Przedszkole jak fort. Dyrektor Małgorzata Motała: Wiele procedur z czasu pandemii zachowamy na stałe

Wielu z nas, jak nie większość, odczuwa po tych wielu miesiącach wypalenie psychiczne, zmęczenie. Momenty przeciążenia dały nam w kość. Miałam wrażenie, że jestem epidemiologiem, a nie nauczycielem wychowania przedszkolnego. To jest potworna szarpanina, my nigdy nie wiemy, co nas czeka. Wiele się zmieniło.

Z Małgorzatą Motałą, dyrektor Przedszkola Publicznego w Danielowicach, pedagogiem specjalnym, nauczycielem wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Od wielu nauczycieli przedszkoli słyszy się, że w pracy z małymi dziećmi nie da się stosować wszystkich zabezpieczeń, np. trudno przez cały dzień wytrzymać w masce. Jak wygląda praca w Pani w przedszkolu?

– Od września pracujemy pełną parą, mamy niemal wszystkie dzieci w przedszkolu. Nie do końca jest tak, że można obejść się bez zabezpieczeń, bo mamy własne obostrzenia i reżim sanitarny, położyliśmy duży nacisk na dezynfekcję. Podjęłam także decyzję o całkowitym odcięciu wstępu do przedszkola osób z zewnątrz. Jest to o tyle kłopotliwe, że same dorobiłyśmy sobie masę roboty. Wszystkie dzieci musimy ubrać, przebrać, zaprowadzić, odprowadzić, a pracowników nie mam więcej. Dzięki temu nie ma posiedzeń w szatni, pobyt w niej jest krótki, rodzice się nie gromadzą. Przyzwyczaili się. Obecnie bardzo sprawnie nam to idzie, a oni cierpliwie czekają na swoje dzieci. Co prawda zdarzają nam się wpadki, że dziecko wychodzi w nie swoim sweterku, ale kto inny jest rozbiera, a kto inny potem ubiera.

Gdzie rodzice czekają na dzieci?

– Wchodzą tylko do przedsionka. My to nazywamy strefą kiss and bye. Oni są w maseczkach, my w większości w przyłbicach. Wszyscy dezynfekujemy ręce. Zmieniliśmy też godziny przyprowadzania dzieci. Już nie do czasu samego śniadania, tylko na konkretną godzinę, bo po tym czasie dezynfekujemy wejście i szykujemy się na przyjęcie posiłków. Odkażamy klamki, części wspólne itd.

Zamieniacie przedszkole w fort nie do zdobycia dla wirusa?

– Nikogo nie wpuszczamy, chyba że jest to naprawdę niezbędne. Czasami trzeba wpuścić elektryka lub hydraulika. Każdy z nich musi obowiązkowo wypełnić kartę epidemiologiczną z danymi. Mierzymy temperaturę, ale nikogo nie zmuszamy. Maski to inna sprawa. W przypadku nauczycieli przedszkola to jest bardzo trudne. We wrześniu i październiku praktycznie ich nie używałyśmy. Starałyśmy się zachowywać dystans. Mamy wiele środków ochrony do dyspozycji. Ale nie wprowadziłam obowiązku noszenia masek, bo mam wielu nauczycieli z licznymi schorzeniami, trudno im z nich korzystać. Maski nosimy tylko w sytuacjach bardzo bliskiego kontaktu, jak np. ubieranie malucha.

A w salach?

– Nauczycielki starają się używać przyłbic. Nie wiem, na ile nas to chroni. Nie są to jakieś wielkie zabezpieczenia, ale maska to spory problem także dlatego, że dziecko nie widzi mimiki naszych twarzy. Trudno sobie wyobrazić, że w przypadku trzylatków nie mamy bezpośredniego kontaktu, że ono nie widzi, jak się uśmiechamy. To są małe dzieci. Kontakt werbalny i mimika to ważny element. Dziecku trudno reagować, jeśli nie widzi uśmiechu nauczyciela pod maską. Dlatego skupiliśmy się na innych obostrzeniach.

Czyli po przyjęciu dzieci wszystko dezynfekujecie. A jak wygląda catering, tu również stosujecie jakieś specjalne środki ostrożności?

– Jedzenie z kuchni z innego przedszkola przyjeżdża do nas w termosach. Osoba, która je przywozi, nie wchodzi do przedszkola. Styropianowe pojemniki, w których trzymane są termosy, są dezynfekowane i nie wnosi się ich do kuchni. Tam trafiają tylko termosy.

To już wszystkie obostrzenia?

– Skądże, jest tego tyle, że aż trudno wyliczyć. Raz na godzinę woźne dezynfekują toalety, klamki, wyłączniki światła. Na początku trudno było się przestawić, mieliśmy wrażenie, że nie robimy nic innego tylko bez przerwy coś czyścimy. Teraz to już jest nawyk. Nawet rozmawiałyśmy ostatnio, że tak już chyba wszystko zostanie.

Nawet wtedy, kiedy pandemia się skończy?

– Tak, obecnie bezwzględnie przestrzegamy zasady, że nie przyprowadza się dzieci chorych. Do pracy nie mogą też przychodzić chorzy pracownicy, co zdarzało się w poprzednich latach. Przedtem bywało tak, że jak ktoś źle się czuł, to brał jakiś lek przeciwgorączkowy i szedł do pracy. W tej chwili nawet przy lekko odczuwalnych objawach należy uważać.

(…)

Dezynfekcja w Pani przedszkolu jest totalna. W kwestii reżimu sanitarnego zostało nam chyba tylko omówienie wietrzenia sal.

– (śmiech) Nie da się tego wykonać zimą co godzinę. Wietrzymy co 2,5 godziny, kiedy dzieci wychodzą na posiłki albo na spacer. Po prostu trzeba było te wytyczne trochę przefiltrować, trzymać się kilku kluczowych stwierdzeń, takich jak: „kiedy jest to możliwe”, „w miarę możliwości”, „na tyle, na ile jest to możliwe”, „nie mniej niż”. Trzymamy się takich wytycznych.

Czego by Pani życzyła nauczycielom na 2021 r.?

– Jeszcze więcej cierpliwości i wytrwałości. Żebyśmy nie tracili wiary, że ta nasza praca jest potrzebna, ważna. Bo na pewno wielu z nas, jak nie większość, odczuwa po tych wielu miesiącach wypalenie psychiczne, zmęczenie. Momenty przeciążenia dały nam w kość. Miałam wrażenie, że jestem epidemiologiem, a nie nauczycielem wychowania przedszkolnego. To jest potworna szarpanina, my nigdy nie wiemy, co nas czeka. Wiele się zmieniło. Teraz, po tych wszystkich bataliach sanitarnych, odkrywamy, jak wiele zmienia brak możliwości organizowania występów dla rodziców, dziadków. Nie możemy zapraszać artystów ani wyjeżdżać na spektakle. Mocno to zmieniło życie przedszkolne. Mnóstwo zadań artystyczno-oświatowych spadło na personel. Zachowanie się w instytucjach kulturalnych, podczas wycieczek, na ulicy było jednym z elementów wychowania. Zapraszaliśmy też policjantów, strażaków, ratowników medycznych albo jeździliśmy do nich sami. W tej chwili musieliśmy zweryfikować wszystkie programy. Jeśli nawet robimy jakieś występy dla rodziców, to je nagrywamy i wysyłamy rodzicom mailem. Transmisje online też się zdarzają. Nie wszystko też można zrobić wspólnie, bo nie do końca grupy mogą się mieszać. Tylko rano zdarza się, że są łączone, ale to wynika z braku etatu. Samorząd nie znalazł dla nas pieniędzy. Przy aktualnych cięciach ciężko jest wszystko dopiąć do końca.

(…)

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 51-52 z 16-23 grudnia br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne

Nr 51-52/16-23 grudnia 2020