Polska jest chyba jedynym krajem na świecie, który podnosi nauczycielskie pensje poprzez wzrost płacy minimalnej. Gdzie tu godność nauczycieli? – pytali posłowie premiera podczas debaty nad projektem ustawy budżetowej na 2020 r.
W środę Sejm poświęcił niemal cały dzień na debatę nad projektem budżetu na 2020 r. Premier Mateusz Morawiecki chwalił swój rząd za to, że po raz pierwszy od 1989 r. udało się skonstruować budżet bez deficytu – gdzie wydatki i dochody państwa znajdują się na tym samym poziomie.
Nie wszystkim ten punkt widzenia przypadł do gustu. Niektórzy posłowie zwracali uwagę na koszt, jaki niektóre grupy zawodowe płacą za zrównoważony budżet. – Godne życie to nie to samo co godność człowieka. Jak możecie mówić o godności człowieka, kiedy nie szanujecie ludzi, którzy pracują, gardzicie nimi? Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, gdzie nauczycielom podnosi się wynagrodzenia poprzez wzrost płacy minimalnej – zauważył Jarosław Urbaniak, poseł z klubu Koalicji Obywatelskiej.
Według posła KO Krzysztofa Piątkowskiego, wydatki państwa rosną, a szczególnie wydatki na oświatę. Tyle, że projekt budżetu na 2020 r. nie uwzględnia tych kosztów – jak choćby skutków podwyżek dla nauczycieli z lat ubiegłych oraz skutków wejścia w życie rozporządzenia o podniesieniu płacy minimalnej do 2600 zł. – I to nie dotyczy tylko pracowników administracji i obsługi, ale również nauczycieli. Notabene, jakie to jest upokarzające.
Czy państwo nie wstydzicie się za to, że polski nauczyciel zarabia mniej niż 2600 zł, zarabia mniej, niż wynosi najniższa pensja krajowa? Czy to nie jest wstyd? – pytał Piątkowski.
Jego zdaniem, subwencja oświatowa jest niedoszacowana na 5-8 mld zł. – Rząd przerzuca koszty edukacji na samorząd, jawnie ją lekceważy, co w połączeniu z zafundowaną przez was deformą edukacji stwarza gigantyczne zagrożenie dla naszych dzieci. Miejcie tego świadomość, że to jest pęd ku katastrofie. Coraz mniej nauczycieli, brak nauczycieli w szkolnictwie zawodowym – to jest katastrofa. Wiecie, co o obecnej władzy myślą nauczyciele? Nie wiecie, bo z nimi nie rozmawiacie. Dlatego tak łatwo jest ich upokarzać przy pomocy mediów publicznych. To jest działanie krótkowzroczne, po prostu głupie, bo uderzy także w wasz z trudem dopięty budżet i zachwieje jego kwestionowaną równowagą – przekonywał Piątkowski.
– Pan chwali się zrównoważonym budżetem, a samorządowcy muszą ciąć inwestycje. Subwencji oświatowej wystarcza miastom na połowę wydatków na edukację – zauważył Włodzimierz Czarzasty z klubu Lewicy.
– Wy nie widzicie problemów, które są dzisiaj, są tu i teraz. Mówicie tak: samorządy odpowiadają za edukację. Nie. Edukacja jest zadaniem zleconym samorządom przez rząd w imieniu państwa polskiego i powinniście im zapewnić
finansowanie. Brakuje 10 mld. 10 mld w roku 2019 samorządy dołożyły do edukacji. Nie mają na wypłatę wynagrodzeń – stwierdził Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL.
Lider ludowców poparł projekt ZNP zakładający wypłatę nauczycielskich pensji wprost z budżetu państwa. – My proponujemy jasne rozwiązanie: rząd płaci za wynagrodzenia nauczycieli w Polsce w 100 proc. I to rozwiąże problem. Samorządy poradzą sobie wtedy z dojazdami, z tablicami interaktywnymi i zajęciami dodatkowymi. Ale jak nie pomożecie w tych zadaniach, nie pomożecie w osiągnięciu takiego celu, żeby mogli wypłacić wynagrodzenia, to trzeba będzie podejmować bardzo trudne decyzje – tłumaczył Kosiniak-Kamysz.
Katarzyna Kretkowska, posłanka Lewicy, policzyła, że np. Poznań otrzymuje jedynie 52 proc. należnej subwencji oświatowej i dopłaca do edukacji dopłaca 570 mln. – To jest oszukiwanie podatnika, ponieważ podatnik płaci podatki, ażeby budżet państwa sfinansował te 570 mln, bo to jest w gestii budżetu państwa. Tymczasem przerzucacie to na samorząd, samorząd musi wypłacić pensje nauczycielom. W tej chwili starcza na 80 proc. pensji nauczycieli. Tego jeszcze nie było w historii odrodzonego samorządu – zauważyła Kretkowska.
Joanna Fabisiak, posłanka KO, przywołała natomiast przykład Warszawy. Gdy słuchałam tej pięknej opowieści o braku deficytu, pomyślałam sobie, że ten deficyt pokryjemy my. W budżecie Warszawy brakuje 200 mln na wynagrodzenia dla nauczycieli. To spora suma. Na pytanie prezydenta miasta i prośby o uzupełnienie była odpowiedź: macie dobry budżet, jeszcze wzrósł. Wzrósł, bo były przekazane pieniądze na 500+. Ale tych pieniędzy nie ma. Te pieniądze, te 200 mln zostanie warszawiakom zabrane, te pieniądze na bardzo ważne inwestycje – przekonywała.
– W kwietniu podczas słusznego strajku nauczycieli Prawo i Sprawiedliwość złożyło pedagogom obietnicę 6-procentowych podwyżek od września 2020 r. To była marna obietnica. 6 proc. to jest kropla w morzu potrzeb, to jest stanowczo za mało, żeby nauczyciele i nauczycielki mogli w poczuciu bezpieczeństwa spokojnie pracować dla dobra i rozwoju dzieci, ale taką właśnie obietnicę państwo złożyli – przypomniała Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z klubu Lewicy. – I co? I nico. Nawet nie zabezpieczyliście tych pieniędzy w ustawie budżetowej. Dzisiaj w ostatniej chwili zgłosiliście państwo autopoprawkę, która udaje, że pieniądze na te podwyżki zostały zabezpieczone. Ale w waszym budżecie, nawet po tej autopoprawce, wciąż brakuje prawie 700 mln zł na już obiecane podwyżki dla nauczycieli, nie wspominając o zabezpieczeniu pieniędzy, które zadowoliłyby pedagogów, nie wspominając o 6 mld na 15-procentowe podwyżki, których polska szkoła naprawdę dziś potrzebuje – dodała.
Była minister edukacji i posłanka KO Krystyna Szumilas pytała rząd, „dlaczego tak okrutnie drwi z nauczycieli” i „depcze ich godność”. – Otóż rano jeszcze nie było w ogóle mowy o żadnej podwyżce dla nauczycieli. Pokazała się autopoprawka rządu: od września 6 proc. i na te 6 proc. ma starczyć 100 mln zł, bo o tyle w autopoprawce rząd podwyższył subwencję oświatową. 100 mln przez cztery miesiące to jest 25 mln na miesiąc, po podzieleniu przez 523 tys. nauczycieli wychodzi 42 zł 70 gr na jednego nauczyciela, razem z kosztami pracodawców. Panie ministrze, nawet gdybyśmy liczbę nauczycieli obniżyli o 100 tys. to i tak to jest 60 zł na miesiąc – policzyła posłanka KO.
(PS, GN)