Myślę o mojej fizyce, bo kiedy na lekcje fizyki przychodzą nauczyciele innych przedmiotów, to pojawia się problem i pytanie, kto będzie tym uczniom wystawiał oceny. Kto i za co? Nauczyciele piszą, że martwią się o uczniów, i mają słuszność. Piszą, że jak ten system nauczania będzie dalej wyglądał tak, jak wygląda, to „za pięć lat” w ogóle nie będzie w szkole nauczycieli fizyki.
Z prof. Łukaszem A. Turskim, fizykiem, profesorem w Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i przewodniczącym Rady Programowej Centrum Nauki Kopernik, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
„Włącz myślenie i empatię. I pamiętaj, że nie ma szkoły bez nauczycieli” – apelował Pan do obywatelek i obywateli podczas debaty w miasteczku edukacyjnym. Wielu nauczycieli mówi: „Żegnaj szkoło”. Fala odejść jest większa niż kiedykolwiek. Rozumie Pan, co pcha nauczycieli do zmiany zawodu?
– Trudno byłoby nie rozumieć. Rozumiem, dlaczego pewna grupa nauczycieli odchodzi ze szkoły, ponieważ obchodzenie się z nauczycielami w Polsce jest skandaliczne i to właściwie kończy temat. Nikogo nie można zmuszać, żeby dobrowolnie poddawał się takiemu sposobowi traktowania. To już nawet nie chodzi o fatalne warunki finansowe, tylko o brak szacunku.
Cała struktura organizacyjna szkoły powoduje, że nauczyciele stawiani są przed wyzwaniami, przed którymi nikt nie powinien być stawiany. I tu muszę się pani do czegoś przyznać…
Do czego?
– Od pewnego czasu partycypuję w różnych portalach społecznościowych skupiających nauczycieli. Zapisałem się, żeby móc poczytać, zrozumieć sytuację. Mam nadzieję, że nauczyciele się na mnie nie pogniewają, ale to jest w tej chwili najlepszy sposób poznania, co dzieje się w danym środowisku.
Angażuje się Pan w dyskusje?
– Nie zabieram tam zbytnio głosu. Chciałem się dowiedzieć, o czym między sobą rozmawiają. W ciągu kilku dni zrozumiałem, że odpowiedzialny człowiek, który w tej chwili jest nauczycielem w szkole, ma problem, którego ja, szczerze mówiąc, sam bym nie był w stanie sobie wyobrazić. Na przykład przeczytałem, że z powodu wakatów wysyła się na zastępstwa nauczycieli różnych przedmiotów, czasami niepowiązanych z daną dziedziną.
Z akademickiego punktu widzenia trudno to zrozumieć?
– Ja rozumiem, że dyrektorzy jakoś muszą załatać te dziury. Nie mają innego wyjścia. Ale ja myślę o mojej fizyce, bo kiedy na lekcje fizyki przychodzą nauczyciele innych przedmiotów, to pojawia się problem i pytanie, kto będzie tym uczniom wystawiał oceny. Kto i za co?
Nauczyciele piszą, że martwią się o uczniów, i mają słuszność. Piszą, że jak ten system nauczania będzie dalej wyglądał tak, jak wygląda, to „za pięć lat” w ogóle nie będzie w szkole nauczycieli fizyki.
Poznałam nauczyciela języka angielskiego, który chcąc ratować szkołę, zdecydował się zrobić dodatkowy fakultet z fizyki. Ma też pięć innych.
– On chociaż zrobił ten fakultet z fizyki, a przecież są szkoły, gdzie nie ma kto uczyć nie tylko fizyki. Ja sam ciągle łapię się na tym, że mówiąc o szkole, myślę o szkołach znajdujących się w wielkich skupiskach ludzi, jak Warszawa, Kraków, Poznań, gdzie znalezienie na zastępstwo kogoś, kto przynajmniej cokolwiek rozumie z tych przedmiotów, jest jeszcze w miarę realne. A co ze szkołami w małych miejscowościach? Myślę, że na dobrą sprawę jeszcze nie mamy pełnego obrazu sytuacji.
Odchodzenie nauczycieli jest groźniejsze w skutkach, niż się wydaje?
– To jest bardzo groźne, bo przecież nie chodzi o to, żeby zapchać czas na lekcji. Szkoła ma pomóc zdobyć wiedzę i zrozumieć otaczający świat. Nie można tego zrobić, jeśli nie ma w niej dobrze wykształconych i przygotowanych nauczycieli. Czuję złość, bo uważam, że mamy dostateczną liczbę dobrych nauczycieli, którzy chcą uczyć, ale im się to utrudnia. Więcej się mówi o aspektach politycznych pewnych działań niż o faktycznej sytuacji w szkole. Ja tego nie neguję, bo każdy ma prawo do własnego zdania, ale efekt tych działań jest tragiczny.
Jestem zrozpaczony, jak patrzę na to, co się dzieje. W ostatnich latach to się szalenie uwypukliło, a szkolnictwo jest tego ofiarą.
Gdzie te szkody są największe?
– Tutaj chodzi głównie o jakość programów nauczania i podręczników, podczas gdy jeszcze nie tak dawno jednym z problemów władz oświatowych w Polsce było to, czy w kiosku szkolnym można sprzedawać drożdżówki zamiast…
…batoników czekoladowych.
– To słowa, których nie odważyłbym się wtedy powtarzać w kontekście szkoły. Jeśli to zestawimy z tym, co mamy obecnie, tamte problemy mogą się wydawać komiczne. Niestety, sytuacja społeczno-polityczna spycha kształcenie przyszłych pokoleń na daleki margines. Margines niezrozumiałych politycznych rozważań. I ośmielam się powiedzieć, że problem szkolnictwa jest znacznie ważniejszy niż problemy z węglem. Tak. Zresztą sytuacja energetyczna jest konsekwencją głębokiego nieuctwa. W tym kontekście popatrzmy na energetykę jądrową. Problem w tym, że nie ma ludzi, którzy mogliby się tym zajmować – między innymi dlatego, że w szkołach brakuje pracowni nauk podstawowych: fizyki, matematyki, chemii, biologii. Szkoły są bez pracowni, bez nauczycieli. Na co my jeszcze czekamy?!
Grozi nam wyrwa pokoleniowa?
– Już mamy wyrwę pokoleniową w nauce. Straszliwą, bo chęć poznawania świata przestała być interesująca.
To dlaczego fizycy nie chcą uczyć w szkołach?
– Bo są marnie opłacani, bo to jest bardzo trudna praca. Z drugiej strony, mamy skostniałą strukturę szkolnictwa, którą uważa się za świętą i nie do ruszenia. Jest ona kagańcem dla rozwoju szkoły.
Nie rozumiem tego, co się dzieje. Podręczniki sprzed kilkudziesięciu lat miały więcej informacji o odkryciach w fizyce niż te aktualne.
Znam bardzo wielu świetnych nauczycieli, którzy doskonale wiedzą, o czym mówię. Wcale nie uważam, żeby trzeba było uczyć każde dziecko obliczania z dokładnością do trzech miejsc przecinku, jaka siła zadziałała na pewną część ciała, którą sobie potłukło na oblodzonej jezdni. Chodzi o to, żeby rozumiało, że istnieją proste, fundamentalne reguły, które rządzą prawami przyrody, i takie podstawowe reguły istnieją we wszystkich innych działach nauki.
Nauczyciele nie mają wpływu na podstawy programowe. Powtarzają, że powstają one bez ich udziału.
– Właśnie dlatego te podstawy trzeba po prostu wyrzucić.
(…)
Kto tak naprawdę buduje szkołę?
– Oczywiście, że szkołę budują nauczyciele. Tworzymy ją dla dzieci, przy pomocy rodziców, ale jej budową kierują i dbają o jej stan nauczyciele. Jak się skończy ten system opresyjny, to na ich barkach będziemy budowali nową szkołę. I to przez lata. I w dodatku ona nie musi być jedyna, byle była powszechna i dla każdego dziecka było w niej miejsce. Narzucanie jakichkolwiek reguł uderzających w kogokolwiek jest nie do przyjęcia. To jest jedno z najważniejszych wyzwań, jakie mamy przed sobą.
To się da zrobić – zmienić szkoły, zadbać o nauczycieli, przygotować młode pokolenia do wyzwań przyszłości.
Przekreśla Pan jednoznacznie ostatnie lata przemian edukacyjnych?
– Wolę patrzeć do przodu. Lepiej jest myśleć o przyszłości i wykorzystać do tego potencjał młodych ludzi tkwiący w zainteresowaniu klimatem i sprawami energii. To jest coś, na czym można zbudować system nauczania. Nauczycielom oczywiście przyda się wsparcie społeczne. Będziemy to robić dla przyszłości, bo życie będzie trudne i trzeba się do tego przygotować, a bez odpowiednio wykształconych pokoleń to będzie niemożliwe.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 46 z 16 listopada br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne