Nie znam się na tym i nie życzę sobie by wrabiano mnie w wyręczanie pionu sanitarnego. Ani ja jako dyrektor, ani tym bardziej urzędnicy kuratorium nie mamy żadnych kwalifikacji do podejmowania decyzji z zakresu epidemiologii: wiedzy ogólnej o sposobach rozprzestrzeniania się wirusa, i szczegółowej, o sytuacji epidemicznej w najbliższej okolicy.
Z Jarosławem Pytlakiem, dyrektorem Zespołu Szkół Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Warszawie rozmawia Jarosław Karpiński
Szef MEN Dariusz Piontkowski ogłosił, że resort pracuje nad przepisami, które zagwarantują bezpieczeństwo uczniów po powrocie do szkół we wrześniu. „Gdyby pojawiło się ognisko epidemii czy realne zagrożenie dla zdrowia uczniów i nauczycieli, chcemy, aby dyrektor, po zasięgnięciu opinii GIS mógł szybko zareagować. Ważna będzie również rola kuratora” – napisał na Twitterze. Co Pan, dyrektor publicznej szkoły, o tym myśli?
– Trzeba być urzędnikiem wysokiego szczebla, żeby tak granitowo wierzyć, że „przepisy zagwarantują bezpieczeństwo”. Ja jestem żołnierzem liniowym i wiem, że dobry przypis może mi pomóc, a zły gwarantuje jedynie frustrację. Dobry musi sensownie korespondować z możliwościami realizacji.
Jestem dyrektorem szkoły, w której na obszarze dużo mniejszym niż kopalnia uczy się 450 uczniów i pracuje 80 nauczycieli. Jeżeli w szkole pojawia się ognisko koronawirusa, a przypominam że zgodnie z definicją, jest to jeden przypadek plus jedna osoba zakażona, to zakładam, że decyzja o kwarantannie jest podejmowana automatycznie. Problem pojawia się jednak wtedy kiedy tego ogniska nie ma, ale są emocje. A one pojawiają się np., wtedy gdy w szkole kilka ulic dalej jest taki przypadek, albo dużo zakażeń w okolicy. Wtedy pojawia się presja na dyrektora.
Przeżyłem to w marcu. Otrzymywałem codziennie mnóstwo pytań, czy zamykamy już szkołę. Gdy odpowiadałem, że nie ma podstaw, zaczekajmy na opinię, słyszałem, że mogę przecież doraźnie podjąć taką decyzję. To było ogromne obciążenie psychiczne, bo nie mając wystarczającej wiedzy miałem decydować. Choć minęło kilka miesięcy od wybuchu pandemii ja nadal wiem niewiele. Czytam tylko, że codziennie jest potwierdzanych w Polsce kilkaset przypadków koronawirusa. Ale nie wiem, czy wiązać to z wyborami czy z tym, że ludzie wylegli na plaże, czy jeszcze z czymś innym.
Nie jest pan epidemiologiem tylko dyrektorem szkoły, nie musi pan być ekspertem od koronawirusa i pandemii.
– Tak, nie znam się na tym i nie życzę sobie by wrabiano mnie w wyręczanie pionu sanitarnego. Ani ja jako dyrektor, ani tym bardziej urzędnicy kuratorium nie mamy żadnych kwalifikacji do podejmowania decyzji z zakresu epidemiologii: wiedzy ogólnej o sposobach rozprzestrzeniania się wirusa, i szczegółowej, o sytuacji epidemicznej w najbliższej okolicy.
MEN kolejny raz próbuje przerzucić odpowiedzialność na dyrektorów, za organizację zdalnego nauczania w szkołach też odpowiadali dyrektorzy.
– To się jednak przynajmniej trochę broniło. Zdalne nauczanie to materia, na której mamy szansę się znać, albo w miarę szybko nauczyć, bo mieści się w granicach naszych kwalifikacji pedagogicznych. Natomiast epidemiologia to jest zupełnie nie nasza działka. W przypadku nie zamknięcia szkoły na czas mogę narazić kogoś na utratę zdrowia a nawet śmierć. Mam np. w szkole dzieci chore na cukrzycę. Ale słyszę też głosy, że to przecież „koronaświrus”, że zagrożenie jest rozdęte monad miarę. Szkopuł w tym, że moja wiara i wiedza to są dwie odrębne sfery. Dlatego uważam, że jedyną osobą, która powinna decydować o zamknięciu szkoły jest inspektor sanitarny.
MEN chce tymczasem by proces decyzyjny odbywał się w łańcuszku dyrektor-inspektor sanitarny-kurator.
– Decydować w tej sprawie powinien tylko i wyłącznie Powiatowy Inspektor Sanitarny, na wniosek dyrektora placówki, zaopiniowany przez organ prowadzący i (niech będzie!) kuratorium. Procedura powinna zakładać wydawanie opinii w ciągu 24 godzin, z domniemaniem opinii pozytywnej w razie jej braku, i drugie tyle czasu dla Inspektora na wydanie decyzji. Żeby taki system się „spinał” dyrektor powinien zostać wyposażony w prawo samodzielnego zawieszenia działalności swojej placówki na okres dwóch dni, potrzebny do uzyskania decyzji szefa lokalnego SANEPID-u.
Nie wyobrażam sobie jednak na pewno opiniowania takiej decyzji przez nauczycieli, ani przez rodziców. Z tego samego powodu. Obie te grupy miałyby rozbieżne interesy i w każdej znaleźliby się zwolennicy każdej opcji. Nawet jeśli 60 proc. rodziców zdecyduje żeby nie zamykać szkoły, to i tak będę miał problem, bo 40 proc. zrobi wszystko by ich dzieci nie przychodziły do szkoły. I będzie oczekiwać organizacji zdalnego nauczania, równolegle do stacjonarnego. Rzecz trudna, a w wielu placówkach po prostu niemożliwa logistycznie.
Jak pan sobie w ogóle wyobraża funkcjonowanie szkół od września w kontekście czekającej nas zapewne drugiej fali koronawirusa?
– Odpowiem przewrotnie, że wyobrażam to sobie tak jak wyobraża to sobie obecnie premier i szef MEN. Czyli, że przychodzimy normalnie na rozpoczęcie roku, a co będzie dalej nie wiem. Boje się września, ale z drugiej strony wiem że całkowity lockdown jest niemożliwy. Moja szkoła jest specyficzna, bo z jednej strony jest tam ciasno, ale z drugiej strony mamy nieco więcej pieniędzy i pracowników niż inne szkoły. Jestem więc w stanie wdrożyć jakiś hybrydowy model nauczania co zapewne będzie nieosiągalne dla innych placówek np. dla liceów z podwójnymi rocznikami. Mogę kombinować by uczniowie uczyli się w „bańkach”, a więc żeby jedno zakażenie koronawirusem w grupie nie powodowało wysłania całej szkoły na kwarantannę. Ale musi być odpowiednia podstawa prawna, nawet w szufladzie. A przecież premier Morawiecki już zapowiedział, że wszyscy uczniowie wracają we wrześniu do szkół.
Czyli czeka Pan na przemyślane prawo?
– Czekam nie tylko na zdroworozsądkowe przepisy ale nawet bardziej czekam na to, że może ta władza, która przeszła kolejne wybory i poczuła się pewniej zacznie pytać, a nie tylko wiedzieć lepiej. Bo przepraszam, ale świadomość szefa MEN na temat tego, jak funkcjonuje szkoła zatrzymała się chyba na czasie gdy sam był nauczycielem. I to nie jest zarzut tylko stwierdzenie faktu. Ja słyszałem wprawdzie o ekspertach MEN ale oni są jak Yeti, nigdy ich jeszcze nie widziałem.
Dziękuje za rozmowę.
Fot: Jarosław Pytlak