Praca w polskiej szkole. Olena Pynzar, nauczycielka z Ukrainy: Chciałabym przedłużyć ten czas

Jestem rozdarta, z jednej strony myślę o bliskich i znajomych, których od dawna nie widziałam, z drugiej, był to dla mnie niesamowity czas. Podoba mi się praca w polskiej szkole. Podoba mi się praca nauczyciela. Praca z nauczycielami polskimi daje mi dużo satysfakcji. Chciałabym przedłużyć ten czas.

Z Oleną Pynzar, nauczycielką języków ukraińskiego i angielskiego w I Liceum Ogólnokształcącym im. Bolesława Limanowskiego w Warszawie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Przejechała Pani przez pięć krajów, żeby zostać nauczycielką w Polsce*. Od początku wojny i tej trudnej podróży minęły już niemal cztery miesiące. W jakim nastroju kończy Pani ten pierwszy rok szkolny w Polsce?

– W bardzo pozytywnym. Kiedy trafiłam do polskiej szkoły, nie mogłam uwierzyć, że tak szybko udało mi się znaleźć pracę, a tu minęło już kilka miesięcy. I co mogę powiedzieć? Na pewno nauczyliśmy dzieci trochę języka polskiego i mimo że musieliśmy opuścić kraj z powodu wojny, to znaleźliśmy w polskiej szkole miejsce, żeby poczytać i porozmawiać o literaturze ukraińskiej. Bardzo mnie to podbudowało. Bardzo się z tego cieszę. Byliśmy także w teatrze na spektaklu poświęconym naszej poetce i pisarce Łesi Ukraince, a nawet pojechaliśmy na kilka dni na wypoczynek. Po tym wyjeździe dzieci zaczęły o wiele lepiej porozumiewać się w języku polskim.

Być może na to pytanie jest za wcześnie, ale jak Pani ocenia poziom znajomości języka polskiego wśród ukraińskich uczniów?

– To jeszcze poziom początkujący. To są dopiero trzy miesiące nauki języka, do tego niekiedy w trudnych emocjonalnie warunkach. Na razie taka znajomość języka to trochę za mało, by sprawnie mówić na jakiś temat poświęcony np. polskiej literaturze, ale wystarczająco, by sobie poradzić w prostszych sprawach czy w rozmowach z rówieśnikami.

Jestem dobrej myśli. Jeśli moi uczniowie zostaną, ze znajomością języka będzie coraz lepiej.

Czy w czasie wakacji będzie się Pani spotykała ze swoimi uczniami?

– Być może w ramach akademii letniej… Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży. Potrzebne będą m.in. pieniądze na dożywianie dzieci.

Z danych zebranych w Polsce przez Laboratorium Badań Wojny w Ukrainie, które powstało przy Uniwersytecie Pedagogicznym im. KEN w Krakowie, wynika, że niemal połowa uczniów uczęszczających do polskich szkół uczyło się jednocześnie zdalnie w szkole ukraińskiej. Czy Pani uczniowie otrzymali promocje w obu szkołach?

– Uczniowie z moich oddziałów przygotowawczych w Polsce dostali opisowe oceny. „Dobrze się uczysz”, „Staraj się”, „Możesz lepiej” itp. – tak oceniałam ich postępy z języka ukraińskiego i języka angielskiego. Mówiłam im, co osiągnęli w polskiej szkole przez ten czas. Z tego, co wiem, dzieci dostaną też świadectwa w Ukrainie. Niezależnie jednak od wszystkiego spora część uczniów myśli o powrocie. Nie wiem, kto ostatecznie zostanie z nami do września. Jedni pewnie przyjdą znowu do liceum, reszta wybierze inną szkołę, może zawodową, a pozostali wrócą do Ukrainy. Z tego, co słyszałam, jest szansa, że we wrześniu otworzą w naszej szkole kolejne dwa oddziały przygotowawcze. Wrzesień to jednak dla nas odległy termin.

Mówi Pani, że część uczniów może wrócić do Ukrainy. Wiadomo ilu?

– Pytaliśmy o to dzieci i można powiedzieć, że ok. 20-30 proc. zamierza wracać do domu w Ukrainie już teraz. Temat jest obecnie omawiany w rodzinach, ale wiele będzie zależało od sytuacji na wojnie. Z tego, co mi wiadomo, rodzice i opiekunowie tych dzieci ostatecznej decyzji jeszcze nie podjęli.

W polskim liceum pracuje Pani od 10 marca. Będzie Pani we wrześniu nadal pracować w polskiej szkole jako nauczycielka?

– Jestem rozdarta, z jednej strony myślę o bliskich i znajomych, których od dawna nie widziałam, z drugiej, był to dla mnie niesamowity czas. Podoba mi się praca w polskiej szkole. Podoba mi się praca nauczyciela.

Praca z nauczycielami polskimi daje mi dużo satysfakcji. Chciałabym przedłużyć ten czas. Ciekawie spędziłam tych kilka miesięcy.

To było coś nowego, a przecież w Ukrainie też byłam nauczycielką. Jednak moja umowa się kończy wraz z końcem zajęć w roku szkolnym. Takie są przepisy.

Martwi się Pani, co będzie dalej?

– Nieustannie. Oczywiście praca w oddziale przygotowawczym to duże wyzwanie. Dzieci są w różnym wieku. Ja miałam pod opieką młodzież w wieku od 13 do 17 lat. Dla każdej grupy, każdego dnia, trzeba osobno planować program. To się udało i jestem zadowolona. Jestem także szczęśliwa, że mimo wojny dostarczono nam do szkoły niemałą biblioteczkę książek w języku ukraińskim. Łącznie 200 pozycji i wszystkie nowe. Każdy może sobie coś wypożyczyć i poczytać. Ja też mam dwa tytuły. Czytając, próbuję nieco odreagować. To daje mi spokój. Dodam tylko, że dostałyśmy także w szkole dwa komputery z oprogramowaniem w języku ukraińskim.

Co dalej? Jakie ma Pani plany?

– Teraz szukam pracy na wakacje. Może jakieś ośrodki udzielające pomocy potrzebującym z Ukrainy mnie zatrudnią. Jestem młoda, energiczna, mam 26 lat, pracuję od lat z dziećmi. Lubię tę pracę. Wiem, że w Warszawie jest dużo dzieci z Ukrainy, może coś znajdę dla siebie. Jestem gotowa pomagać każdemu. Niedawno byłam w cerkwi. Pytali, czy mogę prowadzić lekcje ukraińskiego dla dzieci jako wolontariuszka. Zgodziłam się. Dzieci nie mogą zapomnieć języka ani literatury ukraińskiej.

(…)

Słyszę smutek w Pani głosie…

– Aż tak się nie smucę. Może trochę, bo szkoła się skończyła, a ja bardzo chcę do niej wrócić we wrześniu. Mam jednak nadzieję, że wszystko będzie OK. Myślę też o rodzinie. Chciałabym jechać do rodziców. Ucieszyłabym się też, gdyby oni przyjechali do mnie. Myślałam, że może polecę samolotem do Mołdawii, a potem jakoś tych 200 km do Tarnopola uda się pokonać. To jednak nierealne, bilet kosztuje 200 euro w jedną stronę. Poza tym jest niebezpiecznie.

Ukraina walczy już ponad 100 dni. Ogląda Pani relacje z frontu?

– Jak się patrzy na te zniszczenia, to człowieka wszystko w środku boli. Ciągle się zastanawiam, jak można zrzucać bomby na sąsiada, na kogoś, kto nie zawinił. Jak można mordować, niszczyć czyjeś życie, wszystko to, co ktoś zbudował z takim trudem. Rosjanie nie mają prawa nam tego robić. Martwię się za wszystkich i wszystkim. Mam starszego brata… Boję się nawet myśleć. Człowiek żyje w takim zawieszeniu, raz myśli, że wie, co robić, za chwilę się waha.

Wierzę jednak, że Ukraina zwycięży, dlatego ciągle myślę o przyszłości. Jest ciężko, ale wierzę, że zobaczę się z bliskimi, koleżankami, kolegami. Muszę tylko trochę jeszcze poczekać.

Znalazła Pani trochę czasu, żeby poznać Warszawę, znaleźć ulubione miejsca?

– Podobają mi się Łazienki, śródmieście też jest piękne i zadbane. Metro jest takie czyste. Warszawa ma bardzo dobre wypieki, ciastka i bardzo dobrą kawę.

Poza tym jest tu pełno ludzi z całego świata. Można ich zagadać, porozmawiać na różne tematy. Z przypadkowych spotkań na ulicy zawsze wywiązuje się jakaś ciekawa rozmowa.

Warszawa jest taka kosmopolityczna. Jest super. Mam już swoje ulubione miejsca, wiem, jak korzystać z komunikacji miejskiej, wiem, jak dojechać na Żoliborz tych 17 km bez Google Maps, do szkoły i z powrotem. Mieszkam obok lotniska Chopina. Może we wrześniu też będę mogła jeździć tą samą trasą.

Dziękuję za rozmowę.

*Olena Pynzar mówiła o tym w wywiadzie w GN nr 15-16 z 13-20 kwietnia br.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 25-26 z 22-29 czerwca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 25-26/22-29 czerwca 2022

Olena Pynzar: W pięć dni przejechałam przez pięć krajów, by dotrzeć do Polski. Dziś jestem nauczycielką w Warszawie