Według ministra edukacji, nauczyciele powinni pierwsze tygodnie nowego roku szkolnego poświęcić na powtórzenie materiału z okresu lockdownu. MEN wystąpiło do ministra finansów i premiera o dodatkowe środki na zajęcia wyrównawcze
W dzisiejszych „Sygnałach Dnia” w radiowej Jedynce minister edukacji Dariusz Piontkowski ocenił, że edukacja zdalna nie jest tak samo efektywna, jak edukacja stacjonarna. – Nauczanie na odległość było wyjściem awaryjnym w sytuacji, kiedy pojawiła się pandemia, kiedy zmuszeni byliśmy do zamknięcia szkół. Nie chcąc doprowadzić do tego, żeby młodzież po prostu miała wolne i nie chodziła do szkoły, tak jak przytłaczająca większość krajów Europy i świata, zdecydowaliśmy się na kształcenie na odległość – przypomniał.
Jego zdaniem, „kształcenie na odległość w większości wypadków jest mniej efektywne niż standardowy kontakt nauczyciela z uczniem, możliwość dyskusji, rozmowy na lekcji, korygowania na bieżąco tego, co się dzieje”. Tym bardziej, że „mobilizacja starszych uczniów nie zawsze była adekwatna do potrzeb”. – Możliwości dyscyplinowania, mobilizowania uczniów wirtualnie są mniejsze niż przy bezpośrednim kontakcie. Mogło to mieć wpływ na wynik egzaminów – stwierdził szef MEN.
Przypomnijmy – o ile ósmoklasiści wypadli na tegorocznym egzaminie podobnie, jak wcześniej, to wyniki maturzystów było o wiele niższe niż w latach ubiegłych.
– Paradoksalnie to nie ósmoklasiści wypadli nieco słabiej niż w poprzednich latach, lecz maturzyści, którzy mieli dodatkowo kilka tygodni na uzupełnienie wiedzy, na powtórzenie, na lepsze przygotowanie się do egzaminów. Część maturzystów wyraźnie to wykorzystała, ponieważ mamy w porównaniu z poprzednimi latami wzrost wyników najlepszych. Ale jest też grupa uczniów, która się chyba zdemobilizowała, nie potrafili się odpowiednio przygotować do egzaminów i stąd średnia w egzaminach jest troszkę niższa niż w ostatnich latach. Chociaż bywały lata, kiedy ta średnia była niższa niż w tym roku – ocenił Dariusz Piontkowski.
Odpowiedzialnością za gorsze wyniki obarczył także… nauczycieli uczestniczących w ubiegłorocznym strajku.
– To nie tylko nauka zdalna, ale też strajki z poprzedniego roku, które doprowadziły do tego, że przez kilka tygodni młodzież nie miała zajęć – uważa minister edukacji.
Przypomnijmy więc – ubiegłoroczny strajk miał miejsce w kwietniu i trwał trzy tygodnie. W tym roku lockdown zabrał uczniom natomiast aż trzy miesiące nauki. I to w kluczowym momencie – tuż przed egzaminami.
Według Dariusza Piontkowskiego, nauczyciele powinni nowy rok szkolny rozpocząć od „podsumowania wiedzy z poprzedniego semestru”. – I tam, gdzie to konieczne, zrobili zajęcia uzupełniające, wyrównawcze, powtarzające materiał, który był przekazywany w formie nauki na odległość – podkreślił minister edukacji.
Skąd wziąć na to pieniądze? Niewykluczone, że rząd dosypie coś do subwencji oświatowej, ale minister liczy też na większe zaangażowanie samorządów. – Dodatkowo wystąpiliśmy do ministra finansów i premiera z wnioskiem o zwiększenie subwencji oświatowej. Tak, aby jakieś środki pojawiły się na zajęcia dodatkowe w pierwszym semestrze zajęć – poinformował szef MEN.
– Podobnie powinny zachować się samorządy, tak, aby zwłaszcza uczniowie mniej zmobilizowani, którzy z różnych powodów mogli mniej aktywnie uczestniczyć w zajęciach, albo po prostu nie mieli technicznych możliwości do korzystania z materiałów przygotowanych przez nauczycieli, aby teraz, poza realizacją nowego materiału, mogli także uzupełnić, powtórzyć wiedzę z poprzedniego semestru – dodał.
– Te pierwsze tygodnie, przynajmniej częściowo, powinny być poświęcone na uzupełnienie wiedzy z okresu kształcenia na odległość. Mam nadzieję, że ten rok szkolny w większości będzie odbywał się w sposób stacjonarny, a ewentualne lokalne wyłączenia z tego stacjonarnego nauczania będą trwały niezbyt długo, tyle czasu, ile potrzeba na kwarantannę. A potem żeby szkoły wracały do standardowych zajęć – orzekł szef MEN.
Choć zarówno samorządy jak i dyrektorzy ostrzegają, iż wiele placówek po prostu nie jest w stanie kształcić zgodnie z wytycznymi MEN i MZ, to minister edukacji większego problemu nie widzi.
– Nie powinno być większego zagrożenia w organizacji roku szkolnego, ponieważ nie są to jakieś bardzo restrykcyjne przepisy. Organizacja zajęć, rozpoczynanie lekcji o różnych godzinach, wietrzenie sal, dezynfekowanie powierzchni, mycie rąk to nie są zasady, które poważnie by dezorganizowały życie szkoły albo wymagały gigantycznych nakładów finansowych – ocenił Dariusz Piontkowski.
– W przytłaczającej większości samorządów nie powinno być żadnych problemów. Tam, gdzie były zgłaszane uwagi, to mam wrażenie, że to były takie rytualne pohukiwania polityczne, żeby pokazać, że samorządy nie są zadowolone z rządu, z którym się nie identyfikują – dodał. Jego zdaniem, zastrzeżenia zgłaszane głównie przez duże miasta są „motywowane politycznie”.
A tak w ogóle, to – zdaniem ministra – kształcenie w szkole w okresie pandemii niewiele różni się od… wyjścia na spacer czy na plażę.
– Jeżeli możemy pójść do sklepu, wyjść na ulicę, brać udział w wydarzeniach kulturalnych, czy wypoczywać na plaży, to równie dobrze możemy pójść do szkoły – podsumował Dariusz Piontkowski.
(PS, GN)