System edukacji zaczyna pogrążać się w zapaści. Widuję się z nauczycielami niemal codziennie i widzę, że nie mają już na to wszystko siły. Biegają z jednej szkoły do drugiej albo w swojej mają półtora etatu, podczas gdy minister, jak nie zapowiada zwiększenia pensum, to obwieszcza zwolnienia.
Z Urszulą Woźniak, członkinią Zarządu Głównego ZNP, wiceprezes Okręgu Mazowieckiego ZNP, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
„Ja nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie ktoś lubił czy nie lubił, jestem ministrem edukacji, rozmawiam na argumenty”. Jak Pani to skomentuje?
– To prawda, że pan minister nie jest zupą pomidorową i nie każdy go może lubić. Ja się jak najbardziej z tym stwierdzeniem zgadzam. Sama czasami używałam tych słów, pracując w zakładzie poprawczym. Co do pozostałej części tej wypowiedzi, to powiem, że zupełnie tego nie akceptuję i nie rozumiem, ponieważ argumentów minister nie podaje. Ma dość luźny stosunek do liczb, danych. Tak było w przypadku tzw. 36-procentowych podwyżek, które to miały odrzucić – jak twierdził – wszystkie związki zawodowe.
A przecież te tzw. podwyżki wcale nie były na poziomie 36 proc., bo jak wiemy, wiązały się m.in. ze zwiększeniem pensum o cztery godziny, z cięciami w dodatkach i świadczeniach, z ograniczeniem urlopów.
Realnie to miały być co najwyżej kilkuprocentowe podwyżki, a reszta byłaby przełożeniem pieniędzy z kieszeni do kieszeni, o czym świadczyło chociażby to, że na te „podwyżki” w 2022 r. zarezerwowano raptem 3 mld zł. Ta kwota nijak się ma do 36 proc., bo skoro na wzrost wynagrodzeń o 4,4 proc. wydano w 2022 r. 1 mld 650 mln zł, to jakim sposobem 3 mld zł miałyby wystarczyć na podwyższenie wynagrodzenia nauczycieli o 36 proc.? Nic się nie klei, nic nie zgadza się w liczbach.
Nie pierwszy raz. Przekładanie ministerialnych zapowiedzi i deklaracji na konkretne kwoty i liczby od dawna stanowi nie lada wyzwanie.
– Podobnie jest, kiedy pan minister porównuje wysokość subwencji oświatowej w kolejnych latach. Bardzo często coś oznajmia w tej kwestii, np. na Twitterze. MEiN wrzuca tam posty z różnymi wykresami, które skrzętnie gromadzę. Była mowa np. o rekordowym wzroście subwencji oświatowej na 2023 r. Porównano 2022 r. i 2023 r. z latami 2007 i 2008 na zasadzie: popatrzcie, teraz mamy wzrost o 20,8 proc., a tam było więcej tylko o 8,9 proc. A teraz spójrzmy na to z drugiej strony: czy ta szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta?
Zależy komu stawia się to pytanie. Jaka jest odpowiedź?
– W latach 2007-2008 inflacja była na poziomie ok. 2,5 proc., a ile wynosi teraz? Prześledźmy to. W 2004 r. udział wydatków na oświatę w stosunku do PKB wynosił 2,72 proc., potem różnie bywało. W latach 2014-2015 – 2,42 proc., ale w 2021 r. już tylko 1,98 proc. w stosunku do PKB. To gdzie ten rekordowy wzrost? Znowu te liczby. Jeśli weźmiemy inflację z 2022 r. i porównamy ją z tzw. wzrostem subwencji oświatowej w 2023 r., to tu nie ma realnego wzrostu. W słynnym już grudniowym wywiadzie minister powiedział, że z powodu niżu demograficznego za dwa – trzy lata pracę straci ok. 100 tys. nauczycieli.
Potem w innych wywiadach padło pytanie: To kto powinien zacząć się bać? Na co odpowiedział, że wszyscy.
Wszyscy nauczyciele?
– Dla mnie to jest zadziwiająca odpowiedź. Ale po analizie różnych wypowiedzi nasuwa mi się taki oto wniosek, że najbardziej powinni się bać uczniowie.
Bo zabraknie nauczycieli i będą problemy z realizacją podstawy programowej, a co za tym idzie z przygotowaniem uczniów do egzaminów?
– To też, oczywiście. Ale chodziło mi o bardziej generalny wniosek, że to uczniowie najbardziej tracą na obecnej polityce oświatowej. Bo na czym ona polega? Niedawno usłyszeliśmy, że powinna być przywrócona dyscyplina w szkołach, tak jak to było dawniej. Zastanawiające jest to, jak bardzo obecna władza chce powrotu do czegoś, co było, co minęło.
I pewnie dlatego nie mamy gimnazjów, bo kiedy politycy PiS chodzili do szkoły, gimnazjów nie było. Ciągle tylko takie resentymenty słychać, jakby świat nie powinien iść do przodu, tylko się cofać. Można się z tego śmiać, ale to jest problem.
System wymaga zmian, o czym mówią sami nauczyciele. MEiN jednak nie chce o tych zmianach rozmawiać i zajmuje się zgoła czymś innym.
– Na pewno nie ma woli politycznej, żeby coś zmienić. Sam minister to mówił, tłumacząc, że brak jest woli politycznej, żeby nauczyciele otrzymali wyższe pensje i żeby zmienić system wynagradzania zgodnie z naszym postulatem, tzn. powiązać płace w oświacie z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce. Ale jednocześnie przyznał, że nauczyciele powinni więcej zarabiać.
(…)
I co mają teraz pomyśleć studenci czy też absolwenci kierunków nauczycielskich, którzy jeszcze się zastanawiają, czy zostać nauczycielami?
– Dziwić się będę, jeśli ktokolwiek z nich będzie rozważał pracę w szkole. Prezydium Komisji Pedagogicznej ZG ZNP diagnozowało nie tak dawno problem związany z zatrudnianiem nauczycieli specjalistów w szkołach. Ankieta miała sporo pytań i czytając odpowiedzi, ze zdziwieniem stwierdziłam, że kluczem do odpowiedzi było słowo „brak”. Brak pomieszczeń, brak gabinetów do pracy z dziećmi, brak narzędzi diagnostycznych, brak sprzętu, brak podwyżki wynagrodzeń.
System edukacji zaczyna pogrążać się w zapaści. Widuję się z nauczycielami niemal codziennie i widzę, że nie mają już na to wszystko siły. Biegają z jednej szkoły do drugiej albo w swojej mają półtora etatu, podczas gdy minister, jak nie zapowiada zwiększenia pensum, to obwieszcza zwolnienia. Za chwilę powie, że skoro nauczyciele tyle pracują, to znaczy, że tak się da i można z tego zrobić normę.
Tylko jakim kosztem?
– No właśnie, nauczyciele chorują, są wypaleni zawodowo, nie mają na nic czasu. A cierpi na tym uczeń, bo jakość edukacji spada. Wielu uczniów i nauczycieli ucieka do szkół niepublicznych, o tym też przecież wiemy.
A był taki moment, że polski system edukacji, biorąc pod uwagę osiągnięcia uczniów, był zaliczany do jednych z lepszych systemów w Europie.
– Tak, potwierdzały to wyniki badania PISA. Pamiętam wypowiedź minister Anny Zalewskiej, która powiedziała, że to nie ówcześni gimnazjaliści mieli te wszystkie osiągnięcia, tylko… 15-latkowie. Na pewno takich wyników, jak były, już nie będzie. Tak jak nie ma już klas dwujęzycznych w wiejskich szkołach podstawowych. „Deforma” położyła edukację. Nie mam wątpliwości, bo niby skąd teraz mamy ten Armagedon w szkołach?
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 1-2 z 4-11 stycznia br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. ZNP