Mam podcięte skrzydła, bo dotarło do mnie, że nasza praca zupełnie się nie liczy. Przerażające, do jakich wniosków dochodzę po tylu latach wykonywania zawodu. Człowiek uczy się i szkoli przez całe życie, żeby jak najlepiej wykonywać swój zawód, płaci za szkolenia i studia ze swoich pieniędzy, ale to nie przekłada się na pobory.
Z Elwirą Zabłocką, nauczycielką z Zespołu Szkół Zawodowych w Sokółce, przewodniczą Klubu Młodego Nauczyciela w Okręgu Podlaskim ZNP oraz członkinią Zarządu CKMN* ZNP, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Młodych nauczycieli brakuje, ale nie wiem, czy ta informacja już dotarła do MEiN. Dlatego proszę powiedzieć, jak duża jest zapaść kadrowa?
– Ogromna, tylko w naszej szkole w minionym roku szkolnym odeszło czterech młodych nauczycieli, a nie pracowali dłużej niż pięć lat. Dwoje tylko przez rok. Odeszli, bo znaleźli lepiej płatną pracę poza oświatą. Ich brak odczuwamy, bo byli to nauczyciele zawodu.
Teraz już nie można mówić o brakach w poszczególnych dziedzinach, w ogóle brakuje nauczycieli, a zainteresowanie wśród zawodowców pracą w szkole jest niemal zerowe. Albo się łata godziny pracą emerytów, albo zastępstwami. Sytuacja jest bardzo trudna.
Gdyby Pani teraz skończyła studia, czy złożyłaby swoje CV w szkole?
– Szkoła to moja pasja, inaczej nie da się tego określić. Natomiast gdybym miała wtedy tę wiedzę, którą mam teraz, gdybym wiedziała, jak to się wszystko potoczy, to chyba szukałabym czegoś innego. Bardziej dochodowego. Bo co z tego, że jest satysfakcja z pracy z młodzieżą, co z tego, że lubi się swój zawód, skoro problemy z opłaceniem rachunków są coraz większe. Pobory są, jakie są.
Na co pensja już nie wystarcza?
– Sama wychowuję syna. Jest problem, jeżeli chodzi o przeżycie. Po prostu. Chyba wszyscy w kraju widzą, że idąc na zakupy po te same rzeczy co pół roku temu, płaci się znacznie więcej. Natomiast pensje nauczycielskie stanęły w miejscu. Ten ich minimalny wzrost nie dogoni inflacji. Jest strach, jak będzie wyglądało życie przez kolejne miesiące. Nauczycielom ciągle się zarzuca, że chcą więcej i więcej, dlatego dodam, że mojemu kończącemu technikum dziecku w czasie pracy wakacyjnej zaproponowano w tartaku o 1 tys. zł więcej, niż zarabiam ja, nauczyciel z 13-letnim stażem. Czy ktoś to zrozumie?
Mocno zabolało?
– Mam podcięte skrzydła, bo dotarło do mnie, że nasza praca zupełnie się nie liczy. Przerażające, do jakich wniosków dochodzę po tylu latach wykonywania zawodu. Człowiek uczy się i szkoli przez całe życie, żeby jak najlepiej wykonywać swój zawód, płaci za szkolenia i studia ze swoich pieniędzy, ale to nie przekłada się na pobory. Pamiętam, jak przed kilkoma laty przedstawiałam się pewnym osobom spoza oświaty, tłumacząc, ile mam fakultetów.
Mówiłam, po jakich jestem studiach, a oni mi na to: pewnie się to przekłada na pobory. Trudno było im wytłumaczyć, że nauczycielom nie płaci się od liczby dyplomów, tylko od przepracowanych godzin lekcyjnych.
Pani ma etat w jednej szkole?
– Tak, ale uczę bardzo wielu przedmiotów – biologii, chemii, plastyki oraz przedmiotów zawodowych, w tym fryzjerskich i kosmetycznych. Zajmuję się wieloma przedmiotami, mam masę obowiązków, naprawdę jest ciężko. Doszło do tego, że nie uważam się już za specjalistę z jednej tylko dziedziny.
To dobrze czy źle?
– Każdy nauczyciel wie, że to ma swoje plusy i minusy. Brakuje czasu, żeby np. usiąść i poczytać, poszukać ciekawostek, poszperać. Co chwila pracuję z inną klasą, a do każdej muszę dostosować nie tylko przekazywaną wiedzę, ale także metody i formy pracy. Poświęcam w domu wiele czasu na przygotowanie do tak wielu różnych zajęć. A nie mogę bazować tylko na podręczniku. My, nauczyciele, musimy nadążać także za aktualną wiedzą, szukać właściwych źródeł informacji oraz uczyć młodzież, jak należy to robić.
Obawia się Pani, że nauczyciele będą z jednej strony mieli coraz więcej fakultetów, a z drugiej coraz słabiej będą wyspecjalizowani w tym, co robią?
– Myślę, że zostanie garstka pasjonatów, takich ludzi, którzy będą jeszcze chcieli zmieniać świat, kształcić nowe pokolenia. Ale nie powiedziałabym, że będą słabsi w tym, co robią, po prostu będzie im coraz trudniej w tym wytrwać. Obecnie wymaga się od nas, by poświęcić wszystko szkole, nawet życie prywatne. Bo tak wymagająca i absorbująca jest to praca.
(…)
Jeśli dobrze liczę, to ma Pani pięć różnych fakultetów i kierunków studiów.
– Już więcej. Kończę numer ósmy i dziewiąty.
Aż tyle?! To chyba jakiś rekord.
– Jestem magistrem biologii. Mam też studia podyplomowe z chemii, oligofrenopedagogiki, autyzmu, plastyki, fryzjerstwa, kosmetologii. Kończę jeszcze fizykę i matematykę.
Czyli dwie specjalizacje, w których są największe braki kadrowe. Czy pod tym kątem dobierała je Pani do tego zestawu fakultetów?
– Nie. Dobierałam je pod kątem swoich umiejętności i zainteresowań.
Czyli tych dziewięć fakultetów to jakiś rodzaj zabezpieczenia na przyszłość?
– Oczywiście, że tak. Chcę być nauczycielem, mimo mieszanych uczuć, jakie czasem mnie dopadają. Robię, co mogę, żeby uzyskać te dyplomy i zdobyć wiedzę w kolejnych dziedzinach. Mówię tu nie tylko o pieniądzach, ale także o czasie, który na to poświęcam. Mieszkam 15 km od granicy z Białorusią, a na studia jeździłam m.in. do Łodzi.
Ile Pani wydała łącznie na tych dziewięć fakultetów?
– Około 25 tys. zł. To tylko czesne. Dojazdów, noclegów, kanapek i książek nie liczę.
„Nie będzie tak, że będą uczyć tylko jednego przedmiotu i 18 godzin” – powiedział niedawno minister Czarnek. To zdanie przewija się ostatnio w pokojach nauczycielskich od Bałtyku po Tatry. Wkrótce będzie Pani miała blisko 10 fakultetów. Jaka była Pani reakcja na te słowa?
– Nauczyciele przecież od dawien dawna nie uczą tylko jednego przedmiotu. To dotyczy wyłącznie niewielkiej grupy. Większość nauczycieli, których znam, ma średnio dwa – cztery dyplomy z różnych dziedzin. Każdy się doszkala i dokształca. Nieustannie. Czy mogłabym to wszystko zrobić w 18 godzin, o których mówi minister edukacji?
Czy ja mogę zamknąć biurko i iść do domu? W tym zawodzie to nie jest możliwe. Pracuję niemal na półtora etatu, bo nie ma nauczycieli.
Wszyscy bierzemy jakieś dodatkowe godziny, a więc o tym, że pracujemy zdecydowanie poza pensum, to chyba nie muszę mówić. Mam siedem godzin ponadwymiarowych.
O czym w takim razie świadczy ta wypowiedź ministra edukacji?
– że zupełnie nie ma pojęcia, co dzieje się w szkolnictwie.
(…)
To czego powinniśmy życzyć nauczycielom w Dniu Edukacji Narodowej?
– Dużo cierpliwości wobec zmian w oświacie. Obyśmy doczekali się momentu, w którym będziemy mogli normalnie pracować. W edukacji wszystko jest postawione na głowie, z reform nic nie wynika, a nam potrzeba stabilizacji zamiast wywracania wszystkiego do góry nogami.
Dziękuję za rozmowę.
***
*CKMN – Centralny Klub Młodego Nauczyciela ZNP
***
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 40 z 5 października br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne
Marta Nazimek-Kolano: Młodzi nauczyciele odchodzą po dwóch – trzech tygodniach pracy
Mirosław Kozik: Zatrzymajmy te najbardziej szkodliwe pomysły