Prof. Łukasz A. Turski: Mamy obecnie jakiś taki dziwny zwyczaj, że specjalistów o nic nie pytamy

Polska szkoła jest w dramatycznym punkcie. Do tego mamy pandemię. W tym sensie wyraźnie widać, jak krótkowzroczne były to zmiany. Rolę dyrektorów szkół sprowadzono do woźnych, którzy muszą pilnować termometrów, mydła i papieru toaletowego. Tymczasem mamy poważniejsze problemy.

Z prof. Łukaszem A. Turskim, fizykiem, przewodniczącym Rady Programowej Centrum Nauki Kopernik i pomysłodawcą CNK, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Przed COVID-19 napisał Pan esej o przyszłości szkoły. Czy wyobraźnia kiedyś Pana zawiodła?

– Tak, wiele razy w życiu, jak każdego. W 2013 r. miałem wykład dla firmy Intel, którego tytuł brzmiałby po przetłumaczeniu na polski mniej więcej tak: „13 proc. XXI w. technologii, informacji i wiedzy, już jest za nami”. A pytanie brzmiało: „Czy w związku z tym, ciągle warto się uczyć czytać, pisać i liczyć?”.

I jaka jest odpowiedź, warto?

– Oczywiście, że tak, ale już wtedy zawiodła mnie wyobraźnia, bo wielu rzeczy nie byłem w stanie sobie wyobrazić do końca. Nie wyobraziłem sobie, że można narobić aż tyle tak koszmarnych głupstw – także w edukacji, które powinniśmy umieć rozwiązać, a nie umiemy. To zwłaszcza widać po 2020 r.

Ale co to ma wspólnego z czytaniem i pisaniem, z edukacją?

– Wydaje się, że jedną z podstawowych rzeczy, której powszechnie nie rozumiemy, myśląc o szkole, jest to, że szkoła jest takim konstruktem społecznym, który w każdym momencie rozwoju naszej cywilizacji musiał się mierzyć z bieżącymi problemami społecznymi, ponieważ problemy i wyzwania społeczne ewoluują, a wraz z nimi musi zmieniać się szkoła, akceptując to, co dobre, i próbując zapobiec złu. Przez ostatnie lata bardzo dużo się zmieniło w naszej cywilizacji, na dodatek w nienajlepszym kierunku. A my mówiliśmy o polskiej szkole, tak jakby świat był stanem ustalonym. Szkoła powinna jednak być miejscem aktywnych zmian.

Polskie szkoły starały się stanąć na wysokości zadania w czasie pandemii. Mam tu na myśli szybki przeskok do zdalnego nauczania. Czyż nie?

– Bo społeczności szkolne zawsze się starają. Tylko że ten przedpandemijny rozwój był zupełnie inny niż wcześniej w historii. Podobną do nam współczesnej była rewolucja Gutenberga, za której sprawą wiedza i informacja stały się powszechnie dostępne. Tylko że za czasów Gutenberga ta powszechność rozumiana była jako niewielki procent ludzi, którzy umieli czytać, a mimo to, że rozwijała się powoli, to i tak wywołała różnorakie konsekwencje. Po rewolucji druku mieliśmy Reformację, a potem setki lat wojen. Obecna rewolucja cywilizacyjna różni się, zwłaszcza tym, że niesamowicie szybko opanowuje nasze życie. I dotyczy praktycznie wszystkiego i wszystkich. Co jest zgodne z raportem UNICEF, że praktycznie zwalczyliśmy analfabetyzm, wszyscy umiemy już czytać.

Nowa rewolucja przyniosła ze sobą nowy rodzaj analfabetyzmu – analfabetyzm cyfrowy.

– I właśnie tego nie przewidzieliśmy. Nie przewidzieliśmy, że sam dostęp do wiedzy zgromadzonej w internetowej sieci nie wystarczy. Ma pani rację, trzeba zmienić definicję analfabetyzmu. Bo co z tego, że ktoś zobaczy na małym ekranie smartfona Kaplicę Sykstyńską? Z tego jeszcze niewiele wynika. Pokazuje może, że oglądający umie to urządzenie włączyć, coś w nim wyszukać, ewentualnie coś znaleźć i doczytać, że w Watykanie jest jakaś słynna kaplica. To na pewno rozbudzi jego zainteresowanie światem, ale czy uzupełni jego wykształcenie? Jeśli ktoś tak myśli, to jest w błędzie. Niestety, przez te lata wdrażania rewolucji technologicznej nie przewidzieliśmy, że zmieni ona sens kształcenia, a przed szkołą postawi nowe, liczne wyzwania społeczne. Niestety, tak się nieszczęśliwie złożyło, że w czasie narastania fali tej rewolucji dokonaliśmy w Polsce kontrrewolucji edukacyjnej, polegającej na próbie cofnięcia systemu edukacji do XIX w.

Mówimy o reformie minister Anny Zalewskiej, obecnie już europosłanki?

– Poprzednia reforma, która weszła w życie w XX w., czyli jeszcze przed eksplozją rewolucji informatycznej, już nie wystarczała. Dlatego szkoła wymagała następnej. Ale zamiast zastanowić się nad tym, jak sprostać w szkole nowym wyzwaniom społecznym XXI w., cofnęliśmy się.

(…)

To w jakim punkcie jest teraz polska szkoła?

– Polska szkoła jest w dramatycznym punkcie. Do tego mamy pandemię. W tym sensie wyraźnie widać, jak krótkowzroczne były to zmiany. Rolę dyrektorów szkół sprowadzono do woźnych, którzy muszą pilnować termometrów, mydła i papieru toaletowego. Tymczasem mamy poważniejsze problemy. Kilka dni temu ukazał się raport Fundacji Gatesów z listą nieszczęść wywołanych przez koronawirusa. Jednym z najważniejszych jest załamanie się systemu edukacji na świecie. My w Europie jesteśmy o tyle w lepszej sytuacji, że jednak spory procent uczniów ma dostęp do internetu i mogli się uczyć zdalnie. Globalnie jednak, według Gatesów, cofnęliśmy się wstecz o dziesiątki lat, co zablokowało ten skok w przyszłość, po tym jak nauczyliśmy się czytać, pisać i liczyć. Musimy zrozumieć, że trzeba działać.

Muszą to zrozumieć nauczyciele i dyrektorzy szkół. W MEN słabo się angażują.

– Wyjście z takich kryzysów jak ten jest trudne bez światłych przywódców. Z drugiej strony tu nie ma nikogo, kto znałby dobrą drogę, musimy się do tego zabrać wszyscy. Niestety, nie widzę takiego powszechnego zrozumienia w społeczeństwie, a już szczególnie wśród władz państwowych. Widzę, że tylko nauczyciele i spora część rodziców oraz młodzież stanęli na wysokości zadania. Jak zobaczyłem armię ludzi, którzy w biegu próbowali stworzyć rusztowania zdalnego nauczania, byłem naprawdę zbudowany.

Zawęźmy to pole widzenia i porozmawiajmy o ministrze edukacji.

– No cóż, mamy politycznego ministra edukacji. Sama polityka niewiele pomoże, dopóki nie zrozumiemy, że to jest czas, kiedy trzeba podejmować bardzo poważną pracę, dobrze określić wyzwania społeczne oraz metody ich realizacji. Dziś nie można wszystkiego sprowadzać do butelki z płynem dezynfekującym i przyłbicą dla ucznia i nauczyciela. Musimy myśleć dalekowzrocznie. Po co ja mam słuchać co drugi dzień porad sanitarnych ministra edukacji, z wykształcenia historyka. O tym jak walczyć z epidemią w szkole, powinni się wypowiadać eksperci. Są w tym kraju ludzie, którzy całe życie uczyli się, jak postępować w takich sytuacjach, ale my mamy jakiś taki dziwny zwyczaj, że ich o to nie pytamy. Minister edukacji powinien reagować na nowe wyzwania społeczne, myśleć, jak wykorzystać w szkole te wszystkie cudowne gadżety, które m.in. umożliwiły nam zdalne nauczanie, bo nie będzie już powrotu do tego, co było. Szkoła już nie będzie taka sama.

A jaka będzie szkoła po COVID-19?

– To bardzo trudno przewidzieć. Szkoła to jest najważniejsze narzędzie, jakie ma społeczność, żeby przetrwać, żeby wykształcić tych, którzy będą dbali o naszą wolność. Bo tylko ludzie wykształceni ją obronią. Wyzwaniem XXI w. będzie zachowanie tego, co z trudem udało nam się wywalczyć w XX w. – Wolność ludzi. Jeśli o tym zapomnimy, czekają nas okropne czasy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto stanie na rogu ulicy, żeby wskazywać nam, jaką drogą mamy pójść, i zwykle będzie to droga ku klęsce. Szkoła musi uczyć krytycznego myślenia, bo największych odkryć dokonują wolni ludzie, a nie karni żołnierze. Warto więc wydać więcej na szkoły z małymi klasami i dużymi boiskami niż na zakup bojowych samolotów.

(…)

Dziękuję za rozmowę.

***

Publikujemy obszerne fragmenty wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 39 z 23 września br. Całość dostępna w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne

Nr 39/23 września 2020