Moja opinia może przez niektórych zostać odebrana za niemiarodajną, bo pracuję z olimpijczykami, ale uważam, że mamy jedną z najbardziej ubogich podstaw programowych w Europie. Zagadnienia, które nasi uczniowie realizują przez osiem lat w szkole podstawowej, na Zachodzie realizuje się w sześć lat. Znam podstawy programowe Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Niemiec. Wszystkie są bardziej zaawansowane. Nasi uczniowie, którzy chcą się dostać na studia np. w Wielkiej Brytanii, muszą sami nauczyć się poważnej części programu nauczania matematyki, jaki jest tam realizowany. Taka podstawa programowa, jaką mamy w Polsce, nie daje zbyt wiele możliwości.
Z dr. Jackiem Dymelem, nauczycielem matematyki w V Liceum Ogólnokształcącym im. Augusta Witkowskiego w Krakowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Magdalena Pudełko, maturzystka z V LO to pierwsza dziewczyna w 76-letniej historii Ogólnopolskiej Olimpiady Matematycznej, która została najlepszą z najlepszych. Zdobyła komplet punktów w drugim etapie i w finale. Do tego jest Pana uczennicą. Co Pan czuje?
– Ogromną dumę. Magda jest wybitnym talentem.
Dziewcząt nie było dotychczas w finałach?
– W każdym finale Ogólnopolskiej Olimpiady Matematycznej dziewczyny wielokrotnie były laureatkami, czasami docierały do pierwszej szóstki, co było premiowane tym, że uczennica jechała na Międzynarodową Olimpiadę Matematyczną, czyli najważniejsze zawody matematyczne na świecie.
Ale nie zdarzyło się nigdy dotychczas, żeby jakaś uczennica zajęła pierwsze miejsce. Dopiero Magda sięgnęła po ten tytuł.
Magda wybiera się na tegoroczną 66. Międzynarodową Olimpiadę Matematyczną w Australii IMO 2025?
– Cała pierwsza szóstka polskiej olimpiady, czyli pięciu chłopców i nasza Magda, pojedzie na International Mathematical Olimpiad w lipcu. Konkurs odbędzie się w Sunshine Coast, w południowo-wschodniej części stanu Queensland.
Ilu z nich to Pana uczniowie?
– Dwoje z nich. To uczniowie krakowskiego liceum.
Jak się osiąga takie sukcesy w dzisiejszych czasach?
– Z punktu widzenia nauczyciela to oznacza pracę przez siedem dni w tygodniu bez dodatkowego wynagrodzenia, a nie muszę mówić, że samo pensum nie wystarcza. W przypadku ucznia to jest gigantyczna praca. Żeby móc konkurować z uczestnikami z całego świata, trzeba bardzo dużo pracować samodzielnie, ale też ze swoimi kolegami i koleżankami oraz z nauczycielami.
To nie tylko szkoła, to także obozy przygotowawcze, które my, nauczyciele, organizujemy. Nie boję się powiedzieć, że to jest praca nie do wyobrażenia dla przeciętnego ucznia.
Magda już w siódmej klasie zaczęła się do tego przygotowywać. Ile zadań musiała rozwiązać, żeby osiągnąć tak fenomenalne wyniki?
– Najpierw startowała w Olimpiadzie Matematycznej Juniorów i została laureatką. Już w szkole podstawowej bardzo intensywnie pracowała. To jej wiele dało, bo kiedy uczeń wchodzi do liceum, to przechodzi od razu na zupełnie inny poziom trudności zadań. To są tysiące zadań do rozwiązania w ciągu czterech lat. Jej się to wszystko udawało, bo Magda miała swój system i pracowała codziennie. Każdego dnia kilka trudnych zadań musiało być zrobionych. Tempo wzrastało na obozach przygotowawczych. Tam każdego dnia rozwiązuje się po kilkanaście zadań plus omawia się rozwiązania kolejnych kilkunastu. Intensywność pracy z wybitnym talentem rośnie z każdym rokiem.
(…)
Ilu Pana uczniów wygrało dotychczas polską olimpiadę?
– 10. I wszyscy byli gigantami pracy. Jeżeli ktoś myśli, że na samym talencie zbuduje się taki wynik, to od razu powiem, że nie jest to możliwe. Olimpijczycy sobie sami zadają prace domowe w takiej ilości, jakiej większość uczniów nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić.
To jak to jest z polską edukacją, jeśli chodzi o wymagania wobec uczniów?
– Moja opinia może przez niektórych zostać odebrana za niemiarodajną, bo pracuję z olimpijczykami, ale uważam, że mamy jedną z najbardziej ubogich podstaw programowych w Europie. Zagadnienia, które nasi uczniowie realizują przez osiem lat w szkole podstawowej, na Zachodzie realizuje się w sześć lat. Znam podstawy programowe Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Niemiec. Wszystkie są bardziej zaawansowane. Nasi uczniowie, którzy chcą się dostać na studia np. w Wielkiej Brytanii, muszą sami nauczyć się poważnej części programu nauczania matematyki, jaki jest tam realizowany. Taka podstawa programowa, jaką mamy w Polsce, nie daje zbyt wiele możliwości.
To ciekawe, bo bardzo często słyszy się opinie, że materiału jest za dużo, że jest zbyt obszerny, a matematyka jest za trudna i trzeba ją okroić.
– Dalsze obniżanie rangi matematyki byłoby skandalem. W podstawach programowych ze szkoły podstawowej, z punktu widzenia nauczyciela liceum, i tak jest niewiele treści. Na dobrą sprawę uczeń szkoły podstawowej ma się nauczyć trochę liczyć i znać jakieś podstawy pojęć geometrycznych. Brakuje w nich aparatu matematycznego niezbędnego do zrozumienia procesów fizycznych, chemicznych, ekonomicznych. W rezultacie uczeń nie umie przeanalizować wykresu, nie wie, co to jest zależność funkcyjna, a w konsekwencji nie rozumie związków przyczynowo-skutkowych występujących w różnych dziedzinach. Nie może być tak, że polski uczeń dowiaduje się, czym jest funkcja, mając 16 lat. Nie dość, że ta podstawa jest niedoskonała, to jeszcze od lat próbuje się z niej coś wyrzucać.
Może trzeba zmienić społeczne podejście do edukacji…
– Tego się nie da zrobić, bo społeczeństwo nie ceni edukacji. Ciągle słyszymy, że edukacja ma być łatwa, przyjemna i dostępna dla wszystkich bez wysiłku. Ręce opadają. U mnie w pracowni matematycznej obowiązują inne zasady. Tu się uczymy. I każdy, kto rozpoczyna naukę, dostaje informację, że jak się pewnych rzeczy się nie nauczy, nie włoży sporego własnego wysiłku, nie osiągnie sukcesu.
Jaki program Pan realizuje?
– Własny. Uczymy się na zaawansowanym poziomie. Program, który realizuję, przygotowałem dla uczniów, którzy chcą się uczyć. Informuję o tym od razu uczniów i rodziców, że jest to klasa z bardzo zaawansowanym programem z matematyki, że poruszamy znacząco więcej zagadnień niż to, co jest w podstawie programowej. To są klasy o charakterze uniwersyteckim. Pierwsze autorskie programy pisałem już 25 lat temu. I do dzisiaj robię to po swojemu.
Najważniejsze, że to się sprawdza…
– Tylko koszt jest wysoki. To prawda, że ludzie są coraz ambitniejsi, tylko że chcieliby dolecieć na Księżyc helikopterem, a tu trzeba wsiąść do rakiety. Żeby posiąść dużą wiedzę, potrzeba nie lada wysiłku. Tego nie da się zrobić na skróty. Sam powoli zbliżam się do końca kariery nauczycielskiej w szkole publicznej i martwi mnie to, co widzę. Bo chyba prawie każdy nauczyciel matematyki przyzna, że to, co się stało z zadaniami domowymi, ograniczyło możliwości edukacyjne.
Co najbardziej Pana uderza w tej zmianie?
– To, że ktoś uderza w nasze nauczycielskie kompetencje. Przecież tylko nauczyciel wie, jak prowadzić ucznia, żeby osiągał cele edukacyjne. Wchodzenie w nasz warsztat pracy jest bez wątpienia błędem. My, nauczyciele, wiemy, jak mamy pracować. Ja jestem zawodowcem, ja się na swojej pracy znam i w przeciwieństwie do tych, którzy podjęli taką decyzję, wiem, kiedy mam coś robić, a kiedy nie. Na szczęście, niezależnie od pomysłów na edukację, zawsze będą uczniowie, którzy sami sobie będą stawiali wysoką poprzeczkę.
Przez ten rok nic się nie zmieniło na lepsze?
– Jest trochę symbolicznych działań. Jednym z nich są Pasjonaci – nowa Nagroda Ministra Edukacji dla Nauczycieli za zasługi na rzecz rozwijania uzdolnień uczniów, szczególnie tych, którzy są olimpijczykami. Ale deszcz pieniędzy na nas nie spłynął. Powiem tylko, że 32 lata temu zarabiałem na rękę 400 zł, podczas gdy mkw. mieszkania w Krakowie kosztował 1,2 tys. zł. Obecnie zarabiam na rękę 5,4 tys. Zł, a za mkw. trzeba zapłacić ok. 16 tys. zł. Czyli po 32 latach nadal muszę pracować trzy miesiące na mkw. mieszkania. Mój status finansowy jest taki sam, nie zmienił się przez trzy dekady.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 18-18 z 30 kwietnia – 7 maja br. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)
Fot. Archiwum prywatne