Kto będzie uczył? Oto pytanie! Prof. Piotr Długosz: Nauczyciel tyra cały dzień, to odstrasza młodych od tego zawodu

Zmiany pokoleniowe zaszły bardzo daleko. Nie wiem, czy pokolenie tzw. płatków śniegu albo pokolenie Z będzie chciało myśleć o pracy w szkole. Przemęczanie się nie jest w modzie. Taka praca nie odpowiada wymaganiom współczesnej młodzieży, która chce mieć dużo czasu wolnego, móc wyjść z pracy, kiedy chce, wziąć wolne w każdej chwili. A w szkole? To jest przywiązanie i tyranie. To jest praca 24 godziny na dobę. Jest się odpowiedzialnym za uczniów, trzeba przygotować się do lekcji, pełnić dyżury, sprawdzić kartkówki, przygotować jakiś projekt, zrobić wycieczkę. Do tego dochodzą warunki finansowe, jak wiadomo, mało atrakcyjne.

Z dr. hab. Piotrem Długoszem, socjologiem, badaczem, dyrektorem Centrum Badań Młodzieży, redaktorem naczelnym „Youth in Central and Eastern Europe”*, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Coraz mniej osób decyduje się na studia magisterskie, spada zainteresowanie tytułem magistra – tak wynika z badań, sondaży i danych statystycznych. W ramach Centrum Badań Młodzieży będzie Pan analizował to zjawisko już w rozmowach z uczniami szkół ponadpodstawowych. Dostępne dane to za mało, żeby ocenić sytuację?

– Bez głębszego rozeznania się w kondycji młodzieży trudno będzie znaleźć i wskazać wszystkie przyczyny, które składają się na ten problem, umownie nazywany inflacją wykształcenia, czyli obniżaniem aspiracji wśród młodych ludzi. Teraz jednak wyraźnie widać, że młodzież coraz częściej chce dyplom studiów wyższych zdobyć jak najniższym kosztem. Najczęściej kończą studia na licencjacie, bo to daje im wykształcenie wyższe.

Gdzie szukać przyczyn?

– Ten problem, o którym rozmawiamy, pojawił się znacznie wcześniej, dokładnie wtedy, kiedy zastanawialiśmy się nad tym, jakie skutki będzie niosło ze sobą umasowienie studiów. Już w 2006 r. mówiło się o efekcie przesycenia. Szkół wyższych jest obecnie 359, co oznacza, że od tamtego czasu niewiele z nich zniknęło z rynku. Na skutek sytuacji demograficznej i spadku wymagań obecnie niemal każdy, kto chce, może pójść na studia.

Czy dzisiaj nadal można mówić o nadprodukcji absolwentów uczelni?

– Oczywiście, że tak. Ogólnie mamy nadprodukcję ludzi z wyższym wykształceniem, głównie z licencjatem. Chociaż to, jak to wygląda w przypadku studiów magisterskich, jest jeszcze do zbadania. Sprawa bardzo się skomplikowała po podziale studiów na dwa etapy – licencjacki i magisterski. System boloński od początku budził wiele wątpliwości, dlatego niektóre kierunki powoli wracają do pięcioletnich studiów magisterskich. W tym m.in. niektóre kierunki pedagogiczne.

To system boloński jest winny tej sytuacji czy też mamy do czynienia z efektem kuli śnieżnej będącej konsekwencją złych decyzji lub ich braku?

– Nie można powiedzieć, że właśnie wprowadzenie systemu bolońskiego wpłynęło na wszystkie perturbacje, z jakimi zmagają się uczelnie, choć niektórzy badacze od lat grzmią, że system trzy plus dwa, nie jest korzystny ani w procesie nawiązywania więzi, ani kontaktów społecznych, ani kształcenia przyszłych kadr. Jeśli ktoś widzi, że licencjat mu wystarczy, to poprzestanie na tym. Nic więc dziwnego, że na uczelnie wyższe patrzy się przez pryzmat szkoły zawodowej czy fabryki dyplomów. Dawno przestano mówić o tym, że uczelnia to miejsce nastawione na kształtowanie osobowości, odpowiedniego etosu, socjalizacji do kultury wyższej. Kiedyś takie cele przyświecały wszystkim. Teraz już nikt o tym nie mówi, przynajmniej władze różnych szczebli.

Kiedy po raz ostatni mówiono w ten sposób o studiowaniu?

– Przed wielką zmianą, zanim doszło do przeformatowania szkolnictwa wyższego. System boloński to przecież nie wszystko. Czynników, które ukształtowały obecną sytuację jest więcej: niekontrolowany rozrost uczelni prywatnych, ciągłe reformy, zmiany w systemie akredytacyjnym i certyfikacyjnym, ale też skok cywilizacyjny. O tym, jak duża zmiana zaszła w minionych 35 latach, pokazują dane.

W 1989 r. mieliśmy w społeczeństwie 7 proc. osób z wykształceniem wyższym, teraz mamy łącznie ponad 24 proc., z tym że w najmłodszej grupie 25-34 lat dyplom licencjata lub magistra, według Eurostatu, ma już 41 proc. młodych Polek i Polaków.

Jak wynika z danych GUS, odsetek absolwentów, którzy ukończyli studia magisterskie II stopnia, maleje z każdym rokiem akademickim: 2017/2018 – 40,1 proc., 2019/2020 – 38,6 proc., 2021/2022  – 37,2 proc.

– Tych kilka punktów procentowych to niby nie jest duża różnica, ale spadek w liczbie osób podejmujących studia II stopnia widać i wiadomo już, że z roku na rok zainteresowanie nimi będzie słabło. Nie bez znaczenia jest zapotrzebowanie rynku na osoby z wykształceniem wyższym. Wyciągnąłem stare dane, z których wynika, że przed 1989 r. aż 75 proc. absolwentów szkół wyższych znajdowało pracę w zawodzie, czyli tam, gdzie to wykształcenie wyższe było potrzebne, a dzisiaj tylko 35 proc. pracuje w zawodzie po ukończeniu studiów. Zestawienia nie kłamią. Rynek pracy nie nadąża za liczbą absolwentów z dyplomami. Tej pracy po prostu dla wszystkich nie ma i nie będzie.

Czy studiowanie, zdaniem młodych, się jeszcze opłaca, myślę o awansie społecznym, zapewnieniu sobie lepszej przyszłości?

– Wiedza zawsze się opłaca, pytanie, czy na to jest popyt. I na to pytanie też chcę w swoich badaniach odpowiedzieć.

Z kim konkretnie Pan będzie rozmawiał?

– Z uczniami klas maturalnych, gdzie kumulują się stresy, rywalizacja i wyścig szczurów. Z tymi, którzy teraz tak licznie uczestniczą w rynku korepetycji.

To jak w takim kryzysie znaleźć kadry dla szkół?

– Zmiany pokoleniowe zaszły bardzo daleko. Nie wiem, czy pokolenie tzw. płatków śniegu albo pokolenie Z będzie chciało myśleć o pracy w szkole. Przemęczanie się nie jest w modzie. Taka praca nie odpowiada wymaganiom współczesnej młodzieży, która chce mieć dużo czasu wolnego, móc wyjść z pracy, kiedy chce, wziąć wolne w każdej chwili. A w szkole? To jest przywiązanie i tyranie. To jest praca 24 godziny na dobę. Jest się odpowiedzialnym za uczniów, trzeba przygotować się do lekcji, pełnić dyżury, sprawdzić kartkówki, przygotować jakiś projekt, zrobić wycieczkę. Do tego dochodzą warunki finansowe, jak wiadomo, mało atrakcyjne.

(…)

Kto będzie uczył w szkołach i na uczelniach za kilka lat?

– Można by odpowiedzieć, że internet będzie uczył, że AI będzie uczyła, że znajomi z internetu będą uczyli. I można by powiedzieć, że to jest prosta droga do zapaści. Jeśli do tego dodamy fatalną kondycję psychiczną naszej młodzieży, to mamy gotowy przepis na katastrofę. Z badań przeprowadzonych przez HBSC study–Health Behavior in School-aged Children study – wynika, że Polska jest na szczycie listy krajów, jeśli chodzi o takie wskaźniki jak samotność i brak zadowolenia z życia. Z jednej strony mamy „stary” świat naszych pokoleń, z drugiej  – świat młodych, którzy mają wszystko na kliknięcie.

Nie da się pogodzić tych światów? Uczelnie coś robią w tym kierunku?

– Są wyjątki. Na uczelni pedagogicznej, na której pracuję, kształcono pedagogów przez długie lata. Od niedawna funkcjonuje ona pod zmienioną nazwą, bo jak tłumaczą władze, na kierunki pedagogiczne jest mniej chętnych. Przy niewielkim zainteresowaniu na studia w skali roku nie sposób było zapewnić pracy wykładowcom. Jak przeprowadzono nabór m.in. na kryminalistykę, to odnotowano rekord rekrutacyjny. Odejście od pedagogiki wynikało najwyraźniej z braku zainteresowania tym kierunkiem.

Chce Pan przez to powiedzieć, że zainteresowanie zawodem nauczyciela będzie wśród młodych już tylko spadać?

– Podwyżka wynagrodzenia jest ważna, żeby utrzymać dotychczasowe kadry szkolne, ale w przypadku młodych musimy zmienić patrzenie. Dla nich równie ważne jak płaca są elastyczne warunki pracy i czas wolny od pracy.

Pytał Pan, czy studenci chcą pracować w szkole?

– Owszem, ale niewielu składało taką deklarację. Zauważyłem jednak, że zawsze znajdą się osoby, które naprawdę chcą uczyć innych. Wcześniejsze badania też to pokazywały. Tyle że wcześniej nauczyciel był jednym z głównych zawodów, który wskazywano w takich badaniach. Potem, z każdym kolejnym badaniem, liczba wskazań malała.

Może kandydatów na nauczycieli trzeba wykształcić, zaczynając chociażby od powrotu do liceów pedagogicznych lub klas o takim profilu w szkołach średnich? To jeden pomysłów, jakie się obecnie pojawiają…

– To byłoby dobre, ukierunkowywać od najmłodszych lat, kształtować w młodych ten etos, poczucie pracy dla innych, jakiejś misji i zaangażowania w pracę z dziećmi i młodzieżą. Trzeba dużo pracy, żeby zostać i być nauczycielem, i to jest w tym zawodzie najtrudniejsze. To jeden z najbardziej wymagających zawodów, tu nie wystarczy siąść przy komputerze i cały dzień spędzić online.

Nauczyciel musi nadążać za wiedzą. Coraz trudniej będzie o kadry dla szkół i uczelni. Pytanie, czy podnoszenie poprzeczki i forsowanie pięcioletniego modelu studiów to najlepsza strategia. Być może uczelnie przekonają się o tym już przy kolejnej rekrutacji.

Dziękuję za rozmowę.

*Dr. hab. Piotr Długosz jest założycielem Interdyscyplinarnego Laboratorium Badań Wojny w Ukrainie, wykładowcą na Uniwersytecie KEN w Krakowie (do października 2023 r. – Uniwersytet Pedagogiczny)

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 49-50 z 6-13 grudnia br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne