Nowy Jork otworzył szkoły i nie wywołał drugiej fali pandemii

Czy można otworzyć szkoły dla uczniów i nie doprowadzić do masowego przyrostu zakażeń koronawirusem? Tak, władze Nowego Jorku postanowiły na szeroką skalę testować nauczycieli i uczniów, w efekcie czego szkoły nie stały się ogniskami wirusa

W Polsce po otwarciu szkół 1 września doszło do gwałtownego wzrostu przypadków nowych zakażeń koronawirusem. O ile 1 września mieliśmy 550 nowych przypadków COVID-19, to dzisiaj jest to już prawie 19 tys. zakażeń.

Epidemiolodzy i lekarze są zgodni, że do tak szybkiego rozwoju pandemii w naszym kraju przyczyniło się otwarcie przedszkoli, szkół i placówek oświatowych bez zapewnienia uczniom, nauczycielom i rodzicom odpowiednich środków bezpieczeństwa.

Czy można było zrobić to lepiej? Tak. Przykładem jest Nowy Jork.

Największa amerykańska metropolia jest również największym w USA dystryktem szkolnym z 1,1 mln uczniów i 75 tys. nauczycieli. Podobnie jak inne wielkie miasta, Nowy Jork początkowo zorganizował uczniom naukę w formie zdalnej. Władze potrzebowały bowiem czasu, by zorganizować system oświaty tak, by nie stał się on źródłem nowych zakażeń.

Uczniowie zaczęli wracać do stacjonarnej nauki stopniowo, poczynając od 21 września. Miasto, w porozumieniu z nauczycielskimi związkami zawodowymi, wdrożyło zaś specjalną procedurę polegającą z jednej strony na ścisłym reżimie sanitarnym, a z drugiej – na szerokim testowaniu pracowników szkół i uczniów.

Na początku października miasto uruchomiło system masowego testowania. Co tydzień testom na koronawirusa poddaje się losowo od 10 do 20 proc. nauczycieli i uczniów w każdej szkole. Władze stanowe zobowiązały się natomiast dostarczyć 200 specjalnych urządzeń do przeprowadzania szybkich testów. Wiele z nich umieszczono w szkołach znajdujących się w dzielnicach szczególnie narażonych na zakażenie.

Według Billa de Blasio, burmistrza Nowego Jorku, już pierwszy tydzień testowania przyniósł „niezwykłe wyniki”. Z 16 348 przetestowanych osób, koronawirusa wykryto jedynie u 28 (20 pracowników szkół i 8 uczniów).

99 proc. testów przeprowadzanych jest w ciągu maksymalnie 48 godzin.

Według burmistrza Nowego Jorku, „to dobrze wróży przyszłości naszych szkół”.

Dlaczego w szkołach jest tak mało przypadków koronawirusa? Miasto podzieliło szkoły na trzy strefy. Najwięcej testów przeprowadza się w placówkach zaliczonych do strefy żółtej, którą uważa się za „strefę buforową” funkcjonującą obok strefy czerwonej, w której szkoły niestety muszą pracować zdalnie. Od 21 września miasto musiało zamknąć na co najmniej czternaście dni 124 z ok. 1600 publicznych szkół.

W placówkach oświatowych panują restrykcyjne zasady – aby szkołę zaliczyć do strefy czerwonej (czyli zamknąć), muszą się w niej pojawić co najmniej dwa przypadki koronawirusa w różnych klasach. Jeśli w placówce pojawia się tylko 1 przypadek albo więcej niż jeden, ale w jednej klasie, to wtedy na kwarantannę wysyła się tylko tę właśnie klasę.

Według United Federation of Teachers, jednego z największych amerykańskich związków zawodowych zrzeszających pracowników szkół, strategia realizowana w Nowym Jorku przynosi bardzo pozytywne efekty. AFT oczekuje jednak od miasta przeprowadzania jeszcze większej liczby testów.

„Wielkie uznanie” dla Nowego Jorku za wdrożenie procedury testów wyraziła Anita Cicero z Johns Hopkins Center for Health Security, wiodącej amerykańskiej instytucji naukowej badającej rozwój pandemii. Jej zdaniem, Nowy Jork realizuje wszystkie zalecenia opracowane przez ekspertów i epidemiologów oraz nie żałuje środków za działania mające zmniejszyć transmisję poziomą koronwirusa. Nowy Jork wprowadził bowiem w szkołach rygorystyczne obostrzenia, jak obowiązek noszenia maseczek, dystans między uczniami, zmniejszenie liczebności klas, podzielenie uczniów na grupy oraz regularne dezynfekcje szkół. Cicero ostrzegła jednak, że na wyciąganie daleko idących wniosków trzeba będzie jeszcze poczekać.

Miasto starało się maksymalnie wykorzystać okres, w którym szkoły prowadziły nauczanie on-line. W tym czasie m.in. przebudowano siedziby szkół dostosowując je do wymogów sanitarnych – w szkołach stworzono więcej pomieszczeń klasowych, uruchomiono nowe wejścia i wyjścia. Urzędnicy przygotowali też szczegółowe schematy postępowania oraz protokoły funkcjonowania placówek oświatowych opisujące np. sposób otwierania i zamykania sal lekcyjnych, poruszania się uczniów i personelu, czy postępowania w sytuacji, gdy u ucznia lub pracownika stwierdzony zostanie COVID-19.

Związek Nauczycielstwa Polskiego od początku pandemii w marcu br. wielokrotnie domagał się regularnych i darmowych testów na koronawirusa dla wszystkich nauczycieli i pracowników szkół oraz placówek oświatowych, a także jasnych i czytelnych procedur bezpieczeństwa na wypadek stwierdzenia przypadków koronawirusa. Niestety ministerstwo edukacji do dziś nie zapewniło ani jednego a ni drugiego. W efekcie, liczba nowych zakażeń zaczęła rosnąć w dramatycznym tempie, a władze musiały najpierw wysłać na edukację zdalną uczniów szkół średnich, a od poniedziałku – także klas IV-VIII szkół podstawowych.

26 października ZNP po raz kolejny zaapelował do premiera Mateusza Morawieckiego o “zaliczenie nauczycieli do grupy specjalnego ryzyka” i wprowadzenie w czasie pandemii rozwiązań gwarantujących im:

* dostęp do badań przesiewowych,
* dostęp do bezpłatnych testów na COVID-19,
* bezpłatne szczepienia na grypę,
* wyposażenie w sprzęt ochrony osobistej,
* prawo do zasiłku chorobowego w wysokości 100 proc. podstawy wymiaru wskutek niezdolności do pracy z powodu COVID-19 (niezdolność powstała w związku z wykonywaniem obowiązków wynikających z zatrudnienia w szkołach i placówkach oświatowych) lub przebywania na obowiązkowej kwarantannie na skutek pozostawania w styczności z osobami chorymi z powodu COVID-19, w związku z wykonywaniem obowiązków wynikających z zatrudnienia w szkołach i placówkach oświatowych.

ZNP: Zaliczyć nauczycieli do grupy specjalnego ryzyka

Fot. New York City Department of Education

(PS, GN)