Wywiady Głosu. Julita Osiecka: Dociskanie kolanem, czyli dramat kadrowy w szkołach

Stabilna kadra to teraz marzenie. Za chwilę będę musiała się rozglądać za matematykiem i anglistą. Niektórych pojedynczych godzin już nie mam komu dawać. A mam 260 uczniów i 47 zatrudnionych nauczycieli. Informatykę udało mi się jakoś „skleić”. System nam nie sprzyja. Coraz więcej nauczycieli jest w ciągłym biegu, w ciągłej podróży.

Z Julitą Osiecką, dyrektor Szkoły Podstawowej z Oddziałami Integracyjnymi im. Janusza Korczaka w Rudzie-Bugaj, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Problem z kadrami w szkołach jest o wiele poważniejszy, niż wynika z ogłoszeń o pracę czy z wakatów wykazanych w arkuszach organizacji. W arkuszu wykazała Pani jeden wakat, ale poinformowała, że tak naprawdę jest jeszcze praca dla 10 innych nauczycieli.

– Ten jeden wakat, który wykazałam, dotyczy nauczyciela fizyki. Pilnie potrzebuję fizyka na sześć godzin. Taka jest specyfika szkoły podstawowej: mało godzin, a u mnie są tylko po dwa oddziały. Przydzieliłam natomiast bardzo dużo godzin ponadwymiarowych. Zgodnie z arkuszem organizacyjnym tych godzin jest w mojej szkole 214. Gdybyśmy to przeliczyli na etaty, to wychodzi tak naprawdę jeszcze 10 dodatkowych wakatów.

Nawet nieco więcej.

– Tak. I mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, rzeczywiście tylu nauczycieli mogłabym obdzielić godzinami, które wzięli nauczyciele stanowiący trzon mojej kadry. Nie chodzi wcale o to, że nauczyciele nie chcą tych godzin realizować. Mając tak żenujące kwoty na paskach wypłaty, często wręcz oczekują, że będą jakieś godziny do wzięcia. Tak było zawsze, tyle tylko, że kiedyś rozmawiało się o dwóch – pięciu godzinach, obecnie o maksimum, czyli do półtora etatu. Nie jest to idealne rozwiązanie dla nikogo, ale wyjścia nie ma.

Jak wynika z ogłoszeń w kuratoryjnych bankach pracy, na początku roku szkolnego w szkołach w całej Polsce było około 20 tys. wakatów. Ale wygląda na to, że faktycznie jest ich znacznie więcej?

– Dokładnie tak jest. Kiedy likwidowane były gimnazja, istniało zagrożenie, że zabraknie pracy dla wszystkich nauczycieli z zamykanych szkół. Wtedy my, dyrektorzy, bardzo karnie wykazywaliśmy wszystkie braki kadrowe, bo taka była potrzeba. Obecnie ten obowiązek niby mamy, ale jeśli dyrektor wie, że nie ma chętnych do pracy w szkołach, a może przydzielić komuś godziny, nie łamiąc przepisu o maksymalnej liczbie godzin ponadwymiarowych, to przydziela ich tyle, ile może, nauczycielom ze swojej szkoły. Bo ma świadomość, że na sześć czy 10 godzin nikogo nie znajdzie.

Dlatego my, dyrektorzy szkół, dociskamy kolanem te godziny, przydzielając je naszej kadrze. Wykazujemy tylko te braki, o których wiemy, że sobie już z nimi w żaden sposób nie poradzimy.

Fizyka jest w szkole realizowana?

– Nie. Nie było komu dać tych godzin. Nie mamy żadnego nauczyciela z kwalifikacjami. Mogę tylko powiedzieć, że mam jeszcze jeden pomysł. Zdobyłam namiary na emerytowanego nauczyciela fizyki. Na razie na zastępstwa chodzą nauczyciele, którzy realizują podstawy programowe z własnych przedmiotów. Cieszę się, jeśli mogę wysłać na te godziny nauczyciela matematyki. Mam wtedy przynajmniej nadzieję, że w kontekście zbliżających się egzaminów ósmoklasisty uczniowie na tym zyskają.

A jeśli żaden fizyk się nie znajdzie?

– Nawet nie biorę pod uwagę, że nie znajdę fizyka. Domyślam się, że mnie, dyrektora szkoły, będą rozliczać ze skuteczności poszukiwania kadr, skoro odpowiadam za pełną realizację podstawy programowej.

Ma Pani odpowiadać za to, że nie ma chętnych do pracy w szkole?

– Ja to tak trochę prowokacyjnie powiedziałam… W oświacie nie pracuję od dziś i widzę, jak szybko wszystko się zmienia. Od dwóch lat jesteśmy w nowej sytuacji. Do niedawna my, dyrektorzy szkół, mogliśmy organizować coś w rodzaju castingu na nauczyciela, ale role się odwróciły. Obecnie to dyrektor szkoły jest oceniany przez potencjalnych kandydatów.

Przed rozmową z nauczycielem, którego chcę namówić do pracy w szkole, muszę się sama dobrze przygotować i przemyśleć każde zdanie, by zachęcić kandydata.

Jak stara się Pani przekonać nauczyciela do podjęcia pracy w szkole?

– Grzecznie się uśmiecham i staram się być elastyczna w stosunku do jego oczekiwań i potrzeb. Wcześniej dobieraliśmy nauczycieli pod kątem potrzeb naszych uczniów, szukaliśmy takich osób, które będą w stanie w miarę szybko się do nas dostosować. Teraz to co innego. Mówię o tym z autopsji.

A propos fizyka. Moja koleżanka, też dyrektorka szkoły, zatrudniła nauczycielkę emerytowaną. Bardzo ją chwaliła. Mówię do koleżanki: skontaktuj nas ze sobą. Po dłuższym czasie uzyskała zgodę na przekazanie telefonu. Dzwonię. Nauczycielka mówi do mnie: Wiem, że pani jest w potrzebie, ale ja tylko z sympatii do dzieci z klasy VII pouczę ich jeszcze fizyki w klasie VIII i na tym koniec, dość się już w życiu napracowałam. Zapewniałam, że będę od tej pani wymagała wyłącznie realizacji podstawy programowej oraz tylko tego, co jest niezbędne, i udało nam się umówić na rozmowę w następnym dniu, ale niestety do spotkania nie doszło.

(…)

Jak to się stało, że została Pani bez fizyka?

– Kiedy po reformie w szkole podstawowej pojawiły się VII i VIII klasy, fizyki zaczął uczyć emerytowany nauczyciel. Dojeżdżał 25 km w jedną stronę. Pracował w dwóch szkołach, a potem w rozliczeniu podatkowym musiał oddać więcej pieniędzy skarbówce. Powiedział: „koniec”. Potem pojawiła się pani, która dojeżdżała 35 km w jedną stronę na osiem godzin lekcyjnych tygodniowo.

Kiedy liczba godzin zmalała do sześciu, powiedziała: „dość”. Ceny rosły, koszty paliwa też. Stwierdziła, że nie będzie dokładać.

Stabilna kadra to teraz marzenie. Za chwilę będę musiała się rozglądać za matematykiem i anglistą. Niektórych pojedynczych godzin już nie mam komu dawać. A mam 260 uczniów i 47 zatrudnionych nauczycieli. Informatykę udało mi się jakoś „skleić”. System nam nie sprzyja. Coraz więcej nauczycieli jest w ciągłym biegu, w ciągłej podróży.

Jak długo da się tak prowadzić szkołę?

– Tak długo, jak będzie się musiało. To jednak zmieni jej oblicze. Bo jeśli obecnie myśli się jeszcze o szkole jak o placówce, gdzie edukacja współistnieje ze sferą opiekuńczą i wychowawczą, to wkrótce przy zmniejszonym udziale nauczycieli dominować będzie dydaktyka i zapewnienie obsady do pracy przy tablicy. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że nauczycielowi z mniejszą liczbą godzin i w ciągłym biegu muszę odpuścić dodatkowe działania, proporcjonalnie do wymiaru zatrudnienia.

Coś kosztem czegoś. Jeśli tak dalej będzie, możemy zgubić tę sferę, która tworzy ducha szkoły, tę, która ma wpływ na kształtowanie dzieci.

To ciekawe, bo kierunki polityki oświatowej państwa wyraźnie nam mówią o pewnych wartościach, jakimi mają się kierować szkoły. Dobro, piękno i klasyczna kultura. Bardzo to wspaniałe i wzniosłe, tylko że bez działalności pozalekcyjnej niewiele da się zrobić.

Ciągle rozmawiamy o Pani dylematach, a co z nauczycielami?

– Pod koniec minionego roku szkolnego przeprowadziłam wśród nauczycieli ankietę. Pojawiło się w niej m.in. oczekiwanie wobec dyrektora, że będzie pomagał budować, mimo wszystko, postawę nadziei.

Jak Pani odpowiada na te oczekiwania?

– Mam poczucie misji. Staram się być w szkole uśmiechnięta, staram się mówić: Proszę państwa, będzie dobrze, bo jak nie my, to kto. Sama sobie też to ciągle powtarzam na początek i koniec dnia. Próbuję trzymać fason.

Dziękuję za rozmowę.

***

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 37 z 14 września br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 37/14 września 2022