Alicja Zielińska: Podwyżek dać nie mogę, ale staram się wspierać nauczycieli, kiedy tylko tego potrzebują

Jako dyrektor szkoły podwyżek dać nie mogę, więc staram się czym innym rekompensować ten brak. Piszę projekty, pozyskuję środki z różnych źródeł, robię wszystko, żeby nauczyciele mieli dobre warunki pracy. Staram się o wygodne krzesło, czajnik oraz kawę. Staram się ich wspierać, kiedy tylko tego potrzebują. To jest jedyne, co mogę dla nich zrobić, chociaż czasami ja też już nie mam siły.

Z Alicją Zielińską, dyrektor Szkoły Podstawowej im. Janusza Korczaka w Krynicy Morskiej, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Co to za odgłosy w tle?

– Papugi latają po moim gabinecie. Czasami będą skrzeczeć. Mam nadzieję, że nie będą nam przeszkadzały. Od pandemii mamy parkę, samca Papi i samiczkę Ugę. „Papiugę”. Papugi mają nam ułatwić przełamywanie barier, m.in. kiedy dzieci wpadają w tarapaty i trzeba jakoś zacząć rozmowę. Klatkę dla ptaków mamy, ale generalnie Papi i Uga latają sobie po gabinecie, rozładowując emocje. Nas wszystkich.

Jak przełamywaliście te bariery, zanim do szkoły „wprowadziły się” Papi i Uga?

– Mamy taką teorię, że jak dziecko coś zbroi, to pierwsze, co trzeba zrobić, to dać mu szansę. Trzeba je najpierw przytulić, żeby rozładować emocje. Prowadzę przedszkole i szkołę podstawową i już dawno zauważyłam, że dzieci bardzo potrzebują zrozumienia, nawet jak coś przeskrobią. Dopiero potem rozmawiamy, pytamy, co się wydarzyło.

Pracujemy tak po korczakowsku. Wtedy dochodzimy do jakichś rozwiązań, coś dobrego zaczyna się dziać w dziecku i z nami. Rodzice znają naszą szkołę pod tym względem.

W szkole jest więcej zwierząt?

– Czasami przychodzę do szkoły z moim maltańczykiem. Myślę, żeby jeszcze zaadoptować jakiegoś kota.

Czy to podejście przekłada się również na relacje między nauczycielami i czy dobra atmosfera w szkole ułatwia np. obsadzenie wakatów? 

– Wielu jest nauczycieli, którzy chcą pracować z nami w Krynicy Morskiej. Podoba im się ten nasz pomysł na szkołę. My od lat budujemy szkołę demokratyczną. Dzieci i nauczyciele mają autonomię, dzielimy się z nimi tą odpowiedzialnością i decyzjami. Wspólnie w tym partycypujemy. To wcale nie jest takie proste, bo niektórzy woleliby, żeby ktoś za nich decydował. Współdecydowanie to co innego, wymaga wytężonej pracy. Sceptycy zaczynają to rozumieć, kiedy dzieci przychodzą o coś prosić, kiedy mają własne pomysły.

Mówię wtedy: dobrze, tylko zbierzcie podpisy pod petycją i powiedzcie co i jak, wtedy to zrobimy. Czasami ma to sens, a czasami trzeba się dłużej nad czymś zastanowić, dopracować pomysł.

(…)

Próbujecie radzić sobie z brakami kadrowymi, dzięki wymianie kadry między szkołami, z którymi współpracujecie. Na czym polega ta wymiana?

– Od dwóch lat w wymianie kadrowej wspomaga się wzajemnie sześć okolicznych szkół. Każda jest oddalona od siebie o blisko 20-30 km. My, dyrektorzy, spotykamy się co dwa miesiące, mamy też sympatyczną panią wizytator, która dba o to, żebyśmy się  integrowali. Prowadzimy taką wymianę, bo nie ma innego wyjścia. Wygląda to mniej więcej tak: słuchajcie, ja potrzebuję takiego nauczyciela, a ja takiego itd.Wtedy każdy sprawdza, co może zmienić w swoim planie lekcyjnym i proponuje nauczyciela temu dyrektorowi, który danego nauczyciela potrzebuje.

Najpierw trzeba chyba takiego nauczyciela przekonać?

– Rozmawiamy, prosimy naszych nauczycieli, żeby poszli pracować do innych szkół. Staramy się przedstawić problem, mówimy, że jest szkoła, której trzeba pomóc. Nauczyciele rzadko odmawiają. Kiedy dochodzimy do porozumienia, ustalamy wspólnie dni, w których to będzie możliwe, i na nowo układamy plan lekcji. W tej chwili mam 18 nauczycieli na etatach i 10 dojeżdżających w ramach wymiany. Brakuje mi jeszcze logopedy.

Jak już uda się namówić nauczyciela do pracy w innej szkole, można liczyć na to, że w przyszłości taka placówka zrewanżuje się tym samym?

– Działamy raczej na zasadzie przysługi bezinteresownej, chociaż wiem, że jak sama będę w tarapatach kadrowych, to będę mogła liczyć na taką samą przysługę. Wiele szkół w Polsce boryka się z podobnymi problemami, ale położenie naszych miejscowości i szkół jest zdecydowanie nie po drodze nauczycielom. Jesteśmy daleko od wszystkiego i musimy szukać alternatywnych rozwiązań.

Musimy sami to sobie wszystko jakoś posklejać, zwłaszcza że wysokość pensji w oświacie nie ułatwia nam sprawy. Pensja przewidziana dla nauczyciela początkującego też nie zachęca do pracy w szkole.

Jakie są nastroje wśród najmłodszych nauczycieli po zmianach w Karcie?

– Miałam nauczycielkę, która przepięknie przeszła procedurę kwalifikacyjną na nauczyciela kontraktowego. Pod koniec sierpnia wręczyłam jej akt nadania stopnia awansu zawodowego nauczyciela kontraktowego. Mówię do niej: „Serdecznie ci gratuluję, byłaś świetna, ale niestety, to ci się już nie przyda. Gasisz światło za stażystami. Będziemy oswajać się z nowym”.

To ją zdemotywowało?

– Jeszcze w czerwcu była bardzo zmotywowana, ale ostatnie zmiany były nieprzyjemnym zaskoczeniem. Edukacja obecnie kojarzy się z chaosem, a tak nie da się pracować. Tak być nie powinno. My do wszystkiego musimy się przygotować, zaplanować z konkretnym wyprzedzeniem każdy miesiąc aż do czerwca, włącznie z tym, kto będzie robił przedstawienie na zakończenie roku szkolnego.

Niektórych to może dziwić, ale tak pracuje się w szkole. Mam wrażenie, że decydenci tego nie rozumieją, co wyjaśniałby ten ich ciągły pośpiech. Jak pojawili się uchodźcy, od lutego przewinęło się 82 uczniów z Ukrainy.

W szczytowym momencie mieliśmy ich ponad 60, więcej niż dzieci polskich. Były obietnice, że w ślad za dziećmi ukraińskimi „pójdą” pieniądze. Tymczasem te pieniądze pojawiły się dopiero z końcem roku szkolnego, a w subwencji, jaką dostaje samorząd, brakuje kilkaset tysięcy na te nasze i tak niskie wynagrodzenia. Z tymi obiecywanymi podwyżkami też tak jest.

Jest jeszcze wśród nauczycieli wiara w to, że będzie lepiej?

– Ja nie wierzę. Nawet 9 proc. podwyżki, o których mówił ostatnio minister edukacji, byłyby dla mnie policzkiem, a już nie wspomnę o tych majowych 4,4 proc. To jest tak jak z dotacjami na podręczniki dla dzieci. Szumnie się mówi, że pieniądze są, a jak dyrektor wysyła pismo do KO o dotację, to w odpowiedzi dostaje informację, że będzie tylko 70 proc. dotacji na podręczniki, resztę powinien pokryć samorząd, który następnie ma wystąpić o refundację. W piśmie nadesłanym przez kuratorium czytamy, że zgodnie z informacją MEiN suma kwot wynikających ze złożonych wniosków na sfinansowanie wyposażenia szkół podstawowych w podręczniki oraz inne materiały edukacyjne przekracza limit środków przewidzianych w 2022 r. Ja wystąpiłam o dotację na podręczniki dla wszystkich dzieci, w tym także dzieci z Ukrainy. Miałam tego nie robić?

Ile ma Pani uczniów – polskich i ukraińskich?

– Łącznie 114 uczniów, w tym ok. 40 dzieci z Ukrainy. Podania na nowy rok szkolny jeszcze cały czas spływają. Pracuję w oświacie ok. 13 lat. Jak zostałam dyrektorem, nigdy nie myślałam, że to może być aż taki rollercoaster. Cały czas biegnę, gonię swój własny ogon i do tego mam świadomość, że zawsze gdzieś w tym pośpiechu mogę popełnić błędy. Ten system to chaos.

Uda się to wszystko spiąć do czerwca?

– Staram się stworzyć taką atmosferę, żeby chciało się nauczycielom pracować, żeby mogli realizować swoje pasje. Do niczego ich nie zmuszam.

Jako dyrektor szkoły podwyżek dać nie mogę, więc staram się czym innym rekompensować ten brak. Piszę projekty, pozyskuję środki z różnych źródeł, robię wszystko, żeby nauczyciele mieli dobre warunki pracy.

Staram się o wygodne krzesło, czajnik oraz kawę. Staram się ich wspierać, kiedy tylko tego potrzebują. To jest jedyne, co mogę dla nich zrobić, chociaż czasami ja też już nie mam siły. W wakacje wzięłam raptem siedem dni urlopu. Tyle było pracy.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 36 z 7 września br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 36/7 września 2022