Koronawirus i edukacja w USA. Zofia Kierner: Lekcji jest mniej, ale to wcale nas nie cieszy, raczej przeraża

Dla każdego jest tu chyba oczywiste, że e-learning nie zastąpi normalnego trybu kształcenia. Mamy mniej lekcji niż zwykle, część przedmiotów połączono ze sobą, z części zrezygnowano. W większości przypadków nauczyciele nie sprawdzają listy obecności podczas zdalnych zajęć. Bardzo wiele szkół zdecydowało o rezygnacji z wystawiania ocen…

Z Zofią Kierner, uczennicą mieszkającą w Bostonie i założycielką fundacji Girls Future Ready, rozmawia Piotr Skura

Jak wygląda życie w Bostonie po wybuchu epidemii?

– Zacznę od tego, że Stany Zjednoczone są ogromnym krajem i wszelkie generalizacje ocen czy wniosków są trudne i często nieuprawnione. Każdy stan ma dużą autonomię, inną strukturę demograficzną, wiele odrębnych praw, w tym dotyczących systemu edukacji. W Bostonie wprowadzono „shut down”, czyli m.in. zamknięto restauracje, kina, większość sklepów. Ulice raczej opustoszały. Proszę pamiętać, że Boston i sąsiadujące Cambridge to miasta uniwersyteckie, znajduje się tu prawie 100 różnych uczelni wyższych. Już dwa tygodnie temu zdecydowano o zamknięciu wszystkich campusów, z miasta wyjechały do domów setki tysięcy studentów. Miasto w dużej mierze jest puste.

(…)

Jak wygląda e-learning w amerykańskiej szkole?

– Każda szkoła może wybrać sobie system z tych, które są dostępne na rynku. My, uczniowie, dostaliśmy natomiast „nowe” plany lekcji, w określonym czasie kontaktujemy się online. Ja akurat w swojej szkole mam bardzo małe klasy. Szkoła stosuje metodę nauczania opartą głównie na rozmowie, wymianie wiedzy i poglądów. Każdy z nas czyta i przygotowuje się do lekcji niejako „do przodu”, bo dyskusja podczas zajęć oparta już jest na materiałach, które wcześniej powinniśmy przeczytać. Staramy się utrzymać ten model kształcenia podczas nauki online, czyli komunikujemy się ze sobą w sieci, a nauczyciel stara się moderować rozmowę, dyskusję. Nie mogę powiedzieć, że jest to powszechnie obowiązujący standard, ale zasadniczo nauka w amerykańskich szkołach mniej opiera się na zapamiętywaniu, a bardziej na poznawaniu empirycznym, nauczyciel na wielu lekcjach pełni funkcję raczej moderatora.

W Polsce ministerstwo edukacji oczekuje od szkół organizacji zdalnych lekcji, tak jakby placówki te funkcjonowały normalnie, „w realu”. Czy w USA też tak to zorganizowano?

– Nie, dla każdego jest tu chyba oczywiste, że e-learning nie zastąpi normalnego trybu kształcenia. Jak sądzę, wszyscy mają tego świadomość. Szkoły mają dużą autonomię, jeśli chodzi o organizację e-learningu. Mamy mniej lekcji niż zwykle, część przedmiotów połączono ze sobą, z części zrezygnowano. W większości przypadków nauczyciele nie sprawdzają listy obecności podczas zdalnych zajęć. Bardzo wiele szkół zdecydowało o rezygnacji z wystawiania ocen, a zaliczenie przedmiotów odbywa się na zasadzie „pass/fail”, czyli „zdał/nie zdał”. Czasami wystawia się średnią z tych ocen, które uczeń otrzymał do dnia, kiedy szkoła funkcjonowała normalnie i zanim przeszła w tryb online. To oczywiście wywołuje skrajne komentarze, bo w tej sytuacji są przegrani i wygrani.

Jak amerykańscy nauczyciele podchodzą do e-learningu? Czy są przygotowani do prowadzenia kształcenia takimi metodami?

– Uważam, że zasadniczo nauczyciele są przygotowani do e-learningu. Tu od dawna dzienniki są elektroniczne, wszystkie zadania domowe udostępniane są online, niewiele notujemy w zeszytach, wszyscy dostają w szkole laptop.

Jak młodzież przyjęła nałożone na nią ograniczenia w związku z koronawirusem? Akceptują nowe zasady czy się buntują?

– Nie będę ukrywać, że nie jest nam łatwo odnaleźć się w nowej sytuacji. Dla nas szkoła to nie tylko nauka, ale cala sfera społecznych kontaktów i interakcji, które żaden e-learning nie zastąpi. Skasowano wszystkie zajęcia sportowe, kluby pozalekcyjne, wycieczki szkolne. Tymczasem to właśnie integrowało nas najbardziej. Fakt, że nie ma lekcji czy też jest ich mniej, nie cieszy nas, bardziej przeraża, bo szybko dostrzegliśmy, że szkoła narzuca pewien rytm wymuszający większą dyscyplinę. Przerzucono na nas dużą odpowiedzialność. To od naszej samodyscypliny, umiejętności koncentracji zależy to, ile się nauczymy w tym okresie. Tak jak mówiłam wcześniej, mamy lekcje, ale jest ich mniej, część szkół w ogóle nie prowadzi zajęć. Wiele zależy więc od naszej determinacji. Nie wszyscy sobie z tym radzą. Osobiście bardzo tęsknię za powrotem do normalności, ale też staram się patrzeć na sytuacje z perspektywy zbierania nowych doświadczeń. Świat zmienia się tak szybko, że oczywistością jest, iż w życiu często będziemy musieli dostosowywać się do nieprzewidzianych zdarzeń. Dlatego wielu patrzy na tę całą sytuację przez pryzmat szans. Wielu szuka alternatywnych form rozwoju. Najlepsze amerykańskie uniwersytety otworzyły dużą część swoich kursów za darmo dla wszystkich – przy odrobinie chęci można skorzystać z takiej oferty. Wielu z nas angażuje się w wolontariat. My, w ramach Girls Future Ready, stworzyliśmy ofertę dla nauczycieli języka angielskiego. Nasi wolontariusze – amerykańscy uczniowie i studenci, którzy mają teraz więcej wolnego czasu, mogą pomóc nauczycielom w Polsce prowadzić lekcje angielskiego. Łączą się online w terminie, gdy polska klasa ma zajęcia językowe. Myślę, że to fajny sposób na zaangażowanie uczniów, kontakt z żywym językiem i ciekawa forma urozmaicenia zajęć.

(…)

Dziękuję za rozmowę.

***

Zofia Kierner – 17-letnia uczennica, która od kilku lat mieszka w USA (najpierw w Seattle, od roku w Bostonie). Jest uczennicą w Philips Exeter Academy oraz założycielką fundacji Girls Future Ready.

***

To jest fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 14-15 z 1-8 kwietnia br. Całość – w wydaniu drukowanym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Anna Harrington, archiwum prywatne