Sławomir Wołczyk: Wolałbym, by tyle samo uwagi, co sprawom ideologicznym, poświęcano kwestiom finansowym

Chyba byłbym bardzo naiwny, gdybym próbował coś zrobić wbrew nadzorowi. Więc skąd to wzmacnianie? Skąd te przekazy, że można nam będzie podziękować za pracę niemal w jednej chwili? W tym momencie nie ma tłumu chętnych, którzy chcieliby kierować placówkami oświatowymi.

Z Sławomirem Wołczykiem, dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 94 w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Tyle się mówi ostatnio o wzmocnieniu nadzoru nad szkołami. Kto właściwie ma władzę w szkole?

Szkoła to ludzie, a dyrektor szkoły musi być po prostu dobrym menedżerem, który potrafi z niczego zrobić coś i poradzić sobie z tymi wszystkimi niespodziankami, jakie mogą spotkać uczniów i nauczycieli. Mam tu na myśli nie tylko kwestie, które przebijają się aktualnie do mediów, jak nagłe zmiany i zaostrzenie przepisów w kwestii nadzoru i kontroli, ale też problemy wynikające z niedofinansowania oświaty.

Często szukam sponsorów, aby szkoła mogła funkcjonować lepiej. Piszę do marketów, zachęcam rodziców do pomocy szkole. Dlatego wolałbym, by tyle samo uwagi, co sprawom ideologicznym, poświęcano kwestiom finansowym.

Wydaje się, że kłopoty finansowe w Pana szkole są poważne.

W wyniku reformy pani Zalewskiej zlikwidowane zostało gimnazjum, które tworzyłem niemal od zera. Od trzech lat kieruję zupełnie nową szkołą podstawową. Jestem takim klasycznym przykładem tej reformy, człowiekiem, który ciągle coś buduje od nowa. Na podstawowe zadania samorząd środki przeznaczył – mamy skromne meble, drobne doposażenie, środki czystości. A ja robię, co mogę, aby stwarzać w niej warunki do nauki i pracy, żeby dopracować pod tym adresem do emerytury, oczywiście angażując się najbardziej jak potrafię. Wywodzę się z tej szkoły.

Najpierw byłem nauczycielem, potem dyrektorem szkoły podstawowej, następnie gimnazjum i znowu szkoły podstawowej. Na moim przykładzie doskonale widać, że polski system edukacyjny nie daje stabilizacji, nie jest trwały. Nawet dla uczniów.

I jak się Pan czuje jako uczestnik ciągłych zmian?

System ma swoje wady, w tej kwestii każdy ma swoje zdanie. Tu jednak chcę podkreślić, że te nowe zapowiedzi trochę nam, dyrektorom, nie tyle odbierają swobody, co psują opinię i ocenę naszej pracy. Bo czy ktoś nas przywozi „w koszyku”? Przecież są konkursy. Uważam, a nawet wiem, że każdy dyrektor ma własną koncepcję pracy szkoły, która musi przystawać do realiów – przede wszystkim środowiskowych.

Jaka jest Pana koncepcja zarządzania szkołą?

Zbudowanie dobrego zespołu nauczycieli to podstawa. Na tym opiera się nie tylko jakość pracy szkoły, osiągnięcia uczniów, ale też cały klimat wokół niej. Nauczyciele oprócz samego nauczania muszą mieć też czas na doskonalenie umiejętności. Jednocześnie trzeba budować bazę dydaktyczną, która musi być na czasie. Każdy aspekt pracy szkoły jest ważny, a ciągłe zmiany nie służą zaplanowanej koncepcji. Mam w tej chwili pierwszy rocznik klasy IV. To są moi najstarsi uczniowie.

Bo nowa szkoła powstała na zgliszczach gimnazjum.

Zgliszcza to duże słowo, ale rzeczywiście mamy jeszcze w magazynach szkolnych meble po gimnazjalistach. Mam nadzieję, że jeszcze nam posłużą, kiedy przybędzie nam starszych klas. Teraz szkoła jest dostosowana do wymogów małych dzieci. Na razie to mała szkoła, która ma do dyspozycji niemały budynek, co okazało się zbawienne w czasie pandemii.

Ilu uczniów i nauczycieli ją tworzy?

Stu uczniów w klasach I-IV. Może w naborze uzupełniającym przybędzie jeszcze kilkoro dzieci. Nauczycieli mam 20, w większości młodych. Po gimnazjum pozostali jedynie: pedagog, bibliotekarz, a także nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej, wychowania fizycznego, religii i ja. Ok.

30 ludzi musiało sobie poszukać nowej pracy. Mocno ich w tym wspierałem. Bardzo żałuję tego zespołu. Wiem, że to już historia, ale decydenci często zapominają, że szkoła to społeczność, zespół ludzi, że liczą się wszyscy – nie tylko uczniowie.

Z dobrym zespołem można naprawdę wiele. Często wystarczyło, że tylko spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy, co mamy robić. Rozumieliśmy się bez słów. Nie ujmuję absolutnie niczego młodym nauczycielom. Każdego z nich sam wybrałem w drodze rekrutacji, każdy z nich ma po kilka dyplomów, np. z edukacji wczesnoszkolnej, nauczania języka obcego itp. To konieczne. Bo skąd wiadomo, z czym będziemy się jeszcze mierzyć?

(…)

Może będzie musiał Pan robić coś wbrew sobie. Co Pan na to?

Pewnie, że się tego boję. Z drugiej strony chyba wśród nas, dyrektorów. nie ma osób, które nie realizowałyby zaleceń nadzoru pedagogicznego. Trudno sobie nawet wyobrazić taką sytuację. To jest trochę takie stawianie wszystkiego na głowie.

Chyba byłbym bardzo naiwny, gdybym próbował coś zrobić wbrew nadzorowi. Więc skąd to wzmacnianie? Skąd te przekazy, że można nam będzie podziękować za pracę niemal w jednej chwili? W tym momencie nie ma tłumu chętnych, którzy chcieliby kierować placówkami oświatowymi.

Chyba nie muszę mówić, jakie mamy dodatki motywacyjne. Ile dostaje nauczyciel, ile dyrektor. Człowiek przez lata pracuje starannie i nagle miałby to rzucić. Jak się temu przyglądałem, to wydawało mi się, że te zalecenia muszą być strasznie mocne, skoro MEiN chce kłaść tak silny nacisk na dyrektorów szkół. Nawet gdyby ktoś z marszu wszedł teraz do mojej placówki, to zobaczyłby kompletną dokumentację. Jako dyrektor nie mogę w danym dniu niczego zmienić, po prostu pokazuję to, co mam, i to, co się w ostatni czasie działo.

Minister ogłosił kierunki polityki oświatowej na nowy rok szkolny. Jednym z nich będzie „wychowanie do wrażliwości na prawdę i dobro”. Jak było z tym do tej pory?

My wychowujemy dzieci w tym duchu przez cały ich czas edukacji.

A „działanie na rzecz szerszego udostępniania kanonu edukacji klasycznej”?

Bardzo naukowe. Potrzebna będzie interpretacja.

Pojawiło się jeszcze „wprowadzenie w dziedzictwo cywilizacyjne Europy, edukacji patriotycznej, poznawania polskiej kultury”.

Poznajemy jak najbardziej. Jak to czytałem, to wydawało mi się, że są to rzeczy, które w szkołach są realizowane. Nawet małe dzieci mogą opowiedzieć, w czym brały udział, co widziały, poznały. Natomiast wszystko rozbija się o dobór słów. Zalecenia są trochę… jakby napompowane i rozdmuchane. My po prostu w szkołach to robimy. Nie mówimy o tym w ten sposób.

Będą naloty na szkoły?

Nalot kojarzy mi się z czymś paraliżującym i bombardującym. Tak nie powinno być. Kontrole należy szczegółowo zaplanować, żeby można było się przygotować. A jak wizytator wejdzie nagle, to nawet człowiekowi najbardziej uporządkowanemu trudno będzie w ciągu kilku minut zebrać myśli. Taka kontrola może odnieść odwrotny skutek, dlatego czekamy, co dalej. Nie tylko dyrektor, nauczyciel też ma być pod większą obserwacją. Kontrola, kontrola i obserwacja. Wszystko dzieje się zbyt szybko.

Dziękuję za rozmowę.

***

Fot. Archiwum prywatne

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 29-30 z 21-28 lipca br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Nr 29-30/21-28 lipca 2021