Andrzej J. Wyrozembski: Prestiż naszego zawodu jest w tej chwili w sposób karygodny niszczony

Zawód nauczyciela wiązał się z pewnym prestiżem społecznym, który w tej chwili w sposób karygodny jest niszczony i to przez instytucje, które powinny stać na jego straży. Zawód jest deprecjonowany ekonomicznie i społecznie. Nauczyciele są obrażani, jeśli nie wprost, to np. propozycjami obniżki wynagrodzeń. Bo co można myśleć, jeśli przy 20-proc. inflacji proponuje się jednocyfrową podwyżkę płacy? To nie może być tak, że skoro zawód jest ogromnie sfeminizowany, to utrzymanie polskiej szkoły spadnie na barki współmałżonka. Wspomnę o nauczycielkach z Ukrainy, które ten kryzys płacowy odczuły na własnej skórze. Mieszkanie musiały wynająć, a że były tu same, to zderzenie z nauczycielską biedą było naprawdę bolesne.

Z Andrzejem J. Wyrozembskim, dyrektorem I Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Limanowskiego w Warszawie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Jakby Pan w krótkich słowach podsumował ten rok?

– Mamy za sobą ciężki rok, przed sobą następny, który też nie będzie łatwy. Na pewno dużo się działo. Chyba nawet nie potrafię policzyć, ile młodzieży ukraińskiej przewinęło się przez naszą szkołę, a właśnie kolejny uczeń z Ukrainy do nas dołącza.

Na pewno wiosna to był czas paniki, nerwów, strachu.

(…)

Był Pan jednym z pierwszych dyrektorów, który zatrudnił nauczycielki z Ukrainy, tłumacząc, że w obliczu wojny nostryfikacja dyplomów nie jest priorytetem.

– Dzięki temu dołączyły do nas cztery wspaniałe ukraińskie nauczycielki. Wtedy przecież nie chodziło tylko o przyrost wiedzy z przedmiotów szkolnych, ale o zaopiekowanie się tymi dziećmi, porozmawianie z nimi również w ich ojczystym języku. Najważniejsze wtedy były emocje. Dlatego tak bardzo chcieliśmy te panie zatrudnić. Dwie z nich pracowały jako nauczycielki, a dwie jako asystentki językowe i kulturowe. Ich pomoc była w szkole niezwykle potrzebna. Było ważne, aby z nami pracowały.

Pracowały? Mówimy o tych nauczycielkach w czasie przeszłym?

– Katia w czerwcu wyjechała do Kanady, kolejna wyjechała pod koniec lipca do USA, następna z końcem sierpnia do Kanady, a za tydzień żegna się z nami Olena, która odchodzi do firmy, w której zarobki pozwolą jej się utrzymać.

Historia Oleny jest niezwykła. Przejechała przez pięć krajów, żeby dostać się do Polski. Pracowała jako nauczyciel kontraktowy, a po zakończeniu roku szkolnego musiała znaleźć sobie jakiś sposób na przetrwanie.

– Od września rozpoczęła pracę w szkole. Jest nauczycielem języka angielskiego oraz języka ukraińskiego. Odchodzi z powodu zarobków i braku perspektyw. W tej chwili mamy dwie klasy przygotowawcze i na tym koniec. Przed nami również trudna przyszłość demograficzna. Mamy jeszcze jeden rok wyżu w liceach, ale kolejny będzie „pusty”. Mówię o tzw. pustym roczniku, który wejdzie do szkół w 2024 r. Uczniów będzie mniej, należy się więc spodziewać redukcji etatów. A młodzi nauczyciele przecież patrzą, czy w danym zawodzie są perspektywy. A tu nawet pensja nie pozwala na jako takie życie. Żyjąc w pojedynkę, trudno jest się utrzymać. Do tego wrzesień zaczęliśmy z ogromnymi brakami kadrowymi. Jedno nakłada się na drugie.

Mamy straszliwy kryzys kadrowy, szczególnie jeśli chodzi o nauczycieli przedmiotów ścisłych.

Czy można powiedzieć, że jest porównywalny z poprzednimi latami?

– Skądże. Mówiąc kryzys, mówię o tym, że uczy „profesor wakat”. To, co kiedyś powiedziałem żartem, stało się określeniem ogólnopolskim. Wzięło się to stąd, że kiedyś pracowałem z kolegą, który mówił o sobie „profesor senior”. Nieco to przerobiłem i tak już zostało. Tymczasem nie ma szkoły, w której by nie brakowało nauczycieli. Rodzice mogą tego nawet nie wiedzieć, bo nauczyciele mają najczęściej po 1,5 etatu plus zastępstwa za „wakata”. To jest chyba jedyny sposób na obejście tych braków. Do tego na masową skalę uczą nauczyciele, którzy uzupełniają kwalifikacje. Przy czym kwalifikacje należałoby ująć w cudzysłów, bo trzy semestry studiów online to zdecydowanie za mało, żeby być specjalistą w szkole średniej.

(…)

Jako dyrektor bardziej obawia się Pan o jakość nauczania czy martwi się wakatami?

– Jak nie ma nauczyciela, to nie ma żadnej jakości, a każdy dyrektor szkoły, także ja, chciałby mieć dobrych nauczycieli, którzy mają i siłę, i chęć, i motywację.

Skąd ich wziąć? Jak zachęcić młodych?

– Powiem, ale dopiero wtedy, kiedy zostanę ministrem edukacji.

Planuje Pan?

– Nie wybieram się. A wracając do wakatów, jeżeli przez kolejny rok nie zatrudniliśmy w Warszawie chyba żadnego tegorocznego absolwenta matematyki albo fizyki i jeżeli na tych kierunkach nie ma już specjalizacji nauczycielskiej, bo nie ma chętnych, to skąd mają być nauczyciele? A jednocześnie wisi nam nad głową kryzys szkoły systemowej.

To zawsze był trudny zawód, ale nigdy nie mieliśmy kryzysu na taką skalę.

Ten zawód ma jeszcze szansę na odrodzenie?

– Ten zawód wiązał się z pewnym prestiżem społecznym, który w tej chwili w sposób karygodny jest niszczony i to przez instytucje, które powinny stać na jego straży. Zawód jest deprecjonowany ekonomicznie i społecznie.

Nauczyciele są obrażani, jeśli nie wprost, to np. propozycjami obniżki wynagrodzeń. Bo co można myśleć, jeśli przy 20-proc. inflacji proponuje się jednocyfrową podwyżkę płacy?

To nie może być tak, że skoro zawód jest ogromnie sfeminizowany, to utrzymanie polskiej szkoły spadnie na barki współmałżonka. Wspomnę o nauczycielkach z Ukrainy, które ten kryzys płacowy odczuły na własnej skórze. Mieszkanie musiały wynająć, a że były tu same, to zderzenie z nauczycielską biedą było naprawdę bolesne.

Co chce Pan przez to powiedzieć?

– W czerwcu dowiedziałem się przez znajomych rodziców, że dzieci jednej z tych naszych nauczycielek z Ukrainy na jakimś sobotnim grillu nie mogły oderwać się od jedzenia: „O, wreszcie mięso”. Okazało się, że one nie dojadały, bo ich mama nie była w stanie zapewnić im zbyt wiele z nauczycielskiej pensji. Ta historia pokazuje, gdzie jesteśmy. Oczywiście uruchomiliśmy od razu cały system pomocy i następnego dnia nauczycielka wychodziła ze szkoły z jedzeniem dla dzieci, ale tak nie powinno być…

Nauczycielska bieda ma oczy dziecka i…

– … młodego nauczyciela. Ale też nauczyciela średniego pokolenia, który jest w wieku, kiedy po latach spędzonych w szkole już przestaje być atrakcyjny na rynku pracy. Czasami po ukończeniu pewnego wieku trudniej jest znaleźć coś nowego na rynku pracy, chociaż wielu to robi. I odchodzą.

W Warszawie wynajęcie mieszkania i kupienie jedzenia przekracza pensję i możliwości nie tylko nauczyciela początkującego, ale również mianowanego.

Słyszał pan o nauczycielach zgłaszających się do opieki społecznej?

– Nie, ale widziałem nauczycielkę, która musiała zapłacić 500 zł jakiejś dodatkowej opłaty i płakała, bo nie miała tych pieniędzy. Musiała je wziąć z kwoty przeznaczonej na jedzenie. Szybko zauważyliśmy, kiedy przestała jeść obiady w szkole. Były dla niej za drogie. Ciężkie jest życie nauczycieli.

Ja jestem zwykłym, prostym nauczycielem i pewne rzeczy mnie przerastają. Jeszcze do niedawna do zakładowego funduszu świadczeń socjalnych dostawaliśmy głównie wnioski osób proszących o wsparcie w chorobie, teraz otrzymanie tej pomocy – lub nie– jest już kwestią przeżycia.

Dziękuję za rozmowę.

(…)

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 51-52 z 21-28 grudnia br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne