To jest nasza potrzeba serca! Adam Zygmunt: Szkoły polskie na Litwie potrzebują wsparcia

Nauczyciele na Litwie mnie, nauczyciela z Polski, nauczyli miłości do Wileńszczyzny, nauczyli, czym jest Wileńszczyzna, nauczyli też, że patriotyzm nie ma granic. Tam czuje się tę walkę o każdą rzecz i sprawę, która ma związek z polskością i tylko tam zobaczy się krzyże na grobach przepasane biało-czerwonymi szarfami. Trzeba więc pomyśleć o zorganizowaniu pomocy historycznej. Już w latach 90. sporo się o tym mówiło, dlatego zakupiliśmy 1500 m biało-czerwonej szarfy, którą opasano ponad 1300 krzyży grobów polskich żołnierzy poległych w 1920 r., pochowanych na cmentarzu Antokolskim.

Z Adamem Zygmuntem, członkiem Zarządu Głównego ZNP, przewodniczącym Zespołu ZNP ds. współpracy z Wileńszczyzną, b. prezesem Okręgu Zachodniopomorskiego ZNP, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

44 tys. zł i 506 euro udało się zebrać w ogólnopolskiej zbiórce zorganizowanej wśród członkiń i członków ZNP na zakup strojów dla dzieci z polskiego zespołu „Gromada”, który niedawno wznowił działalność w Gimnazjum im. Michała Balińskiego w Jaszunach na Wileńszczyźnie. Nie była to jednak pierwsza taka akcja?

– Nie była. Gimnazjum w Jaszunach znalazło się w tym roku po raz pierwszy w kręgu naszych zainteresowań, natomiast ta pomoc jest elementem wypracowanego przeze mnie programu pomocy polegającego na wsparciu polskich zespołów w polskich szkołach, które wykonują pracę patriotyczną na rzecz utrwalania polskości. Można powiedzieć, że ta – kolejna już – akcja jest elementem mojego sentymentu wobec Polaków na Litwie.

Ile to już trwa?

– Ponad trzy dekady.

Obecnie Polacy stanowią na Litwie między 6 a 10 proc. mieszkańców. Najwięcej jest w rejonie solecznickim, bo aż 78 proc. Właśnie tam 9 listopada br. delegacja ZNP przekazała zebraną kwotę. Jak w kontekście tej wieloletniej pomocy i współpracy ocenia Pan sytuację Polaków na Litwie?

– Różnie to wyglądało. Na początku lat 90. Polacy stanowili nawet ponad 11 proc. Kiedy współpracowałem ze Szkołą Średnią im. Joachima Lelewela, najważniejszą polską placówką w Wilnie, Polaków było tam ponad 120 tys. Co czwarty mieszkaniec Wilna był Polakiem. Odkąd Polska i Litwa w 2004 r. wstąpiły do UE i otwarto granice, część Polaków wyjechała z Litwy. Nasza pomoc jednak trwa.

Przez te trzy dekady niezależnie od sytuacji politycznej wspomagaliśmy różne rejony. Obecnie jeździmy w rejon Wileńszczyzny, nazwijmy to, polskiej. W Solecznikach człowiek czuje się jak w Polsce. Wiele się zmieniło, ale to wsparcie nadal jest tam bardzo potrzebne.

Z jakimi nastrojami wróciliście w tym roku z Litwy?

– Byliśmy bardzo dumni z tego, że mogliśmy spełnić, może nie obowiązek, ale potrzebę serca. Ktoś kiedyś mnie zapytał, o co chodzi, czy ja mam jakieś koneksje, rodzinę na Litwie, bo nie przestaję tam jeździć od 1991 r. Tymczasem sytuacją Polaków na Litwie zainteresowałem się przez przypadek. Serce mi się złamało, kiedy pojawił się apel jednego z działaczy Polskiej Macierzy Szkolnej, który błagał o pomoc dla polskich dzieci. Środków nie mieli na nic, a i sytuacja polityczna im nie sprzyjała. Nie działo się wtedy dobrze między Polakami a władzą litewską. Było wiele napięć. Pomyślałem, że trzeba pomóc. Jako jeden z pierwszych odpowiedziałem na ten apel. Tak to się zaczęło.

W jaki sposób przyłączył się Pan do tego apelu?

– W 1991 r. byłem na szkoleniu prezesów okręgów ZNP w Suwałkach. Podczas spotkania w lesie, przy ognisku przedostały się do nas przez zieloną granicę dwie osoby z Wilna. Jedną z nich był Wacław Baranowski, ówczesny prezes Macierzy Szkolnej, drugi był działaczem Związku Polaków na Litwie. Wacław Baranowski był wieloletnim dyrektorem Liceum nr 5 im. Joachima Lelewela. Szkoły, z której wyszło dwóch noblistów, w tym Czesław Miłosz. To wyjątkowa placówka. Powstała w 1946 r. I to oni potrzebowali wówczas naszej pomocy. Zorganizowałem więc na początku lat 90. w Dobrzycy wspólnie z księdzem i ciotecznym bratem Cześka Niemena pobyt u rodzin dla pierwszych 28 dzieciaków ze szkoły z Wilna i dla trójki ich nauczycieli. Nas, działaczy związkowych, wciągnęło to na dobre.

Kiedy współpracowaliśmy ze szkołą w Wilnie, sprowadziliśmy dziesiątki dzieci do Ustronia Morskiego. Jedne przejeżdżały w nagrodę za dobre wyniki w nauce, a inne, bo ich rodzin nie było na nic stać.

Jaka pomoc jest teraz potrzebna?

– Potrzebna jest pomoc dla polskich zespołów artystycznych, którą zainicjowaliśmy w 2016 r. Pierwszym obdarowanym był zespół „Solczanka” z Gimnazjum im. Śniadeckiego w Solecznikach. Zebraliśmy 20 tys. zł, co było dla nas niebotyczną kwotą. Tam też trzeba było kupić buty. Kiedy przekazywaliśmy pieniądze, łzy szczęścia mieszały się ze słowami piosenek. Następna zbiórka była na cele zespołu „Kwiaty Polskie”, działającego w Gimnazjum w Ejszyszkach.

W jaki sposób dowiadujecie się o potrzebach uczniów i szkół na Litwie?

– Proszę sobie wyobrazić taką scenkę, jak tańczą małe, radosne krakowiaczki i lajkonik, my patrzymy, a tu butów potrzebują… Nikt nas nigdy o nic nie prosi, oni nie mówią, że chcą. Kiedy człowiek jest na miejscu i widzi, jak małe dzieci ślizgają się w baletkach po podłodze, wywijając krakowiaka, każdy w lot chwyta, czego im najbardziej potrzeba. Brak pieniędzy bardzo ich ogranicza. Budżety na kultywowanie polskości są bardziej niż skromne. Jak podczas drugiej zbiórki w ZNP dla „Kwiatów Polskich” zebraliśmy w 2018 r. 30 tys. zł., to był szok. Pomyśleliśmy, że pójdziemy za ciosem i wspomożemy kolejny zespół dziecięcy, też w rejonie solecznickim.

Pandemia spowodowała, że pojechałem tam dopiero w maju tego roku i natknąłem się na niezwykłą nauczycielkę Andżelę Dajlidko z Jaszun. To ona reaktywowała solecznicką „Gromadę”, która dostała od nas datki z ostatniej zbiórki. Tworzy ją aż ponad setka dzieci. Gdyby pani to zobaczyła… Jak one tańczą, jak śpiewają…

Ile było wpłat i kto wpłacał?

– Takiej rekordowej zbiórki jeszcze nie mieliśmy. Łącznie otrzymaliśmy 97 wpłat. Na te 44 tys. zł i 506 euro złożyło się 13 okręgów, Rada Szkolnictwa Wyższego i Nauki ZNP, trzy uczelnie, liczne oddziały ZNP, a także pojedyncze osoby i szkoły. Szkole Podstawowej w Turznie z woj. kujawsko-pomorskiego udało się zebrać ponad 1 tys. zł, od CKU w Gronowie pod Chełmnem otrzymaliśmy dwie wpłaty na 350 zł i 2560 zł, a Szkoła Podstawowa nr 5 Chełmży przesłała 800 zł. Cała Polska. Niesamowite.

Organizowanie takiej pomocy od dekad na pewno rodzi relacje emocjonalne między obdarowywanymi a darczyńcami.

– Tego się nawet nie da ująć w słowa. Nie da się opowiedzieć, jak oni są wrażliwi na punkcie polskości. To też mnie trzyma przy organizowaniu tej pomocy od 1991 r. Sam teraz dopiero czuję, że spełniły się słowa mera Solecznik, który nazwał mnie kiedyś ambasadorem Wileńszczyzny w Polsce. Dla mnie to była największa nagroda za te 2 tys. km jazdy tam i z powrotem, po kilka razy w roku. Nie potrafię przestać o nich myśleć.

(…)

Jak silne jest poczucie, że bez Was będzie im trudniej?

– Bardzo silne, zwłaszcza kiedy widzę, jak wiele trzeba jeszcze zrobić. Z drugiej strony, serce rośnie, kiedy słyszymy, jak dzieci pięknie posługują się mową polską. Wtedy czujemy, że nasze wysiłki procentują. W latach 90. na Litwie język polski był trudny do zrozumienia. Przeważał akcent rosyjski, a zamiast szkół polskich były pojedyncze klasy polskie. Wiele się zmieniło, ale gros pracy w tym kierunku wykonali sami Polacy na Litwie. Gdybyśmy o nich zapomnieli, to byłaby tragedia. Tam patriotyzm jest inny. Pani Dajlidko, która otrzymała Nagrodę ZNP i została Nauczycielem Roku 2023 w Rejonie Solecznickim, opowiedziała mi historię swoich rodziców, którzy pojechali do Polski po godło z orłem w koronie. To było jeszcze przed transformacją.

Po powrocie powiesili je na ścianie i było traktowane jak największa świętość. Potem, już jako nauczycielka, reaktywowała nie tylko zespół pieśni i tańca, ale też dwie drużyny harcerskie i zainicjowała liczne akcje na rzecz polepszenia warunków życia Polaków na Litwie.

Chciał Pan jeszcze coś ogłosić w kontekście tegorocznej zbiórki.

– Mam w tej sprawie mnóstwo telefonów. Zbiórka nadal trwa, można wpłacać. Trzeba pomóc jeszcze drużynom harcerskim, mniej licznym zespołom pieśni i tańca, które się tworzą jeden po drugim, a nie mają zaplecza. Czasami wystarczą sukienki w kolorze biało-czerwonym. Chciałbym także zainteresować wszystkich polskimi cmentarzami na Litwie. Niedawno odkryliśmy zniszczony nagrobek polskiej nauczycielki z lat 30. XX w. na cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie. Kiedy spojrzeliśmy na epitafium, aż nas zamurowało: „członek Związku Nauczycielstwa Polskiego”. Nagrobek się zapada.

Czego Pana nauczyły minione dekady?

– Nauczyciele na Litwie mnie, nauczyciela z Polski, nauczyli miłości do Wileńszczyzny, nauczyli, czym jest Wileńszczyzna, nauczyli też, że patriotyzm nie ma granic. Tam czuje się tę walkę o każdą rzecz i sprawę, która ma związek z polskością i tylko tam zobaczy się krzyże na grobach przepasane biało-czerwonymi szarfami. Trzeba więc pomyśleć o zorganizowaniu pomocy historycznej. Już w latach 90. sporo się o tym mówiło, dlatego zakupiliśmy 1500 m biało-czerwonej szarfy, którą opasano ponad 1300 krzyży grobów polskich żołnierzy poległych w 1920 r., pochowanych na cmentarzu Antokolskim.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 48 z 29 listopada br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 48/29 listopada 2023