Coraz trudniej jest być nauczycielem. Spada na nas fala hejtu, nienawiści, niechęci. Sama przestałam mówić innym ludziom, że jestem nauczycielem i dyrektorem szkoły. To dlatego, że gros naszego społeczeństwa jest bardzo negatywnie do nas nastawiona, ciągle wyliczają nam godziny pracy, urlopy, nie patrząc, ile tak naprawdę wkładamy pracy w to, co robimy. Nie mogę już słuchać tego utyskiwania. To męczy.
Z Iwoną Kupczyk-Dzierbicką, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 65 im. Juliusza Słowackiego w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Wiele szkół szuka nauczycieli na nowy rok szkolny, niestety, najczęściej odzew na ogłoszenia jest niewielki. Pani udało się skompletować kadrę?
– We wrześniu będę miała wszystkich nauczycieli, także tych, którzy mogliby odejść na emeryturę. Jestem bardzo szczęśliwa, że jeszcze z nami pracują.
Musiała ich Pani przekonywać do pozostania?
– Nie ukrywam, że my się tu wzajemnie przekonujemy do pozostania. A co będziesz w domu robić, kiedy u ciebie jest jeszcze tyle zapału i inwencji? – mówimy sobie. Nauczyciele wiedzą, że są potrzebni, bo kto ich zastąpi. Często słyszę, że chcą po prostu odpocząć przez rok na emeryturze, zregenerować siły, żeby potem znowu wrócić, wziąć jakieś godziny.
W ankiecie Głosu, w której pytaliśmy nauczycieli i dyrektorów szkół o to, czy w ich otoczeniu są nauczyciele, którzy rezygnują z pracy, przechodzą na emeryturę lub na świadczenie kompensacyjne, aż 87 proc. wskazało, że z ich szkół odchodzi co najmniej jedna lub kilka osób.
– Ja też wypełniałam tę ankietę. Odpowiedziałam, że obecnie nie mam takiej sytuacji, ale aż 70 proc. mojej kadry, w tym także ja, w ciągu trzech lat będziemy mogli przejść na emeryturę lub świadczenie kompensacyjne.
Trzy lata to wcale nie tak odległa perspektywa. Aż tak wielu nauczycieli opuści wkrótce szkołę?
– Większość z nas jest przed sześćdziesiątką. Ja mam 56 lat. Też jestem niemalże w blokach startowych do emerytury. Ale ustaliłyśmy między sobą, że nie odejdziemy wszystkie od razu, tylko będziemy odchodzić mniejszymi grupami. Nie chcemy, żeby pokój nauczycielski nagle opustoszał, a uczniowie zostali bez nauczycieli. Od września będę namawiać niektóre nauczycielki, kwalifikujące się do emerytury, żeby poczekały. Inaczej będzie problem. Wiem, że dużo się o tym mówi w środowisku nauczycielskim, ale mam wrażenie, że poza nim temat uznaje się za niebyły. A przecież to można sprawdzić. Będzie problem.
Raczej katastrofa.
– Nie tylko w mojej szkole, a proszę pamiętać, że nowego nauczyciela trzeba wykształcić, musi mieć doświadczenie w pracy z dziećmi i ktoś musi mu to wszystko pokazać. Wielu rzeczy musi się nauczyć, bo praca w szkole, to nie jest taka prosta sprawa. I nie myślę wcale o dzieciach, nauczanie to świetny zawód.
To, co zniechęca, to atmosfera wokół szkoły, jaką tworzy MEiN, a to przekłada się na kontakty z rodzicami. Coraz trudniej jest być nauczycielem.
Spada na nas fala hejtu, nienawiści, niechęci. Sama przestałam mówić innym ludziom, że jestem nauczycielem i dyrektorem szkoły. To dlatego, że gros naszego społeczeństwa jest bardzo negatywnie do nas nastawiona, ciągle wyliczają nam godziny pracy, urlopy, nie patrząc, ile tak naprawdę wkładamy pracy w to, co robimy. Nie mogę już słuchać tego utyskiwania. To męczy.
Sami się tak nastawili czy zostali nastawieni?
– Obecna ekipa rządząca nie pała sympatią do naszej grupy zawodowej. Zresztą to szczucie na nauczycieli zaczęło się już dużo wcześniej. Trwa od wielu lat. W poprzedniej ekipie też była minister, która nie bardzo nas lubiła. Nie mamy szczęścia do ministrów od dawien dawna, ale biorąc pod uwagę to, na co patrzymy obecnie, trudno sobie wyobrazić, że może nas spotkać jeszcze coś gorszego.
Co Panią boli najbardziej?
– Jak każdy nauczyciel usłyszałam wiele komentarzy, które wzięłam do siebie. Płynęły z różnych stron, i to bardzo bolało. Nawet jak jadę autobusem do pracy, to słyszę różne komentarze. Pamiętam, jak jeszcze w ubiegłym roku kilku pasażerów dyskutowało o szczepieniu nauczycieli, w niewybrednych słowach komentowali, dlaczego mamy być jednymi z pierwszych, podczas gdy parę miesięcy później chętnych do szczepień nie było. Już nie wspomnę, jakich historii doświadczyłam ze strony niektórych rodziców. We wrześniu do mojego gabinetu weszła kilkuosobowa grupa, która chciała więcej dodatkowych godzin z języka obcego. Zaproponowałam, żeby spotkać się w innym terminie, bo muszę rozeznać sytuację.
Jeden z ojców zaczął wykrzykiwać, że on płaci podatki i cała budżetówka ma z tego pensje. Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język.
Faktem jest, że później część rodziców wróciła i przeprosiła mnie za te krzyki, za całą tę sytuację. Ale ten przykład pokazuje, jaki jest generalnie stosunek do nauczycieli i dyrektorów szkół.
(…)
Podsumujmy, jak minął ten rok szkolny?
– Nie był to dla nas łatwy rok. Do tego wojna w Ukrainie, która była i jest dla nas trudnym doświadczeniem. Wszyscy zetknęliśmy się z ofiarami tej wojny. Do naszej szkoły zostało zapisanych 25 dzieci z Ukrainy, pojawiła się więc potrzeba porozmawiania z uczniami o tym wszystkim. Nie było możliwości, żeby otworzyć oddział przygotowawczy ze względu na warunki lokalowe szkoły, dlatego uczniowie ukraińscy zostali porozmieszczani w klasach od II do VIII. Ośmioro już wróciło do Ukrainy, inni pojechali dalej. Kolejni też zastanawiają się nad powrotem. Jestem jednak pewna, że część dzieci pojawi się w murach szkoły we wrześniu. Rozmawiałam z ich rodzicami. Te dzieci są po przejściach, są bardzo pokrzywdzone, musiały opuścić swoje domy, bliskich, przyjechać do nieznanego im kraju. Dlatego zrobiliśmy wszystko, żeby je promować do następnej klasy.
Włączenie ukraińskich dzieci do zwykłych klas było dobrym rozwiązaniem?
– Myślę, że tak. Dzieci szybciej się aklimatyzowały, zaprzyjaźniały z polskimi koleżankami i kolegami. To było dla nich korzystne. W młodszych klasach dzieci ukraińskie szybko zaczęły się wspólnie bawić. Te, które korzystały ze świetlicy szkolnej, świetnie się dogadywały, mimo że każde mówiło w swoim języku. Dzieci ukraińskie coraz lepiej rozumieją język polski, ale z mówieniem jest trudniej. Pomagała nam nauczycielka z Ukrainy, wykładowczyni na jednej z ukraińskich uczelni, którą zatrudniliśmy za pośrednictwem urzędu pracy jako nauczyciela wspomagającego. Niestety, wróciła do Ukrainy.
Co będzie od września z uczniami z Ukrainy?
– Oprócz tego, że z dużą częścią z nich zobaczymy się we wrześniu, na pewno pojawią się także nowi uczniowie. Przychodzą do nas rodzice, którzy zgłaszają, że ich dzieci uczyły się dotychczas zdalnie w szkole ukraińskiej, ale od września będą musiały rozpocząć naukę stacjonarną. Trudno przewidzieć, ile będzie takich przypadków. Ja mam już 19 oddziałów i nie mam miejsca na więcej. Wrzesień może być pod tym względem zaskakujący, aczkolwiek patrzę na kolejny rok szkolny z większym optymizmem. Jakiś niewielki płomyk nadziei wciąż się tli.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 25-26 z 22-29 czerwca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne