno przemówiło do nich to, że mogliby niechcący zarazić kogoś, kto ma mniejszą odporność, i tym samym pozbawić go szansy na przeżycie tej epidemii. To chyba najbardziej do nich trafiło. Założyłem wirtualną klasę w aplikacji Classroom Google i tak się uczymy. Możemy się słyszeć i widzieć, przesyłać sobie materiały. Nawet rodzice się w to włączyli.

Wszyscy uczniowie uczestniczą w tych lekcjach online?

– Większość. Korzystając z aplikacji Classroom, mam szybką informację zwrotną o tym kto, co robi. Od razu widzę, jaki jest odzew, mogę łączyć się z nimi pojedynczo, wysłać informacje. Nie jestem naiwny, nie wierzę, że wszyscy moi uczniowie tam się znajdą. Niektórzy z powodu chronicznej alergii na historię lub na naukę w ogóle wykorzystają ten trudny czas w sposób dowolny. Ale po kilku dniach obserwacji widzę, że większość sama się organizuje.

W TZN są w tej chwili 54 klasy, przeciętnie po 30 uczniów w każdej. Problemów z naborem nie mamy żadnych, młodzież chce się u nas uczyć. Sam uczę w 14 klasach. Nasi uczniowie osiągają na maturze dobre wyniki, bardzo dobre z trudnych egzaminów zawodowych. To przemawia za nami. Absolwenci bez problemu znajdują pracę, studiują. Nikt nie ma zamkniętej ścieżki kształcenia. Dla mnie wielką satysfakcją jest to, że w tej technicznej szkole znajdują się uczniowie, którzy chcą zdawać historię na maturze, mimo że wykładana jest tylko na poziomie podstawowym. Z tymi prowadzę zajęcia dodatkowo, ale we wszystkich klasach zawsze dodaję coś od siebie. Ja historię uwielbiam, oni nie muszą. Nie muszą też zostać historykami, ale chcę, żeby nie bali się zadawać pytań, poszukiwać. Gdy mi się to udaje, uważam, że nie straciliśmy danego nam czasu.

O co dziś pytają? Wielkie zarazy nawiedzały ludzkość co pewien czas. Czy młodzież chce o tym rozmawiać?

– Owszem, rozmawialiśmy o zarazach, które przez wieki przechodziły przez świat, skupiając się na hiszpance z 1918 r. Zwróciłem się do nich z propozycją, by spróbowali o tym porozmawiać w swoich domach, gdzie może jeszcze czaić się jakiś cień pamięci po wspomnieniach dziadków. Pozwalam im na pewną dozę nieufności do tego, co im przekazuję, proponuję, by sprawdzali, pytali, sami poszukiwali. Umówiłem się ze swoimi uczniami, że po powrocie do szkoły przedyskutujemy to, co teraz staramy się robić wirtualnie, żeby sobie wszystko poukładali.

Czy młodzież, którą Pan uczy, jest ciekawa przeszłości i czego z tej przeszłości jest ciekawa? Na ogół powtarza to, co słyszy w mediach, w otoczeniu, czy raczej próbuje stawiać pytania?

– Jest ciekawa. Gdy zaczynamy np. tematykę II wojny światowej, z góry ich ostrzegam, że wchodzimy w coś bardzo poważnego i będziemy starali się rozbić to na czynniki pierwsze. Zrozumieć coś, czego w zasadzie zrozumieć się nie da. Na przykład Auschwitz, rzecz dla normalnego człowieka niepojęta. Staram się, by moi uczniowie zrozumieli, czym był nazizm i co do niego doprowadziło. Jak mówimy o zbrodniach nazistów i o 6 mln zamordowanych Polaków w wyniku II wojny światowej, przypominam, że w tej liczbie 3 mln Polaków było pochodzenia żydowskiego. Mówię to z premedytacją, zdając sobie sprawę, że i dziś antysemityzm nie znikł. Podczas procesów norymberskich obwinieni tłumaczyli się najczęściej wykonywaniem rozkazów, czuli się usprawiedliwieni, bo w ich państwie takie prawo obowiązywało. To staje się przyczynkiem do długiej dyskusji na temat cienkiej linii między demokracją a jej brakiem.

Muszę czuć, że oni są ze mną w tym czy innym temacie, a nie obok. W klasie pierwszej np. zagadnienia są ułożone tematycznie. Wolę jednak proponować im rozpracowanie zagadnień, które łączą temat z tematem. Bardziej mi zależy, by zrozumieli przyczyny jakiegoś wydarzenia, niż wykuli na pamięć dziesiątki dat i faktów, które zaraz zapomną. Dla mnie historia jest nauką o tym, co będzie, a nie tylko o tym, co było.

Jak udaje się Panu przekonać do swojego przedmiotu uczniów, którym zależy głównie na zdobyciu zawodu technicznego i podjęciu pracy?

– Przedstawiając się w pierwszej klasie, mówię, że sam nie wszystko z historii wiem, coś bardziej lubię, coś mniej, że często będziemy się zatrzymywali i razem próbowali tę historię odkryć. To już ich trochę otwiera. Te dzieci wbrew pozorom są zainteresowane historią, ja też kończyłem technikum przeróbki plastycznej, ale miałem takiego nauczyciela od historii, który mnie w nią wprowadził. Na uczelni miałem wykładowcę, który jest dziś jednym z najbardziej znanych mediewistów w Polsce. Dużo zależy od naszego podejścia. Gdy widzę, że prowadzona przeze mnie lekcja zaczyna uczniów nużyć, po prostu ją przerywam i próbuję to samo zacząć inaczej. Kiedy w czwartej klasie omawiamy temat o Napoleonie i widzę nikłe zainteresowanie, pytam np., dlaczego Napoleon dla niektórych Polaków był Bogiem, a dla innych wrogiem, bo np. Kościuszko twierdził, że nigdy nie będzie więcej przelewał krwi Polaków na ołtarzu Francji. I wtedy się budzą. Chodzi mi o to, by moi uczniowie chcieli pojechać ze mną w to miejsce, w które ich zabieram z podręcznikiem i wrócić z bagażem, który może się im przydać. Zadaję np. pytanie, kiedy Krzyżacy weszli do Polski? Oczywiście większość nie pamięta, ale wiedzą, że to XIII w. A kiedy wyszli? I tu zaczyna się długa dyskusja  na temat powiązań i mechanizmów. Dla mnie najważniejszym celem lekcji jest sprowokowanie uczniów do zadawania pytań i pokazania, że historia to proces. Czasem, jako wsparcie, stosuję multimedia.

(…)

Dziękuję za rozmowę.

To jest fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 14-15 z 1-8 kwietnia br. Całość – w wydaniu drukowanym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Rajmund Nafalski