Jak nie ma autonomii, to nie ma wolności. Minister Czarnek zapomniał, że szkoła jest agorą dla uczniów, że mają prawo, wręcz obowiązek, uczyć się wygłaszania i artykułowania swoich poglądów, także politycznych. One mogą być bardzo różne, byle były zgodne z prawem. (…) Ale damy sobie radę. Jesteśmy ludźmi honoru i będziemy uczyć prawdy. Błędy w podręcznikach zawsze można sprostować.
Z Przemysławem Fabjańskim, dyrektorem Uniwersyteckiego I Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Z powodu pandemii uczniowie stracili co najmniej rok nauki, kolejny rok – z powodu reformy oświaty – oceniają eksperci Evidence Institute na podstawie badania przeprowadzonego w szkołach w Warszawie. Czy z podobnymi stratami edukacyjnymi mamy do czynienia w całej Polsce?
– Obserwacja oparta na doświadczeniu nauczycielskim nie wypada dobrze. Widzimy, że jest zupełnie inaczej, niż chcieliby tego np. rodzice. Poziom przygotowania uczniów po ośmioklasowych szkołach podstawowych, które są przecież efektem reformy z 2017 r., jest dużo niższy. Gorzej wypadają w ocenie umiejętności i kompetencji miękkich. Operatywność, umiejętność znalezienia się w sytuacji, samodzielne rozwiązywanie problemów stwarzają im problemy. Do tego braki językowe: wąski wachlarz słów, obce naleciałości. A to wynika z nieczytania. Tak uważam.
I wcale nie mam tu na myśli niechęci do zapoznawania się przez młodzież z literaturą staropolską, bo tam nowych słów nie poznają, tylko archaizmy, których się już nie używa. Mówię o współczesnej literaturze pięknej.
Patrząc na pandemiczne roczniki w szkołach ponadpodstawowych, część socjologów zauważa, że są one na straconej pozycji w porównaniu ze starszymi koleżankami i kolegami.
– Pandemia daje popalić pod każdym względem. Po roku wyłączenia doszliśmy do takiej oto diagnozy: oceny były świetne. Przyjmowaliśmy to z zaufaniem i dumą. I zakładaliśmy, bo trudno byłoby inaczej, że uczniowie swej uczciwości nie nadwerężą. My, nauczyciele, zawsze szukamy tego pierwiastka dobra w drugim człowieku. Staramy się go młodzieży wpajać i w takim duchu ją wychowywać. Teraz już wiemy, że ta wiedza niespecjalnie z ocenami się pokrywa, a nikt się nie skarżył, żeby oceny były niesprawiedliwe. Te czwórki, piątki i szóstki podobały się rodzicom, uczniom, nam się też podobały.
Jakaś część młodych ludzi jednak ułatwiała sobie edukacyjne życie, nie wiedząc, że w ostatecznym rozrachunku sobie je utrudnia. Nie zawsze samodzielnie podchodzili do rozwiązywania problemów.
Tak było w wielu szkołach. Od koleżanek i kolegów dyrektorów wiem, że rodzice wywierali pewną presję na szkoły. Nawiązuję także do szkół podstawowych, gdzie w wyniku reformy większość przedmiotów zdegradowano i zniknęły one z egzaminu ósmoklasisty. Zostawiono tylko język polski, matematykę i język obcy. Inne wypadły z obiegu egzaminacyjnego, a przecież było jasne – o czym wie każdy, kto choć trochę zna realia szkoły – że stało się to ze szkodą dla uczniów. Bo jak nie ma motywacji i mobilizacji, to nie będzie efektu. Ta krótkowzroczność będzie nas sporo w edukacji kosztować. Tak jak te sugestie – niech będą piątki, a później się zobaczy. No to sobie zobaczyliśmy. W kropce jesteśmy. Uczniowie np. z chemii czy fizyki mają tak kolosalne braki, że teraz będzie to kosztować…
Kosztować? Mówi Pan o korepetycjach?
– Oczywiście, że tak. My nie możemy nadrabiać materiału, który miał być zrealizowany w szkole podstawowej. Liceum ma swoją podstawę programową.
Szkoła nie może wesprzeć w tej kwestii rodziców?
– Jeżeli ktokolwiek chciałby to na nas wymóc, to musiałby najpierw zapłacić za dodatkowe godziny pracy. Chociaż pieniądze mogą też nie wystarczyć do załatwienia sprawy, bo shejtowany nauczyciel to teraz zawód deficytowy. Nie ma nauczycieli. Może jestem przekorny, ale postawmy się – podajmy konkretną kwotę za dodatkową lekcję, powiedzmy, że nie będziemy w żadnym wypadku pracować niezgodnie z konstytucją, czyli „za friko”. Luka edukacyjna to też efekt tego, że polscy uczniowie są w UE jednymi z najdłużej zamykanych w domach na nauczaniu zdalnym. Wtedy jednak nikt nie mówił, że na odległość nie jesteśmy w stanie dokonać precyzyjnej diagnozy, czyli zmierzyć poziomu wiedzy ucznia i zobaczyć, jakie zdobył umiejętności, mimo że było wiadomo, iż nie zrobimy tego, siedząc po drugiej stronie ekranu. Zajęcia zdalne są dobre dla starszej młodzieży. Oni nie stracili na maturze. Wyniki były niezłe.
Weszliśmy z impetem w piątą falę, perspektywy nie są obiecujące.
– Skutki zdalnego nauczania odczuwamy wszyscy. Ale kiedy nauczanie zdalne należało wprowadzić, czyli w styczniu tego roku, szkoły były otwarte. Trzeba lepiej dobierać momenty zdalnego nauczania, żeby nie tracić w edukacji, ale też lepiej zadbać o własne życie. Musimy nie tylko wychowywać uczniów, ale też oddziaływać na rodziców. Właściwie ułożona hierarchia wartości pozwala podejmować logiczne decyzje, zamiast dzwonić do szkoły z informacją, że syn czy córka zostają w domu, bo nie chcą się przed studniówką zarazić Omikronem.
(…)
Nowy Ład rodzi w szkole konflikty?
– Nie wewnętrzne. Ludzie są wkurzeni na tych, którzy to wprowadzili. Nawet zwolennicy opcji rządzącej są zaskoczeni. Rozmawiamy między sobą. Teraz wszyscy solidarnie machają rękami, jak słyszą „Polski Ład”. Staramy się nie politykować w szkole, żeby się nie irytować. Nie chcemy przekraczać pewnych granic.
Tych granic przekroczono już wiele, pytanie – gdzie są kolejne?
– Dla mnie to był m.in. wywiad z panem ministrem, który zapytany o autonomię, odpowiedział – jaka autonomia, szkoły nigdy nie miały autonomii. Ja bardzo przepraszam, ale pracuję w edukacji od 1985 r. i po latach słusznie minionych przez kilkadziesiąt lat szkoły cieszyły się autonomią. Miały przeogromną autonomię. Mogliśmy sami wybierać programy, podręczniki, pisać własne programy, uczyć czego chcemy. I tak powinno być. Nauczyciel, realizując podstawę programową, powinien mieć bardzo dużą swobodę dydaktyczną.
Uczyć, jak chce, czyli jak?
– Chodzi raczej o stosowanie metod, materiałów uzupełniających, wyjazdów edukacyjnych itp. To jest wolność pedagogiczna. Jak nie ma autonomii, to nie ma wolności.
Minister Czarnek zapomniał, że szkoła jest agorą dla uczniów, że mają prawo, wręcz obowiązek, uczyć się wygłaszania i artykułowania swoich poglądów, także politycznych. One mogą być bardzo różne, byle były zgodne z prawem.
W szkole oczywiście nie prowadzimy agitacji, jednak uczeń musi mieć możliwość wypowiadania się. Ja też taką możliwość miałem, w tej samej szkole, w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku. I nie zamierzam jej teraz nikomu odbierać. Ale nie łudziłem się nawet, kiedy zaczęły się prace nad HiT. Nie dziwi mnie, że podstawa jest jednokierunkowa, może stronnicza. Ale damy sobie radę. Jesteśmy ludźmi honoru i będziemy uczyć prawdy. Błędy w podręcznikach zawsze można sprostować.
Nauczyciele pogodzili się ze zmianami?
– A co mieli zrobić? Zabito ich hejtem, zmiękczono. I wycofali się. Na szczęście mamy wsparcie rodziców uczniów, którzy zdają sobie sprawę z wartości edukacji. Rolą państwa jest dbać, aby edukacja była na poziomie. A mam wrażenie, że traktuje się ją jak jakieś przekleństwo. Bo jak tłumaczyć to, że nauczyciel nie ma wsparcia ze strony władz państwowych, że szczuje się na niego? Musimy być odważni, nie wstydzić się swojego zdania.
Tylko nauczyciele starają się o dobrą edukację?
– Nie mam prawa uogólniać. Ale władza powinna nacisnąć guzik z napisem „myślenie o przyszłości”.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Archiwum prywatne
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 4 z 26 stycznia br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl