Prof. Tomasz J. Wąsik:, wirusolog: Obawiamy się załamania systemu opieki zdrowotnej. To są realne obawy

Pamiętajmy, że są też inne choroby. Co zrobimy, jeśli wzrośnie liczba zgonów, nie tylko wśród covidowców, ale też zawałowców, udarowców czy osób chorych na nowotwory. Obawiamy się załamania systemu opieki zdrowotnej, kiedy szpitale staną się niewydolne z powodu nadmiernej liczby chorych, także wśród personelu.To są realne obawy.

Z prof. dr. hab. n. med. Tomaszem J. Wąsikiem, wirusologiem ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Co czeka szkoły?

– Czeka nas lawinowy wzrost nowych przypadków. Kolejne szkoły będą zamykane. Nieporozumieniem jest wprowadzenie obowiązku noszenia masek w miejscach publicznych w całym kraju, ale z wyłączeniem klas szkolnych. Dlaczego nie zmieniono wcześniejszych decyzji w tej sprawie? Brak w tym wszystkim logiki, bo albo nie nosimy maseczek w ogóle i niech się wszyscy zarażają, albo jeśli już wprowadzamy maseczki w całym kraju, to zorganizujmy tak nauczanie, aby dzieci siedziały w osobnych ławkach z zachowaniem dwumetrowego dystansu bądź nosiły maseczki, jeśli dystansu nie da się zachować. Najlepiej jednak byłoby, żeby w szkołach maski były obowiązkowe. Niestety, trzeba powiedzieć, że szkoły także są rozsadnikiem wirusa.

(…)

Jak Pan widzi najbliższe tygodnie pod względem dostępności do łóżek szpitalnych, respiratorów, personelu medycznego?

– Proszę mnie zwolnić z odpowiedzi na to pytanie. Nie wiem, skąd są te liczby o wolnych łóżkach. Może i są respiratory, ale jak nie ma anestezjologa i pielęgniarki do obsługi tych urządzeń, to nie ma co mówić o wolnych łóżkach. Nawet gdy otworzy się nowy oddział z łóżkami i respiratorami, to kto je będzie obsługiwał? Grozi nam niekontrolowany, lawinowy wzrost zakażeń, który może doprowadzić do załamania systemu opieki zdrowotnej, musimy już działać. Nie ma na co czekać.

Nie wszyscy wierzą w istnienie koronawirusa.

– Nie wierzy około 20-25 proc. A jeżeli nie zaczniemy porządnie się chronić maskami, to do trzech tygodni poziom zakażonych może wzrosnąć do kilkudziesięciu tysięcy dziennie. Policzyłem, że przy tej liczbie testów, które wykonuje się średnio każdego dnia oraz biorąc pod uwagę współczynnik reprodukcji wirusa, to za trzy tygodnie, po dniu, w którym przekroczymy 3 tys., będziemy mieli około 10 tys. zakażeń dziennie. Jeżeli nadal nie będziemy nic robić, to za kolejne trzy tygodnie możemy mieć nawet po 100 tys. chorych dziennie. Wirusolodzy mają dostęp do historycznych raportów z poprzednich pandemii i okazuje się, że drugi rok z reguły jest zawsze najcięższy w przebiegu pandemii, a trzeci i czwarty rok bywały dopiero nieco lżejsze.

Aktualne prognozy nie dają nam żadnej odpowiedzi, co dalej?

– Na podstawie wybranych danych można pewne rzeczy założyć, ale to zawsze będzie jak wróżenie ze szklanej kuli, to znaczy obciążone pewnym błędem. Trudno przewidzieć, jak ten wirus się zmieni. Pamiętajmy, że są też inne choroby. Co zrobimy, jeśli wzrośnie liczba zgonów, nie tylko wśród covidowców, ale też zawałowców, udarowców czy osób chorych na nowotwory. Obawiamy się załamania systemu opieki zdrowotnej, kiedy szpitale staną się niewydolne z powodu nadmiernej liczby chorych, także wśród personelu.To są realne obawy.

Porozmawiajmy o samym wirusie. Czy on się zmienia?

– Zmienia się jak każdy wirus. Ma swoją określoną częstość mutacji, ale do tej pory nie wykryliśmy zmiany, która by powodowała, że osoby zakażone tym wariantem wirusa chorują ciężej i śmiertelność się zwiększa. Niestety, wydaje się jednak, że wirus nabył większą zdolność przenoszenia się z człowieka na człowieka. Ten wskaźnik wzrósł nieznacznie, ale z obserwacji wynika, że tak się dzieje.

Przenosi się łatwiej przez ślinę, wydychane powietrze?

– Tak. On głównie przenosi się drogą kropelkową. Jak dotkniemy obkichanej rurki w autobusie, a potem np. okolic oczu, to może dojść do zakażenia. Wirus nie może wniknąć przez skórę, która jest dla każdego wirusa barierą nieprzekraczalną, ale już śluzówki są wrotami zakażenia. A więc to nie jest tak, że ktoś nam musi kichnąć prosto w twarz, żeby doszło do zakażenia. Dlatego noszenie maseczek, szczególnie przez młode osoby, które rozsiewają wirusa – zabezpiecza nas wszystkich. Bo jak młody bezobjawowy człowiek kichnie w maseczkę, to daleko te kropelki nie polecą. Większość z nich zostanie jednak wychwycona przez maseczkę.

Na czym ma polegać ta większa łatwość w przenoszeniu się koronawirusa?

– Nieco dłużej niż dotychczas nie traci zdolności infekcyjnej. Pamiętajmy, że wirusy nie umierają, bo to nie są żywe organizmy. Ich zakaźność maleje po pewnym czasie, kiedy rozpada się płaszcz białkowy koronawirusa. Do tego wirusy lubią pogodę jesienną, kiedy jest małe nasłonecznienie, nie ma wysokiego promieniowania ultrafioletowego, jest chłodnawo i wilgotno. Wtedy wytrzymują dłużej, nie tracą szybko infekcyjności na powierzchniach poza naszym organizmem.

(…)

Cały wywiad – w GN nr 42-43 z 14-21 października br. (w wydaniu drukowanym i elektronicznym – ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne

Nr 42-43/14-21 października 2020