Zasadne byłyby dobrze zorganizowane badania w kierunku obecności przeciwciał, nie tylko wśród nauczycieli, ale wszystkich pracowników, może nawet wśród uczniów. Dzięki nim można uzyskać informację, czy dana osoba przeszła COVID-19 i ma odporność na wirusa. Resztę można byłoby zaszczepić w pierwszej kolejności. Nie byłoby wtedy powodu, żeby nie otwierać szkół.
Z prof. Wojciechem Branickim, genetykiem oraz zastępcą dyrektora Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Czy genetyk, który od początku pandemii przygląda się SARS-CoV-2, obawia się o naszą przyszłość? Czy jest Pan spokojny?
– Trudne pytanie, chyba nie ma dobrej odpowiedzi. Do tej pory ludzkość wychodziła z różnych opresji, a ja wierzę w siłę nauki. Skoro w tej nowej sytuacji byliśmy w stanie się szybko zmobilizować i opracować szczepionkę przeciwko COVID-19, to można być optymistą. Nowa generacja szczepionek opartych na mRNA otwiera nowy rozdział w medycynie. Oczywiście nie można popadać w pychę, bo ona zawsze kroczy przed upadkiem, trzeba być ostrożnym. Wierzę jednak, że mimo licznych zagrożeń człowiek przetrwa, ale musimy być pokorni wobec świata, zwłaszcza, że jest nas coraz więcej. Jakiś czas temu Stanisław Lem pisał, że jak nasza populacja przekroczy bodajże 12 mld, to Ziemia nie będzie w stanie wytrzymać więcej.
(…)
Załóżmy, że jest Pan dyrektorem szkoły – czy w takiej sytuacji byłby Pan zwolennikiem przywrócenia lekcji stacjonarnych, czy wręcz przeciwnie?
– Musimy zacząć przechodzić do normalnego funkcjonowania. Wirus jest z nami i trudno będzie się go pozbyć. Trzeba jednak dobrze zbadać środowisko nauczycieli i pozostałych pracowników na obecność przeciwciał. W Krakowie przebadano ok. 100 nauczycieli i okazało się, że 50 proc. z nich już przeszło COVID-19. To była niewielka grupa badawcza i trzeba ostrożnie patrzeć na te wyniki, ale są one bardzo sugestywne. Generalnie uważam, że na dłuższą metę nie za bardzo jest sens trzymać szkoły w zamknięciu. Może to wyrządzić większą szkodę uczniom niż sam koronawirus.
Uważa Pan, że wielu nauczycieli mogło przejść COVID-19 i w związku z tym otwarcie szkół nie byłoby dla nich aż takim zagrożeniem?
– Tak. W naszym centrum analizujemy obecnie losowo wybrane próbki z badań nauczycieli, którzy mają pozytywny wynik w kierunku SARS-CoV-2. Badanie koordynuje prof. Krzysztof Pyrć. Celem jest uzyskanie informacji o szczepach wirusa, którymi zakażeni są nauczyciele. Interesuje nas, czy pojawią się, a jeśli tak, to z jaką częstością, nowe warianty, np. brytyjski. Badanych jest obecnie ok. 120 próbek. Pamiętajmy jednak, że przebycie COVID-19 nie gwarantuje odporności, przeciwciała pojawiają się w różnej ilości. Zasadne byłyby dobrze zorganizowane badania w kierunku obecności przeciwciał, nie tylko wśród nauczycieli, ale wszystkich pracowników, może nawet wśród uczniów. Dzięki nim można uzyskać informację, czy dana osoba przeszła COVID-19 i ma odporność na wirusa. Resztę można byłoby zaszczepić w pierwszej kolejności. Nie byłoby wtedy powodu, żeby nie otwierać szkół.
Mówimy o badaniach z krwi?
– Tak, ale to powinny być dobre testy, które nie dają zbyt wysokiej liczby wyników fałszywie dodatnich albo fałszywie ujemnych. Chodzi o to, żeby to były wiarygodne testy. Takie są na rynku.
Ale pewnie bardzo drogie, a oświata ma skromny budżet…
– Czy są drogie? W porównaniu z testami, które prowadzone są w kierunku wykrycia zakażenia wirusem SARS-CoV-2 i trzeba na nie wydać ok. 400 zł, dobry test w kierunku przeciwciał to wydatek ponad 100 zł. To nie jest cena zaporowa w porównaniu z testami diagnostycznymi na COVID-19 opartymi na metodzie qPCR.
Nauczyciele klas I-III już mieli badania przesiewowe.
– No tak, ale różnica polega na tym, że takie testowanie w kierunku obecności wirusa musi być powtarzane. Jeśli wirus nie jest wykrywalny dzisiaj, to nie znaczy, że nie będzie wykryty jutro. W przypadku testów, jakie już wykonano, pakujemy się w spiralę finansową, bo trzeba to robić często. Natomiast test na obecność przeciwciał przeprowadzony raz a porządnie, daje nam informację na co najmniej kilka miesięcy, że dany nauczyciel przynajmniej przez jakiś czas jest zabezpieczony przed zakażeniem i sam jest bezpieczny dla otoczenia.
Może najlepszym rozwiązaniem byłaby polska szczepionka? To realne?
– Wydaje się realne. W dłuższej perspektywie na pewno takie działania należałoby podjąć, zainwestować w nowe technologie, zwłaszcza w szczepionki oparte na mRNA. One budzą ogromne nadzieje. Jesteśmy wręcz w szoku, że one tak dobrze działają i można taką szczepionkę stosunkowo łatwo przygotować, a potem udoskonalić. Ta technologia pozwala na szybkie modyfikacje. Do rozstrzygnięcia jest oczywiście kwestia patentów.
Dziękuję za rozmowę.
***
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 5-6 lutego br. z 3-10 lutego 2021 r. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)
Fot. Archiwum prywatne/Pixabay