Prof. Piotr Długosz:, socjolog: Trauma pocovidowa: będziemy z nią żyć dłużej, niż nam się wydaje

Pewnie niektórych zaskoczę, ale kondycja psychiczna polskiego społeczeństwa to ciągle też efekt negatywnych skutków transformacji. Jedni na niej zyskali, a inni – ci przegrani – do dzisiaj borykają się z problemami adaptacyjnymi. Mamy atmosferę nieustannej wojny „na górze” i „dole”, walkę o utrzymanie swojej pozycji, po każdej ze stron.

Z prof. Piotrem Długoszem, wicedyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Czy patrząc na to, co dzieje się w parkach, na ulicach i plażach, możemy zamknąć ten rozdział i powiedzieć: „Pandemia się skończyła”?

Absolutnie nikt nie powinien wieszczyć jej końca. Ona szybko nie da o sobie zapomnieć. Dla wielu z nas okres pandemii i izolacji społecznej był traumą, a wiemy, że posttraumatyczne symptomy mogą trwać minimum rok albo nawet dłużej. Dlatego nawet jeśli zachorowań będzie mniej, to skutki pandemii będziemy odczuwać jeszcze długo. Oczywiście część społeczeństwa zachowuje się tak, jakby pandemii nie było. Nie przejmuje się statystykami, żyje swoim życiem. Jest w tych zachowaniach jakiś zamysł, bo badania pokazują, że im więcej mówi się o tym w mediach, tym… gorzej. Nie chcemy już tego słuchać, czujemy się przelęknieni i bezradni, a pod naporem rozmaitych informacji i doniesień możemy odczuwać nawet wyczerpanie psychiczne.

Zrezygnowałby Pan z podawania danych o codziennej liczbie zakażeń, zgonów? A co z przekazywanymi kluczowymi informacjami na temat lockdownów, obostrzeń, rekomendacji sanitarnych?

Wśród informacji są te bardziej ważne, mniej ważne i niespecjalnie ważne. Ale nie chodzi mi o to, by ich nie przekazywać. Raczej o to, że czasami sami musimy podjąć decyzję, aby się wyłączyć z pewnych spraw, żeby odpocząć, naładować akumulatory. Biorąc pod uwagę nasze zdrowie psychiczne, chyba nie ma innego wyjścia. Nie namawiam do tego, żeby nie przejmować się pandemią, ale by odpocząć od tego nadmiaru informacji.

W opublikowanej w kwietniu książce pt. „Trauma pandemii COVID-19 w polskim społeczeństwie”, zwraca Pan uwagę na złą kondycję psychiczną polskiego społeczeństwa. To wyłącznie efekt pandemii?

Traumę może wywołać prawie każde wydarzenie nieprzyjemne, bolesne, pozbawiające nas dotychczasowego komfortu. Pewnie niektórych zaskoczę, ale kondycja psychiczna polskiego społeczeństwa to ciągle też efekt negatywnych skutków transformacji. Jedni na niej zyskali, a inni – ci przegrani – do dzisiaj borykają się z problemami adaptacyjnymi. Mamy atmosferę nieustannej wojny „na górze” i „dole”, walkę o utrzymanie swojej pozycji, po każdej ze stron.

 Ta atmosfera sporów w znaczący sposób wpływa na społeczne nastroje. Nakładają się na to też traumy aktualne, wynikające z konfliktów kulturowych i światopoglądowych. Do tego mamy jeszcze pandemię koronawirusa. Polska psyche jest bardzo mocno poobijana.

Jaka jest ta „polska psyche”?

Wrażliwa, depresyjna, lękliwa, pełna obaw, niepewna swojego losu. Cechuje ją wysoki poziom stresu. Jego źródłem może być nie tylko sytuacja polityczna, nieakceptowanie zmian, ale też permanentna walka o przetrwanie oraz problemy życia codziennego. W tej sytuacji pandemia może mieć większą siłę rażenia wśród Polaków. Doświadczyliśmy wiele, a na to nałożyła się pandemia i zagrożenie życia. Prawie każdy zna bądź ma w rodzinie człowieka, który chorował na COVID-19, a niektórzy z tych chorujących zmarli.

Jak silna jest trauma wywołana pandemią w polskim społeczeństwie?

Jesteśmy na etapie wstępnych badań. Tu trzeba dodać, że wszystkie badania, które były robione od marca 2020 r., są efektem ankietowania online. Na pytania odpowiadali głównie przedstawiciele klasy średniej, którzy od początku mieli lepszy sprzęt i dostęp do internetu. Kiedy więc mówimy o fatalnej kondycji, mamy na myśli głównie klasę średnią. Nie wiemy, co z osobami pozbawionymi dóbr cyfrowych, wykluczonymi z życia, mającymi mniej środków finansowych.

Może wręcz trzeba postawić tezę, że grupy gorzej sytuowane w mniejszym stopniu są tym zainteresowane i być może problem traumy pocovidowej o wiele bardziej dotyczy klasy średniej, bo skończył się świat, jaki znała, utraciła pozycję i status społeczny, na które tyle lat pracowała. To są dla niej realne zagrożenia i w pewnym sensie szok kulturowy.

(…)

W badaniach, które Pan przytacza, aż 89 proc. rodziców stwierdziło, że edukacja zdalna jest gorsza niż stacjonarna. Ale jeśli spojrzymy na to z innej strony, to 11 proc. z nich uznało, że zdalna edukacja jest lepsza.

– Dla niektórych osób nauka zdalna ma swoje zalety. Nie trzeba ponosić kosztów dojazdu do szkoły, wstawać rano ani motywować dzieci do wyjścia z domu – czasami to wystarczy, by chwalić naukę zdalną. Część uczniów także powtarza, że wolą uczyć się zdalnie. Pytanie, kogo ta postawa dotyczy – młodych z problemami społecznymi, którzy podobne podejście wykazywali przed pandemią, czy tylko tych, którzy nabrali tej niechęci do kontaktów w czasie pandemii? Nie wiadomo. Warto to zbadać. Będziemy próbowali „uchwycić” tych uciekinierów. Dostaliśmy na ten cel 50 tys. euro z Funduszu Wyszehradzkiego. W badania sytuacji uczniów na tzw. peryferiach włączyli się też naukowcy z Czech, Węgier i Słowacji.

Sporo się ostatnio mówi w środowisku nauczycielskim o wypaleniu zawodowym. Nauczyciele akademiccy też czują się wypaleni?

– Tu nie ma żadnej różnicy. Wypalenie, a może wręcz przepalenie, dotyczy niemal wszystkich. Nie dzieliłbym nauczycieli na tych ze szkół i z uczelni. Ja akurat czuję się dobrze i należę do tych, którym obecna sytuacja odpowiada. Taki codzienny kontakt z ludźmi nie jest mi potrzebny. Do pracy naukowej potrzebna jest cisza.

Ale tych traum, które przeżywamy, może być wiele, bo zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy tak do końca panami swojego losu, są rzeczy, na które wpływu nie mamy, stąd nerwowe wyczekiwanie tego, co będzie jesienią, albo wręcz odwrotnie – całkowita próba wyłączenia się.

Śledzi Pan doniesienia o pandemii czy wyłącza telewizor?

– Programów informacyjnych nie oglądam. Jestem przez to spokojniejszy. Wybieram programy kulturalne, czyli to, co zwiększa mój dobrostan. Poza tym ścigam się z innymi naukowcami na publikacje. Jak widać, aż tak bardzo się nie zmieniamy. Mówi o tym pewien dowcip socjologiczny. Dwaj znajomi rozmawiają o koledze – recydywiście, który siedział w więzieniu i studiował socjologię zdalnie. Na pytanie jednego z nich, czy dzięki temu udało mu się zresocjalizować, drugi odpowiedział: Nie, ale przynajmniej teraz rozumie, dlaczego to wszystko robił. Ten dowcip znalazł się w jednym z podręczników anglosaskich. On pokazuje siłę nauki. Dzięki niej wiemy, gdzie jesteśmy.

Dziękuję za rozmowę.

**

Fot. Archiwum prywatne

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 25-26 z 23-30 czerwca br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Nr 25-26/23-30 czerwca 2021