Michał Leja: Moja przygoda z nauczaniem zaczęła się na studiach, od korepetycji z matmy

Nie jestem zwolennikiem wkuwania wszystkich definicji na pamięć, bo jeśli uczniowie nie będą ich używać, szybko pozapominają. Chodzi mi o to, by zapamiętali te najważniejsze. Na początku każdej lekcji, zanim wprowadzę nowe pojęcie, rozmawiam z uczniami o tym, co ostatnio przerabialiśmy, pytam, jak to narysować, komu i do czego może się przydać. Poprzez takie swobodne powtórki zapamiętują, potrafią opisać, jak coś działa, poprzez skojarzenia.

Z Michałem Leją, matematykiem, wicedyrektorem Zespołu Szkół nr 2 im. Tadeusza Rejtana w Rzeszowie, Nominowanym do tytułu Nauczyciel Roku 2024, rozmawia Halina Drachal

Rozmawiamy na tydzień przed egzaminem dojrzałości. To Pana pierwsza matura w roli wicedyrektora. Co ta zmiana dla Pana oznacza, oprócz tego, że… mniej jest pracy z uczniami?

– To prawda, nowe stanowisko wiąże się z mniejszym kontaktem z młodzieżą. Właśnie pożegnałem tę, którą w technikum uczyłem od I klasy. Z jednej strony czuję smutek rozstania, bo pięć lat bardzo nas do siebie zbliżyło, ale z drugiej radość, że wyfruwają z gniazda, mam nadzieję, nieźle przygotowani. Prawdę mówiąc, gdy zaproponowano mi tę funkcję, nie zdawałem sobie sprawy, ile zadań się z nią wiąże. Przed maturą jest ich ogrom, trzeba wszystko podopinać na czas. Wciąż czuję się najszczęśliwszy, gdy opuszczam swój gabinet i idę na lekcję.

Faktem jednak jest, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, jak długo wytrzymam jako nauczyciel. Stres wynikający z przeciążenia spowodował obawy, że przestanie mi się chcieć pracować na wysokich obrotach. My, matematycy, od lat, chcąc nie chcąc, bierzemy nadgodziny, bo inaczej młodzież nie miałaby lekcji.

Lubię uczyć, ale tych nadgodzin jest naprawdę dużo za dużo. To samo jest z zajęciami dodatkowymi, bez których wielu uczniom byłoby trudno poradzić sobie z egzaminami. W naszym zespole w gronie pięciu matematyków podzieliliśmy je między siebie.

Pańscy uczniowie zdawali maturę z wysoką średnią ok. 70 proc. Jak to się udaje w szkole, która nie jest liderem rankingów?

– W Rejtanie mamy oddziały licealne, ale przeważają klasy technikum. Zanim zostałem wicedyrektorem, pracowałem w szkolnym Zespole ds. Edukacyjnej Wartości Dodanej (EWD). Mierzyliśmy potencjał uczniów najpierw po egzaminie gimnazjalnym, a teraz ósmoklasisty, sprawdzając, z jakim poziomem wiedzy i umiejętności do nas przychodzą. Czy osiągają średnią, czy mają wyniki powyżej tej średniej? Okazuje się, że mamy zdecydowaną większość uczniów z przeciętnym potencjałem do nauki.

Po czterech latach technikum i trzech latach liceum ogólnokształcącego – w wersji z czasów gimnazjów – za pomocą programu z okręgowej komisji egzaminacyjnej na kalkulatorze EWD przeliczyliśmy wyniki, sprawdzając efektywność. W klasach, w których uczyłem, wskaźnik był dość wysoki. Jeśli miałem ucznia, który po gimnazjum czy podstawówce uzyskał w części matematyczno-przyrodniczej zaledwie 10 proc. możliwych do zdobycia punktów, a kończył naszą szkołę z wynikiem 26 lub 28 proc., to nawet jeśli nie zdał matury, rozwinął się mimo niskiego potencjału. Uważam, że to jest najistotniejsze. Co uczeń, to historia, jakieś obciążenia zdrowotne, rodzinne, edukacyjne, dlatego do każdego podchodzę indywidualnie.

Pana była uczennica napisała: „W gimnazjum byłam zagrożona z matematyki, dla mnie była ona czarną magią, nic kompletnie nie ogarniałam, a potem poszłam do technikum z rozszerzoną matematyką i… dałam radę. Po prostu cud”. Znalazł Pan jakieś panaceum?

– Nie ma żadnego panaceum. O ile dobrze pamiętam, ta dziewczyna była w mojej klasie wychowawczej, co jest ogromnym plusem, bo stwarza większe możliwości poznania młodego człowieka, choćby poprzez częstszy kontakt zarówno z samym uczniem, jak i rodzicami. Jako nauczyciel i wychowawca dokładnie analizowałem też opinie specjalistów poradni psychologiczno-pedagogicznych. Przede wszystkim chciałem pokazać uczniowi, dla którego matematyka jest przedmiotem najeżonym kolcami, że nie chodzi o to, żeby wszystko umiał, ale o znalezienie sposobu, by sam chciał szukać metody, jak sobie poradzić.

Absolwenci piszą, że rozbawiał ich Pan w trakcie lekcji, żartował…

– Żart się przydaje do rozluźnienia napięcia, obudzenia klasy, ale ważny jest praktyczny aspekt lekcji, żeby uczniowie zrozumieli, po co mają się czegoś uczyć. Bo często – i nie bez racji – pytają, po co im tangensy, cotangensy czy funkcja kwadratowa, jeśli nigdzie tego nie wykorzystają. Najpierw więc muszą zrozumieć po co im to. Zagadnienia z funkcji liniowych pokazywałem na prostych przykładach, np. chleb w sklepie kosztuje 5 zł, a dwa bochenki 10 zł. To jest proporcjonalność, można to wytłumaczyć jako funkcję liniową, bo im więcej kupimy tego produktu, tym więcej zapłacimy. Początkowo uczniowie tego nie widzą, nie potrafią napisać wzoru funkcji.

Zmorą są ułamki. Zastanawiają się, ile to jest razem 1/2 i 1/2, ale jeśli powiem: pół litra soku i pół litra soku, wiedzą, że to w sumie litr. Metody obrazowe sprawdzają się najlepiej. Podobnie jest w dziale stereometria z bryłami przestrzennymi. Często trudno je sobie wyobrazić, ale jest wiele różnych aplikacji, choćby GeoGebra, gdzie można pokazać w przekroju, jak wygląda taka bryła. Można też to zrobić za pomocą drukarek 3D. Zabiegam u naszej dyrektor, byśmy taką drukarkę kupili. Wtedy będę mógł z uczniami zaprojektować bryłę. Nie będą musieli sobie wyobrażać przekątnej, bo ją zobaczą. Myślę, że to jest właściwy kierunek nauki. Technologia się zmienia, a my, zostając z tyłu, pielęgnujemy przekonanie o „koszmarnie trudnej matematyce”.

Nauczyciel Roku 2025 i Nauczyciel Jutr@ – szukamy Najlepszych z Najlepszych!

Skoro więc nowoczesne technologie pomagają i warto je stosować w nauczaniu, to rola nauczyciela też się zmienia. Jak?

– Owszem, technologie pomagają, ale nie zastępują nauczyciela. Jakiś czas temu Uniwersytet Rzeszowski zorganizował debatę o wyzwaniach stojących przed edukacją z udziałem nauczycieli, w tym akademickich. Poruszyłem tam temat roli nauczycieli zmuszonych do rywalizowania z treściami portali społecznościowych, którymi uczniowie są przesiąknięci. Do tego dochodzi jeszcze sztuczna inteligencja (AI). Tylko niektórzy uczniowie będą starali się samodzielnie poszukiwać rozwiązań, dociekać, resztę ktoś musi zmotywować i pokazać właściwe zastosowanie tych narzędzi.

Jak więc uczyć, by było to atrakcyjne dla ucznia, ale i skuteczne?

– Nie jestem zwolennikiem wkuwania wszystkich definicji na pamięć, bo jeśli uczniowie nie będą ich używać, szybko pozapominają. Chodzi mi o to, by zapamiętali te najważniejsze. Na początku każdej lekcji, zanim wprowadzę nowe pojęcie, rozmawiam z uczniami o tym, co ostatnio przerabialiśmy, pytam, jak to narysować, komu i do czego może się przydać. Poprzez takie swobodne powtórki zapamiętują, potrafią opisać, jak coś działa, poprzez skojarzenia.

Ostatnio zacząłem doceniać pożytki ze wspólnego omawiania kartkówek i sprawdzianów. Komuś zdarzyła się zabawna pomyłka. Odpowiadając, co jest wykresem funkcji kwadratowej, napisał parasola zamiast parabola. Podczas omawiania prac było dużo śmiechu, ale wszyscy zapamiętali tę parabolę.

To pomaga utrzymać uwagę uczniów na zadaniach?

– Stojąc przy tablicy z kredą, nie jesteśmy dla nich atrakcyjni, szukamy więc różnych metod, żeby utrzymać skupienie uczniów. Organizujemy im warsztaty, stosujemy nowe narzędzia dydaktyczne. Nam, nauczycielom, wydaje się, że 45 minut to krótko, ale dla ucznia jest to kolejne tego dnia 45 minut. Warto tak prowadzić zajęcia, żeby znaleźć moment na jakiś żarcik, anegdotę, co pozwoli na pół minuty oderwać go od zadania i za chwilę dalej robić swoje.

Ankieta Głosu. Zapraszamy do udziału w głosowaniu:

Nauczycielu, jak zamierzasz spędzić w tym roku wakacyjny urlop?

Zobacz wyniki

Loading ... Loading ...

Stąd pomysł na połączenie lekcji matematyki z wychowaniem fizycznym?

– To było w pierwszych latach mojej pracy. Na szkoleniach usłyszałem wtedy o korelacji międzyprzedmiotowej. Zapytałem ciocię, nauczycielkę WF w szkole podstawowej, co myśli o połączeniu matematyki z wychowaniem fizycznym. Była za. Zaproponowałem więc wuefistom z Rejtana zorganizowanie wspólnej lekcji. Pomysł „kupili”. Przygotowaliśmy tor przeszkód i zadania z matematyki. Najpierw była rozgrzewka – uczniowie naprzemiennie wykonywali zadania z matmy, na zasadzie powtórki pewnych wiadomości, robili rozgrzewkę ruchową.

Potem dwie drużyny na czas rozwiązywały na torze przeszkód zadania matematyczne przeplatane przewrotem w przód lub rzutem do kosza. Obie drużyny ostro ze sobą rywalizowały. Spodobało się wszystkim, bo nie dość że uczniowie świetnie się bawili, to przy okazji coś zapamiętali. To był początek lekcji pokazowych.

Kontynuujecie takie lekcje?

– Co pewien czas do nich wracamy, zależnie od specyfiki klasy. Jeżeli grupa jest mniej zintegrowana, jest to niezły sposób na poznanie ich ze sobą. Ktoś gorzej sobie radzi z matmy, ale okazuje się, że świetnie trafia do kosza, ma jakiś talent sportowy. Uczniowie wspólnie pracują na sukces drużyny, a przy okazji uczą się współpracy w zespole. Nie każdy musi być orłem ze wszystkiego, ale można się nawzajem uzupełniać.

W trójkę – z anglistką Karoliną Duży i nauczycielem logistyki Mateuszem Domagałą – zrobiliśmy interdyscyplinarną lekcję matematyki, języka angielskiego i logistyki, bo skoro się udało z dwoma przedmiotami, to czemu nie z trzema? Lekcja była podzielona na sekcje: logistyczną, matematyczną i językową. W pierwszej uczniowie mieli zapakować ciężarówkę. Ich zadaniem było przeliczenie, ile materiału umieścić w ilu samochodach i przewieźć z Polski do Paryża. W sekcji matematycznej musieli obliczyć, którą trasą dojechać najszybciej przy jak najniższych opłatach. W trzeciej sekcji mieli zarezerwować sobie noclegi w hotelu w języku angielskim. Zaprosiliśmy na lekcję nauczycieli z innych rzeszowskich szkół i wizytatora z kuratorium. Podobało się.

Przygotowanie takich zajęć zabiera mnóstwo czasu, nam zajęło około dwóch miesięcy, ale konspekt zostaje i można go wykorzystać przy następnych rocznikach. Dodatkowym bonusem konkursów, otwartych lekcji, jest współpraca, a nawet przyjaźnie z kolegami z innych klas czy placówek.

Ciekawą inicjatywą jest też konkurs „Maths in English – Math with a difference” łączący matematykę z językiem angielskim. Jest Pan jego współautorem.

W tym roku odbyła się 11. edycja, w której wzięło udział 13 szkół. Mój uczeń zajął trzecie miejsce. Gdy z koleżanką Iwoną Lasotą, matematyczką, zaczęliśmy go organizować, wszystko odbywało w jednej kategorii wspólnej dla uczniów techników i liceów. Szybko się okazało, że nagrody zgarniali uczniowie najlepszych rzeszowskich ogólniaków. A były naprawdę cenne, bo dzięki dofinansowaniu z mBanku mogliśmy laureatom wręczyć tablety, głośniki itp. Żeby zrównoważyć szanse młodzieży, zaproponowaliśmy dwie kategorie – licea zmagają się ze sobą, technika ze sobą. Tak jest po prostu sprawiedliwiej, wyniki są bardziej porównywalne. Nasi uczniowie zajmują drugie i trzecie miejsca. Zadania z matematyki w języku angielskim zachęcają ich do bardziej wszechstronnego rozwoju.

Jak się buduje autorytet wśród uczniów, kiedy się jest zaledwie kilka lat starszym od nich?

Dla mnie to był problem. Szybko zrozumiałem wątpliwości mojej pierwszej pani dyrektor. Ja miałem wtedy 24 lata, a moi najstarsi uczniowie i uczennice po lat 20. Stapiałem się z nimi na szkolnym korytarzu. Pamiętam, że w czasie jednego z moich pierwszych dyżurów ktoś mi powiedział, że chce przejść, a ja mu stoję na drodze i co mu tam będę drogę tarasował. Kiedy się zorientował, z kim rozmawia, stwierdził, że zapomniał, iż jestem nauczycielem i przeprosił. Relacje muszą być jasne. Uważam, że musimy stawiać granice. Ja jestem nauczycielem, oni moimi uczniami. Nie jestem ich kolegą. Jesteśmy partnerami w procesie uczenia, dochodzimy do wspólnego celu, ale nie jesteśmy kumplami.

Dystans i zasady pomagają.  Jeśli 1 września ustalamy, że postępujemy tak i tak, trzymamy się tego na 100 proc. Młodzież wtedy nie ma pretensji, jeśli coś nie wyjdzie. Wiedzą, że zawsze mogą do mnie przyjść i porozmawiać o wszystkim. To się sprawdziło w mojej klasie wychowawczej. Już na początku ustaliłem z uczniami, że niezależnie od tego, co się dzieje, chciałbym o wszystkim wiedzieć, nawet jeśli zamierzają zwiać z jakiejś lekcji. Ja też chcę się czuć spokojny o nich, wiedząc co zbroili. A gdy pojawiał się jakiś problem, wiedziałem, że nie kłamią i byliśmy w stanie wspólnie go rozwiązać.

(…)

Szkoła była Pana pierwszym wyborem? Świadomym?

Nie pierwszym, ale świadomym. Wybierając studia, zdecydowałem się na matematykę stosowaną na Politechnice Rzeszowskiej. Myślałem raczej o pracy w sektorze finansów. W trakcie studiów zacząłem udzielać znajomym korepetycji z matmy, bo na to zawsze jest zapotrzebowanie, i pomyślałem, że sprawia mi to frajdę. Ktoś mi nawet napisał, że dzięki mnie zdał maturę z matematyki na 90 proc. Wtedy postanowiłem pójść na kierunek pedagogiczny, traktując pracę nauczyciela jako dodatkową możliwość. Im byłem wyżej na studiach, tym bardziej się do niej przekonywałem, choć ojciec – nienauczyciel – uprzedzał mnie, żebym pamiętał, jak ciężka jest praca z dziećmi, a przede wszystkim z rodzicami. Zachęcał, bym rozważył, czy na pewno chcę w to brnąć. Ale ja już postanowiłem.

10 lat temu było bardzo trudno dostać się do zawodu. Pani Stanisława Pepera, ówczesna dyrektor Rejtana, miała ogromne wątpliwości, czy sobie poradzę z dyscypliną na lekcji. Mimo że do końca rozmowy nie była przekonana, czy dam radę, zaryzykowała, za co jej do dziś bardzo dziękuję. Miałem dużo szczęścia, że znalazłem się wśród ludzi, którzy mnie życzliwie przyjęli i otoczyli pomocą. Pani dyrektor, kiedy przychodziłem do niej z jakimś pomysłem, mówiła: „Chcesz – próbuj”. Opiekunką stażu była Iwona Lasota, pracowała zaledwie rok dłużej w tej szkole niż ja, ale jako nauczycielka mianowana dostała mnie pod swoje skrzydła. Stworzyliśmy zgrany tandem, podpowiadała mi wiele ciekawych pomysłów, ja dzieliłem się z nią swoimi.

Chciałbym, żeby nasza szkoła się rozwijała. Nie chodzi o to, jacy młodzi ludzie nas wybierają, ale ważny jest klimat w placówce. Do nas przychodzą różni uczniowie, zależy mi na tym, żeby dobrze się czuli i dobrze mówili o swojej szkole.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 20-21  z 14-21 maja br. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)

Fot. Rajmund Nafalski

🔴 Przypominamy, że trwa 23. edycja Konkursu Nauczyciel Roku (organizator: Głos Nauczycielski, współorganizator: Minister Edukacji) oraz piąta edycja Konkursu Nauczyciel Jutr@ (organizator: Głos Nauczycielski, współorganizator: Fundacja Orange).

🔴 Czekamy na zgłoszenia kandydatek i kandydatów do zaszczytnych tytułów w naszych Konkursach!

 ➡️  Więcej informacji TUTAJ