To choroba, która każdego, powtórzę – każdego, powinna skłonić do tego, by potraktować ją poważnie i w razie objawów pójść do lekarza. A ludzie zdrowi powinni jak najszybciej zostać zaszczepieni. Nikomu nie życzę tego, co sam przeszedłem.
Ze Sławomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego, rozmawia Piotr Skura
Według ministra zdrowia skierowanie uczniów klas I-III do edukacji stacjonarnej jest wprawdzie ryzykowne, ale bezpieczne. Czy podziela Pan opinię Adama Niedzielskiego?
– Nie. Moim zdaniem tę decyzję trzeba widzieć w kontekście badań przesiewowych nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej. Skoro minister zarządził badania przesiewowe, to automatycznie, w konsekwencji tych badań, podjął decyzję o wysłaniu najmłodszych uczniów do szkół. Wydaje się zresztą, że to nie była decyzja ministra edukacji, ale ministra zdrowia. Bo to on ją ogłosił.
Związek już wiele miesięcy temu domagał się dla pracowników oświaty dostępu do testów na koronawirusa. Rządzący mówili, że to nierealne albo niepotrzebne. Teraz wdrożono testowanie, ale tylko niektórych nauczycieli…
– Wydawałoby się, że z czysto racjonalnego punktu widzenia najpierw powinno się przetestować nauczycieli i pracowników oświaty, a potem osobom z negatywnym wynikiem umożliwić zaszczepienie się. I dopiero później umożliwić im powrót do pracy w szkole. Traktuję decyzję o powrocie uczniów klas I-III do szkół jako polityczną, a nie merytoryczną czy wynikającą z rzeczowej analizy sytuacji zdrowotnej społeczeństwa.
(…)
Minister Czarnek zapytany o testy dla nauczycieli przedszkoli i klas I-III odparł, że obecna akcja jest jednorazowa, a wszyscy nauczyciele mogą się „permanentnie testować” tak jak wszyscy inni obywatele. Czyli – jeśli mają objawy choroby, to mogą poprosić lekarza POZ o skierowanie na test.
– Nic nie wiem o tym, jakoby można było się przetestować „na żądanie”. No chyba że na własny koszt. Cieszę się, że minister edukacji zmienia tu nieco retorykę, bo jak pamiętam, minister Dariusz Piontkowski generalnie był na nie, jeśli chodzi o testowanie nauczycieli. I nadal podtrzymuje swoją opinię – dziś już jako wiceminister edukacji – że nie ma potrzeby testowania nauczycieli.
Jednorazowy test niepowiązany ze szczepieniem jest w dużej mierze działaniem, które ma dać sygnał zainteresowanemu: „jesteś zdrowy”. Tyle że sygnał ten jest krótkotrwały. Dzisiaj jestem zdrowy, ale w poniedziałek mogę pójść do szkoły z wirusem. Ponadto test kosztuje ok. 200 zł, a szczepionka – jak zauważył niedawno poseł klubu PiS Andrzej Sośnierz – jedynie 2 dol. Testy wydają się więc wątpliwe także z ekonomicznego punktu widzenia.
Posłowie opozycji policzyli, że nawet przy obecnych dostawach szczepionek można wygospodarować dawki potrzebne do zaszczepienia stu kilkudziesięciu tysięcy osób. Można by je podać nauczycielom I-III.
– Nie jestem specjalistą od epidemiologii, nigdy też nie zamawiałem szczepionek. Nie rozumiem jednak metodologii polegającej na tym, że się kupuje szczepionkę, a kilkaset tysięcy dawek trzyma w magazynie na potrzebę ponownego szczepienia. Przecież rząd zapewnia, że do Polski co tydzień będą przylatywały dostawy. Skoro grupa 0 została zaszczepiona pierwszą dawką, to rozumiem, że drugą otrzyma po trzech tygodniach z bieżących dostaw. Moim zdaniem szczepionek nie trzeba magazynować, bo przylecą one kolejnym transportem.
Trzeba natomiast jak najszybciej wykorzystać wszystko, co mamy w magazynach, aby zaszczepić nauczycieli. Rodzi się natomiast pytanie, dlaczego generalnie szczepionek jest tak mało.
(…)
Związek będzie zachęcał nauczycieli do szczepień?
– Związek zachęca i apeluje o szczepienie się. Oczywiście pamiętając, że każdy ma prawo do podejmowania decyzji w swojej sprawie. Nikogo nie zobowiązujemy do niczego. Nikt za nikogo nie będzie decydował. Każdy do tematu szczepienia podejdzie zgodnie z własną wolą i decyzją.
Czy Pan się zaszczepi?
– Jestem po chorobie, przeszedłem COVID-19. Muszę więc odczekać jakiś czas, ale tak, zaszczepię się. Wiem, że to służy mojemu zdrowiu i zdrowiu mojej rodziny. A także setkom osób, z którymi się spotykam.
Przeszedł Pan COVID-19. Czy wie Pan, w jaki sposób złapał wirusa?
– Nie mam pojęcia. Być może w sklepie, przychodni, na ulicy. Na pewno od nikogo w biurze, ponieważ przy reżimie, jaki zaprowadziliśmy w Związku, nie było możliwości zarażenia się w biurze. Szczególnie że wszystkie osoby, z którymi się kontaktowałem, zostały przetestowane i okazały się zdrowe.
Jak Pan przeszedł chorobę?
– Na szczęście nie musiałem korzystać z leczenia w szpitalu. Zderzyłem się natomiast ze wszystkimi problemami, które mają także inne osoby zakażone. Gdy wystąpiły u mnie objawy COVID-19, zadzwoniłem w poniedziałek do POZ, by dowiedzieć się, że mam szansę otrzymać teleporadę i skierowanie na test… w czwartek. W tym czasie mój stan był bardzo zły, dusiłem się. Zapłaciłem więc za test z własnej kieszeni i okazało się, że mam koronawirusa. Generalnie jednak w porównaniu z chorymi, którzy trafili do szpitali, przechodziłem chorobę o wiele lżej. Ale na I piętro wejść nie byłem w stanie.
Niektórzy bagatelizują tę chorobę.
– I robią bardzo źle. Miałem ogromne problemy z oddychaniem, otwierałem okno, by złapać trochę powietrza. To zdradliwa choroba. Nie miałem gorączki i na początku podejrzewałem, że złapałem zapalenie oskrzeli.
To choroba, która każdego, powtórzę – każdego, powinna skłonić do tego, by potraktować ją poważnie i w razie objawów pójść do lekarza. A ludzie zdrowi powinni jak najszybciej zostać zaszczepieni. Nikomu nie życzę tego, co sam przeszedłem.
Przed polską szkołą stoją poważne wyzwania w związku z pandemią, jak choćby konieczność przeprowadzenia egzaminów. Brytyjczycy, choć ostro wzięli się do szczepień, postanowili zrezygnować w tym roku z egzaminów, a w zamian stworzyć alternatywny system oceny osiągnięć uczniów. Czy Pana zdaniem w Polsce powinno się podjąć podobną decyzję?
– Wrócę do ubiegłorocznych rozmów z ówczesnym ministrem edukacji Dariuszem Piontkowskim. Gdy mieliśmy 400-500 zakażeń dziennie zwracaliśmy uwagę MEN na to, że być może warto z odpowiednim wyprzedzeniem poinformować uczniów, że rekrutacja do szkół ponadpodstawowych odbędzie się tylko na podstawie konkursu świadectw z VII i VIII klasy. Dziś mamy średnio ok. 10 tys. zakażeń na dobę i wydaje się, że ministerstwo edukacji powinno taką możliwość bardzo poważnie rozważyć. Co do matury – tu powraca temat szczepień. Moim zdaniem nie da się przeprowadzić matury online. Uważam więc, że MEiN razem z Ministerstwem Zdrowia powinno dołożyć wszelkich starań, żeby nauczyciele ze szkół kończących naukę egzaminem maturalnym zostali jak najszybciej zaszczepieni. Co się stanie, jeśli jakiś nauczyciel przyjdzie na egzamin chory, choć nie będzie miał takiej świadomości? Na sali egzaminacyjnej spotka się z grupą 100-200 uczniów. Nieświadomie można wyrządzić krzywdę im wszystkim, a także wszystkim tym, z którymi się nauczyciel spotka – koleżankom, kolegom, współpracownikom. Nauczyciel pracujący online też może się zarazić. Ja przecież pracowałem online i złapałem wirusa! A jeśli taki nauczyciel pójdzie na egzamin, to skutki mogą być groźne. Musimy o tym rozmawiać nie pod koniec kwietnia, ale teraz.
Dziękuję za rozmowę.
***
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 3-4 z 20-27 stycznia 2021 r. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)
Fot. ZNP