W kryzysie tkwimy od lat. Brak kadry w szkolnictwie specjalizującym się w nowoczesnych technologiach pamiętam od kiedy jestem dyrektorem szkoły. Natomiast poważny kryzys zaczął się, od kiedy o tej edukacji zaczęło się mówić niepochlebnie. Dziś wymyśla się doraźne rozwiązania w postaci zniesienia na rok limitu godzin ponadwymiarowych, to niczego nie zmieni. Ludzie tak ciężko pracują już od kilku lat i nie wezmą już więcej godzin.
Ze Sławomirem Kasprzakiem, dyrektorem Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych nr 1 przy ul. Wiśniowej w Warszawie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Od lat nie było badań na temat statusu i sytuacji dyrektorów szkół. Statystyczny dyrektor szkoły w Polsce obecnie, to kto?
– Sytuacja jest podobna jak wśród nauczycieli, ma ok. 50 lat i długi staż pracy. Wielu z nas funkcję dyrektora szkoły pełni od dawna. To moja siódma kadencja, dyrektorem szkoły jestem od 32 lat. Moja perspektywa wglądu w edukację rozpoczęła się w 1991 r. kiedy wprowadzana była ustawa o systemie oświaty. Dyrektorem zostałem miesiąc przed jej wejściem w życie.
30 lat to długo, ale spróbujmy je podsumować.
– Rzeczywistość często się zmieniała. Okres lat 90. to był czas transformacji ustrojowej, politycznej, gospodarczej i edukacyjnej. Zniknęły szkoły przyzakładowe. W mojej szkole to był czas szukania rozwiązań dla edukacji i pomysłów na przetrwanie. Przy Zespole Szkół Mechanicznych, bo tak się wtedy nazywaliśmy, powołaliśmy liceum ogólnokształcące. Pojawiło się wielu nowych nauczycieli, stopniowo zmieniła się kultura bycia i zachowania młodych ludzi. Po kilku latach trochę okrzepliśmy. Kiedy pod koniec dekady rozpoczęła się reforma zmieniająca ustrój szkolny, nie wiedzieliśmy jeszcze, że w 2002 r. zmieni się praktycznie wszystko. Trzeba było zacząć na poważnie myśleć o rozwoju edukacji zawodowej. Zrozumieliśmy, że to jest czas podejmowania ryzyka, obserwacji tego, co w nowoczesnych technologiach się dzieje. Wiedzieliśmy, że odstajemy. Wtedy podjąłem decyzję, żeby otworzyć technikum mechatroniczne.
Na pojawienie się zawodu mechatronika w klasyfikacji zawodów czekaliśmy dwa lata. To ryzyko opłaciło się. Zaczął się wyścig, żeby uczyć w sposób zbliżony do potrzeb rynku pracy. Kiedy zaczęliśmy wypuszczać pierwsze roczniki uczniów okazało się, że jesteśmy szkołą z czołówki rankingów.
To jest ciągle przyszłościowy kierunek.
– To jest kwestia dobrego pomysłu organizacyjnego, innego spojrzenia na kształcenie zawodowe, jednak ten nasz model kształcenia, jaki udało się nam wprowadzić mimo ograniczeń systemu, czyli certyfikacja umiejętności, wysyłanie na praktyki zawodowe za granicę, specjalizacje, to jest początek nowego spojrzenia na szkołę. Naszego, szkolnego.
Jeden z dyrektorów powiedział mi, że polityka edukacyjna to w tej chwili polityka strachu. To wszystko co działo się na Wiśniowej wymagało wieloletnich wysiłków Pana i zespołu nauczycieli. Czy w kontekście tych trzech minionych dekad i ostatnich lat, to wszystko się opłacało?
– Każdą trudną sytuację i każdą niewiadomą można wykorzystać na wiele sposobów. Może ona być też szansą na to, żeby coś nowego zaproponować. Dlatego to co obecnie się dzieje, ja bym bardziej nazwał polityką podwyższonego ryzyka, niż strachu. Przy okazji tej retrospekcji wiele rzeczy pomijam, jednak każda decyzja, która była podejmowana w tamtym czasie, tak jak i teraz jest również obarczona ryzykiem.
Gdybyśmy jednak powrócili do 2017 r., czyli początku poważnych destabilizacji w szkole, to można powiedzieć, że ostatni okres przykrył wcześniejsze problemy, o których mówiłem.
Co wybija się na pierwszym plan? Tylko brak stabilizacji?
– Edukacja w Polsce nie jest i nigdy chyba nie była stabilna. Usiłuję policzyć, czy któraś z tych reform zakończyła się w pełni, czyli w całym cyklu kształcenia. Żadna. Na każdą nakładała się zaraz kolejna. I to powodowało tą świadomość ciągłych zmian, które nie miały charakteru ewolucyjnego tylko rewolucyjny.
Czy wobec tego reforma z 2017 r. przypieczętuje los poprzednich i pojawi się następna, która ją „przykryje”?
– Trudno powiedzieć. Reforma likwidująca gimnazja z 2017 r. autorstwa obecnie rządzących polityków nałożyła się na skutki reformy z 2014 r. dotyczącej sześciolatków w szkołach podstawowych, później zresztą odwołanej. Niemniej skutki tych dwóch, nakładających się na siebie reform będziemy odczuwali jeszcze przez cztery lata. Nie mówiąc o tym, że do szkół ponadpodstawowych trafiły podwójne roczniki absolwentów gimnazjów i ośmioletnich podstawówek. Uczniowie z pierwszego zwiększonego naboru z 2019 r. dopiero zaczęli opuszczać szkoły.
Może trzeba to uporządkować kolejną reformą?
– Nie wiem czy potrzebna nam jest kolejna reforma. Nam jest raczej potrzebna pewna stabilizacja, która pozwoli szkołom pracować w normalnych warunkach. W 2017 r. kiedy wdrażano zmiany, chyba nikt nie pomyślał o tym, że w kolejnych latach będziemy się mierzyć z tyloma problemami.
Reformy się na siebie nałożyły i zdezorganizowały pracę szkół.
Szkoły pracują w coraz trudniejszych warunkach?
– Tych warunków nie można uznać za stabilne. Brak kadr, przepełnione szkoły, do tego dołożyły się skutki pandemii. Totalne rozbicie. Szkoła to nie jest linia produkcyjna, my kształtujemy człowieka. Wychowujemy i przygotowujemy do wejścia w dorosłe życie.
Na to nakłada się ideologizacja, szkoła skrojona na polityczne zamówienie.
– Trudno mi jednoznacznie powiedzieć jaki program partyjny kryje się za różnymi wypowiedziami i jaki cel przyświeca politykom. Wolałbym jednak, żeby nie było politycznych zakusów na pracę szkoły, ponieważ my dorośli, odpowiedzialni za proces wychowawczy i dydaktyczny powinniśmy młodego człowieka, który przychodzi się uczyć, chronić przed manipulacją.
My, czyli nauczyciele i dyrektorzy szkół?
– Taka jest nasza rola. Chronić, poprzez kształtowanie w młodym człowieku kompetencji kluczowych, społecznych, obywatelskich oraz poprzez wychowanie ich w określonym systemie wartości. Myślę, że szkoła ma szansę się odciąć od prób ideologizacji. Oczywiście szkoła musi wpływać na postawy obywatelskie i patriotyczne młodzieży, ale to wszystko jest kwestią definiowania pojęć. Myślę, że sens dobrej edukacji jest ponad doraźnymi intencjami, które mogą przyświecać poszczególnym ministrom.
(…)
Jak pokonać kryzys?
– Czekamy na decyzje, które przede wszystkim wzmocnią prestiż zawodu nauczyciela. Dosyć z tym hejtem, przedziwnym wyobrażeniem o pracy nauczyciela, o tych 18 godzinach dydaktycznych z dwumiesięcznymi wakacjami. Przecież to jest totalna bzdura. Tak samo jak informacje o rosnących pensjach, podczas gdy płaca nauczyciela mianowanego jest zbliżona do wynagrodzenia minimalnego w kraju. W edukacji powinna pracować elita. Tylko tak edukacja będzie się broniła…
Prestiż buduje się poprzez jakość. Tymczasem w kryzysie tkwimy od lat. Brak kadry w szkolnictwie specjalizującym się w nowoczesnych technologiach pamiętam od kiedy jestem dyrektorem szkoły.
Natomiast poważny kryzys zaczął się, od kiedy o tej edukacji zaczęło się mówić niepochlebnie. Dziś wymyśla się doraźne rozwiązania w postaci zniesienia na rok limitu godzin ponadwymiarowych, to niczego nie zmieni. Ludzie tak ciężko pracują już od kilku lat i nie wezmą już więcej godzin. Kondycja fizyczna i psychiczna im na to nie pozwala.
Będzie Pan miał w szkole dwuetatowców?
– Kilku. Sytuacja jest bez wyjścia. Albo uczniów dogląda w klasie dyrektor, albo prosi się nauczyciela, żeby wziął zastępstwo z wakatu i po jakimś czasie te zastępstwa wchodzą na stałe do jego grafiku. W tym roku rozstaliśmy się z pięcioma nauczycielami, dwoje z nich odeszło na emeryturę. Zatrudniłem informatyka na kilka godzin, pozyskałem też dwóch młodych inżynierów na niepełny etat. Przygotowują się to doktoratu więc trochę tej dydaktyki muszą poznać. Jest nadzieja, że ten nasz szkolny świat ich wciągnie.
To Pan ma taką nadzieję?
– Ja mam taką nadzieję, bo tak się stało ze mną.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 31-32 z 2-9 sierpnia br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne
Sławomir Kasprzak: Kadra jest coraz starsza, młodych ludzi nie ma. Pytanie, gdzie jest granica…