Myślę jednak, że te Siłaczki są coraz bardziej zmęczone. Natomiast, mówiąc bardzo ogólnikowo i w dużym uproszczeniu, z tych opowieści, które usłyszałam, wyłania się bardzo dużo lęku, frustracji i poczucia bycia unieważnianym. Ale mogę powiedzieć, że miałam szczęście, bo rozmawiałam praktycznie wyłącznie z nauczycielkami i nauczycielami, którzy bardzo lubią swoją pracę. I choć żalą się, że jest coraz trudniej, to nie chcą z niej rezygnować. Natomiast skarżą się np. na potworną, absurdalną biurokrację, na ciągle zmieniające się przepisy, na naciski z każdej strony i to straszne ciśnienie, którego doświadczają.
Z Joanną Sokolińską, autorką książki „Nauczyciele. Wielki zawód”, rozmawia Jarosław Karpiński
Skąd pomysł na książkę o nauczycielach, co Panią skłoniło do jej napisania?
– Niestety, nie mogę sobie przypisać autorstwa pomysłu, ponieważ temat książki wymyśliło wydawnictwo. Natomiast gdy o tym usłyszałam, aż podskoczyłam z radości. Nie mogłam też uwierzyć, że jeszcze nie powstała taka książka. Jedną można wprawdzie przeczytać, ale z zupełnie innym pomysłem na zawartość. Koncepcja mojej książki zrodziła się tuż po strajku nauczycieli w 2019 r., gdy wydawało się, że jest to apogeum zainteresowania tematem szkoły, sytuacji zawodowej nauczycieli. To był też czas, w którym modne były książki o różnych zawodach – o chirurgach, pielęgniarkach, stewardesach.
Myślę więc, że impulsem do napisania książki „Nauczyciele. Wielki zawód” było połączenie tych dwóch aspektów: sytuacji po strajku i tego, że wszyscy wtedy mówili o szkole, edukacji i zawodzie nauczyciela oraz tej mody na książki o różnych profesjach.
Ale mogę też zdradzić coś osobistego. Otóż, pisząc tę książkę, niejako wróciłam do korzeni, bo mój dziadek Bolesław Milewicz w latach 50. był redaktorem naczelnym Głosu Nauczycielskiego.
Miło to słyszeć, czyli można powiedzieć, że pisanie o nauczycielach ma Pani we krwi. Przeprowadziła Pani wiele rozmów z nauczycielami.
– Rozmów było około 30, nie wszystkie trafiły do książki, bohaterów, którzy opowiadają o swojej pracy, jest więc trochę mniej. Większość nauczycieli zgodziła się ze mną rozmawiać wyłącznie pod warunkiem zapewnienia im anonimowości, kilka osób występuje jednak pod nazwiskami. Zauważyłam przy tym, że jest dużo lęku w tym zawodzie, że tak wielu nauczycieli czuje się zastraszonych.
Zdziwiło to Panią?
– Pracowałam ponad 20 lat w „Gazecie Wyborczej”, całe życie zawodowe rozmawiam z ludźmi i rzeczywiście przy pisaniu tej książki zwróciło moją uwagę to, że często muszę się mierzyć z odmową. Zdarzyło się np., że jedna z moich rozmówczyń, z którą już byłam umówiona na wywiad, jednak się wycofała, ponieważ ktoś jej powiedział, żeby lepiej tego nie robiła, bo będzie miała problemy, zostanie rozpoznana itd. Takich sytuacji było kilka. To pokazuje, jaka jest atmosfera wokół zawodu, z jaką presją zmagają się nauczyciele. Dlatego jeden z rozdziałów dotyczy właśnie strachu w szkole.
Natomiast ja świadomie wybierałam jako rozmówców nauczycieli, którzy nie są znani, nie występują w mediach. Bardzo mi zależało, żeby dać im możliwość wypowiedzenia się, by pokazać ten zawód z perspektywy „zwykłej” nauczycielki czy nauczyciela.
Rozmawiałam np. z panią, która uczy w malutkiej wiejskiej szkole na końcu Polski, i byłam bardzo zaskoczona, jak wiele daje swoim uczniom od siebie, jak bardzo jest nowoczesna w metodach nauczania. I nie chodzi mi o to, że w klasie jest tablica multimedialna, tylko o to, że cały czas się rozwija, kształci i jest jeszcze w stanie angażować nie tylko uczniów, ale i ich rodziców w różne, ważne projekty szkolne.
Takich Siłaczek w szkołach jest więcej, może raczej trzeba powiedzieć, że wciąż są, ale jaki całościowy obraz zawodu wyłania się z Pani rozmów?
– Myślę jednak, że te Siłaczki są coraz bardziej zmęczone. Natomiast, mówiąc bardzo ogólnikowo i w dużym uproszczeniu, z tych opowieści, które usłyszałam, wyłania się bardzo dużo lęku, frustracji i poczucia bycia unieważnianym. Ale mogę powiedzieć, że miałam szczęście, bo rozmawiałam praktycznie wyłącznie z nauczycielkami i nauczycielami, którzy bardzo lubią swoją pracę. I choć żalą się, że jest coraz trudniej, to nie chcą z niej rezygnować. Natomiast skarżą się np. na potworną, absurdalną biurokrację, na ciągle zmieniające się przepisy, na naciski z każdej strony i to straszne ciśnienie, którego doświadczają. Mam na myśli rodziców, dyrekcję, kuratorium, MEiN.
Gdzieś w środku tych krzyżujących się nacisków są nauczyciele, którzy mają bardzo dużo pracy, bardzo mało wsparcia i zarabiają marne pieniądze.
Jakiś optymistyczny przekaz przebija z tych opowieści?
– Każdy czytelnik może coś innego w tych opowieściach dostrzec. Sam tytuł książki coś mówi o nauczycielach. Ja rozmawiałam też z nauczycielkami, które odeszły z zawodu. Natomiast są nauczyciele, którzy w tych bardzo trudnych warunkach nie tylko nadal pracują, ale robią wręcz dużo więcej, niż by musieli. I to – myślę – jest fantastyczne i niesłychanie optymistyczne.
Pani nie pracowała w szkole, więc miała Pani dystans do swoich rozmówców. Coś Panią zaskoczyło?
– Nie zdawałam sobie na pewno sprawy z tego, ile jest biurokracji w szkołach i ile jest różnych niedorzeczności. Zaskoczyło mnie np., że teoretycznie nauczyciel nie może pozwolić dziecku, żeby samo poszło do toalety, ale nie może też zostawić klasy samej. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak trudno i że aż tylu nauczycieli mówi o braku jakiegokolwiek wsparcia.
Już po napisaniu książki rozmawiałam z nauczycielką, która rozpłakała się, wspominając o tym, że jej uczeń popełnił samobójstwo. Cała szkoła, społeczność lokalna była tym bardzo poruszona. I mimo że do takiej szkoły powinni trafić psycholodzy z postwencją suicydalną, to nauczyciele musieli sobie radzić sami. Dlatego myślę, że przed nauczycielami pojawiają się cały czas nowe wyzwania.
Ogromna odpowiedzialność i nowe wyzwania w tym zawodzie nie idą w parze z zarobkami i tym już mitycznym prestiżem.
– Z zarobkami nauczycieli to jest w ogóle przedziwna historia. Bo mimo że pytałam każdego swojego rozmówcę, jakie mają pensje, to nie udało mi się zrozumieć, ile tak naprawdę zarabiają nauczyciele i nauczycielki w Polsce. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że po awansie zawodowym, w takim potocznym sensie, jeden z moich rozmówców jako wicedyrektor szkoły zarabia mniej niż jako nauczyciel, ponieważ utracił godziny ponadwymiarowe. Oczywiście wiem już, że niektórzy nauczyciele pracują np. na dwóch etatach, a dyrektor nie może. Ale myślałam, że w szkole jest jak w przedsiębiorstwie, że zarabia się więcej wraz ze zdobywaniem kolejnych szczebli zawodowych. Większość moich rozmówców mówiła o żenująco niskich wynagrodzeniach, ale rozmawiałam też z nauczycielkami, które deklarowały, że nie mogą narzekać na swoją pensję.
Dla kogo jest ta książka, kto ją powinien przeczytać?
– Bardzo obawiam się odbioru tej książki przez nauczycieli, bo wiem, że przez to jak się ich teraz traktuje, są bardzo wrażliwi. Boję się, że mogę ich dodatkowo sfrustrować, chociaż chcę podkreślić, że w tej książce wypowiadają się głównie same nauczycielki i nauczyciele. Myślę, że byłoby świetnie, gdyby przeczytali tę książkę także rodzice i byli lub obecni uczniowie. Dlatego że mnie, a byłam trudną uczennicą i trudną matką uczniów, jest teraz dużo łatwiej zrozumieć chociażby tę ogromną frustrację w środowisku.
Bardzo bym chciała, żeby tej książce udało się choć trochę zbliżyć do siebie nauczycieli i rodziców. Choć najbardziej ta lektura przydałaby się ministrowi Czarnkowi.
Minister powinien przeczytać tę książkę?
– Tak, ale nie mam złudzeń, że to zrobi. Jest tam rozdział o wpływie polityki na funkcjonowanie szkół i nie sądzę, żeby chciał to czytać.
Dziękuję za rozmowę.
NOTKA
Głos Nauczycielski jest patronem medialnym książki „Nauczyciele. Wielki zawód”. Książka ukazała się w lutym br. nakładem Wydawnictwa RM
Fot. Wydawnictwo RM (2)
Wywiad ukazał się w GN nr 9 z 1 marca br.