Zapominamy o sobie. Kiedy przed powrotem sprzątaliśmy park miejski wraz ze swoimi dziećmi, dużo o tym rozmawialiśmy, ale między sobą. Był czas na rozmowy i okazało się, że o nasz dobrostan nie ma kto zadbać. Nie ma narzędzi, nie ma szkoleń, nie ma wsparcia systemowego. Wychodzi na to, że musimy sami o tym pomyśleć. Ale jak ma zadbać o swój dobrostan wypalony nauczyciel? Chyba jedynie dyrektor szkoły próbuje mu pomóc.
Z Anitą Rucioch-Gołek, dyrektorką Szkoły Podstawowej w Zbąszyniu w woj. wielkopolskim, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Po powrocie do nauki stacjonarnej rozwinęła Pani przed szkołą czerwony dywan. Dla kogo?
– Generalnie myśleliśmy o uczniach. Chcieliśmy, żeby wracając do szkoły, mogli przejść się po czerwonym dywanie i poczuć się jak gwiazda w tym teatrze oświatowym (śmiech). Nam też to pomogło. Pandemię przepracowałam w szkole, więc niespecjalnie odczułam zdalne nauczanie, ale nauczyciele, którzy przez ten czas uczyli z domu, potrzebowali czegoś, co pozwoli im wyjść ze strefy izolacji. Nie chciałabym być na ich miejscu.
Pomysł z dywanem dobrze się przyjął?
– Tak dobrze, że rozwijaliśmy go jeszcze wiele razy. Zrobiło się dość zabawnie, bo wszyscy uczniowie, wracający do szkoły hybrydowo, chcieli, by dla nich też rozwinąć taki dywan. Pożyczyła nam go organizatorka ślubów i jednocześnie matka naszych uczennic, więc trochę się martwiliśmy, czy go nie zniszczymy. W końcu każdy mógł się po nim przejść. Było dużo dobrej zabawy. Trochę nie było wyjścia.
Byliśmy nieco wystraszeni wpisami internetowymi uczniów: „Wolę siedzieć w domu”, „Boję się, boję się, boję się”. W ślad za tymi wpisami próbowaliśmy sondować nastroje uczniów. Przygotowaliśmy tablicę, na której mogli anonimowo przylepiać karteczki. Straszne rzeczy pisali – „beznadziejnie”, „smutno”, „nerwowo”, „boję się”. To oprócz wulgaryzmów, które ściągaliśmy od razu.
Oceny tego czasu szkolnego między powrotem a wakacjami są skrajne, także wśród rodziców. Z tej krótkiej perspektywy to w ogóle miało sens?
– Uważam, że tak. Mimo wszystko, tak. Jedna z moich nauczycielek powiedziała mi, że ma żal, bo ciągle mówi się o uczniach, a o nauczycielach wcale. „A przecież my też potrzebujemy, żeby choć przez tydzień nie trzeba było się spinać i ciągle czegoś wymagać” – powiedziała do mnie. Dodała: „Ja też potrzebuję czasu na odbudowanie relacji”. To mi dało wiele do myślenia.
Generalnie nauczyciele chcieli na nowo poczuć, że są w klasie, że nie mówią do czarnego ekranu, ale do dzieci. Potrzeby były i są po dwóch stronach. Pandemia powoli się wycisza. Mamy nadzieję, że od września będzie lepiej. Przez rok jesteśmy w stanie wiele zrobić, żeby uczniowie dostali się do swoich wymarzonych szkół średnich. Odpuściliśmy tylko teraz.
To porozmawiajmy jeszcze o nauczycielach i ich potrzebach…
– Zapominamy o sobie. Kiedy przed powrotem sprzątaliśmy park miejski wraz ze swoimi dziećmi, dużo o tym rozmawialiśmy, ale między sobą. Był czas na rozmowy i okazało się, że o nasz dobrostan nie ma kto zadbać. Nie ma narzędzi, nie ma szkoleń, nie ma wsparcia systemowego. Wychodzi na to, że musimy sami o tym pomyśleć. Ale jak ma zadbać o swój dobrostan wypalony nauczyciel? Chyba jedynie dyrektor szkoły próbuje mu pomóc.
Jak Pani próbuje dbać o dobrostan swoich nauczycieli? Jest Pani psychologiem, trenerem, coachem?
– Skądże, nie mam takich kompetencji. Staram się pomóc w miarę możliwości, chociaż głównie wspieram w sytuacjach, kiedy dochodzi np. do konfliktu z rodzicem. Wówczas przygotowuję nauczyciela do tego, by mógł asertywnie podejść do roszczeń lub oczekiwań rodzica. Jest tego niemało po powrocie.
(…)
Dziękuję za rozmowę
Fot. Archiwum prywatne
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 25-26 z 23-30 czerwca br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)