Pomaga mi to, że sam jestem pasjonatem lotnictwa, mam licencję pilota zawodowego, w dodatku mówię płynnie po angielsku i często wprowadzam na zajęcia ten język, bez którego nie będą w stanie poruszać się na rynku lotniczym. Staram się dostosowywać wymagania do możliwości każdego ucznia, bo każdy jest inny i nie można traktować klasy jako masy. Uczyć tak, by to, co mówię, było dla nich zrozumiałe.
Z Przemysławem Grytem, nauczycielem przedmiotów zawodowych w Zespole Szkół Ekonomicznych nr 2 i Zespole Szkół Mechanicznych nr 4 w Krakowie, Nominowanym do tytułu Nauczyciel Roku 2022, rozmawia Halina Drachal
Co sprawiło lub kto sprawił, że Przemek Gryt, wyróżniający się absolwent kierunków lotnictwo i kosmonautyka Politechniki Rzeszowskiej z licencją pilota zawodowego, wybrał nauczanie?
– Szczerze mówiąc, stało się to trochę przypadkiem. Kończyłem studia w momencie największego uderzenia pandemii SARS-COV2. Branża lotnicza zamarła. Ofert pracy nie było, a ja bardzo chciałem zostać na rynku lotniczym. Jedyną w owym czasie dostępną drogą do osiągnięcia tego celu okazała się edukacja. Zespół Szkół Mechanicznych nr 4 w Krakowie poszukiwał specjalisty do nauczania przedmiotów lotniczych. Decyzję podjąłem natychmiast. Na początku dostałem II, III i IV klasę.
Jak rozumiem, teraz nie miałby Pan problemu ze znalezieniem pracy na rynku lotniczym, ale tej już nie zamierza Pan porzucić…
– No nie, teraz już nie. Zakorzeniłem się. Uczę w trzech zawodach: technik awionik, mechanik lotnictwa oraz technik lotniskowych służb operacyjnych. Tego trzeciego zawodu uczę w Zespole Szkół Ekonomicznych nr 2 w Krakowie.
Pana uczniowie zdają egzaminy w zawodzie awionik na najwyższym poziomie w kraju, opracował Pan programy nauczania w zawodach technik awionik i technik mechanik lotniczy, doprowadził do uzyskania przez szkołę certyfikatu Urzędu Lotnictwa Cywilnego, uczestniczył w projekcie „Twórcza destrukcja”, który – jak twierdzi dyrekcja szkoły – wprowadza nową jakość w kształceniu zawodowym. A to dopiero trzeci rok pracy.
– Żadnej z tych rzeczy nie zrobiłem sam. Jesteśmy zespołem specjalistów przedmiotów zawodowych, każdy w swojej branży, współdziałając, w sumie tworzymy całość. Ja tylko coś zainicjowałem, coś innego koordynowałem. Z tymi programami nauczania dla zawodów technik awionik oraz technik mechanik lotniczy, obejmujących kilkanaście przedmiotów, chodziło o „ubranie” ich w formę prawną akceptowalną dla Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Raport Uznania Wiedzy ULC potwierdza zgodność kształcenia mechaników z wymaganiami europejskimi. Oba te zawody są regulowane, a więc trzeba mieć licencję na ich wykonywanie. Wspólnie z kolegami doszliśmy do wniosku, że da się połączyć kształcenie szkolne z oczekiwaniami ULC.
Chcieliśmy, by uczniowie wychodzili od nas z wiedzą wymaganą przez oświatę i uznawaną przez władze lotnicze. Udało się uzyskać dla uczniów i dla szkoły certyfikaty Urzędu Lotnictwa Cywilnego, skracając im drogę do podjęcia pracy i uzyskania licencji mechanika lotniczego, która jest honorowana w Unii Europejskiej.
Czy do klasy lotniczej przychodzą sami pasjonaci lotnictwa?
– Jest kilku pasjonatów, którzy wiążą swą przyszłość z lotnictwem, reszta jeszcze nie do końca wie, co chce w życiu robić, i naszą rolą jest im pokazać, że kierunek, który wybrali, ma sens. Fakt, że dużo łatwiej pracować z uczniem, który już wie, jaką drogą chce podążać, ale czasem i takiemu się zmienia, bo gdy się bliżej przyjrzy wybranej dziedzinie, uznaje, że lotnictwo to jednak nie jest jego bajka. Przez pięć lat nauki ma czas na zmiany. Podczas wycieczki na Wydział Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej uczniowie zapoznali się z symulatorem lotu, ze sprzętem i laboratoriami, rozmawiali z naukowcami. Byliśmy też w Aeroklubie Krakowskim, gdzie mieli okazję poznać środowisko obsługowe, porozmawiać z pilotem i mechanikiem.
Organizuję takie wyjazdy po to, by mogli zweryfikować swoje wyobrażenia o lotnictwie z rzeczywistością, dowiedzieć się, jakie mają możliwości kontynuowania nauki.
Natomiast „Twórcza destrukcja” to program, który stworzyliśmy razem z kolegą Andrzejem Adamczykiem. Chodziło nam o bardziej interdyscyplinarne prowadzenie zajęć i dialog między nami a uczniami. Zamiast wykładu dyskutujemy, spieramy się. Miałem okazję prowadzić zajęcia wspólnie z Damianem Cieślikiem ze ZST w Rybniku oraz innymi nauczycielami. Każdy z nas jest specjalistą w zakresie mechaniki lotniczej lub elektrotechniki. Taka forma okazała się ciekawsza od wykładu. Staram się pracować metodą projektu, by uczniowie sprawdzili się w pracy grupowej. Sześciu uczniów naszej szkoły z różnych klas i specjalności opracowało projekt małego satelity pozwalający zakwalifikować się do konkursu CanSat. Wymagał wiedzy wykraczającej poza podstawy programowe przedmiotów ścisłych i zawodowych. Sami szukali informacji, wyciągali wnioski, a na koniec połączyli efekty w jedną spójną całość.
(…)
Jak odnalazł się Pan wśród uczniów niewiele od siebie młodszych?
– Najpierw było zderzenie z rzeczywistością. Wchodzi człowiek do klasy, zastaje 30 par wpatrzonych w niego oczu, musi coś powiedzieć i to tak, by go od razu nie odrzucili, a w głowie pustka. Na szczęście podczas studiów na Wydziale Lotnictwa mieliśmy dużo zajęć z psychologii, uczyliśmy się o zachowaniach ludzkich, metodach przyswajania wiedzy, wyrabianiu pewnych nawyków, umiejętności. To mi pomogło, no i pomogła kadra mojej szkoły, dyrekcja, pedagog szkolny – w przypadku jakichkolwiek problemów mieli dla mnie otwarte drzwi. Potem trzeba się przyzwyczaić, że mówi się do kogoś, kto niekoniecznie słucha, i sprawić, by jednak słuchał. Z jednej strony jest to więc praca związana z wiedzą merytoryczną, z drugiej z inteligencją emocjonalną, by młodzi ludzie zauważyli sens udziału w moich lekcjach, skoro i beze mnie dostęp do wiedzy mają dziś nieograniczony. Moją rolą jest przekonać ich, że warto dowiedzieć się czegoś więcej, bo wtedy np. są w stanie sami zaplanować lot i mniej więcej tak to będzie wyglądało, pokazywać, że błąd mechanika może doprowadzić do katastrofy, a jednocześnie, że samoloty są nadal najbezpieczniejszym środkiem transportu.
Myślę, że przede wszystkim trzeba dobrze wiedzieć, o czym się do nich mówi, bo od razu wyczuwają, czy ktoś zna temat tylko z książek, czy miał styczność z omawianą branżą, czegoś w niej dokonał lub przeżył. Nie sztuką jest wykładać czy opowiadać, sztuką jest trafić do odbiorcy. Trzeba postawić na autentyczność, czyli pokazać uczniom, że dzięki pewnym działaniom samolot może wystartować, a przez inne nie wystartuje. Wtedy widzą, że ich obliczenia czemuś służą, a ich praca ma sens. Pomaga mi w tym to, że sam jestem pasjonatem lotnictwa, mam licencję pilota zawodowego, w dodatku mówię płynnie po angielsku i często wprowadzam na zajęcia ten język, bez którego nie będą w stanie poruszać się na rynku lotniczym. Bez znajomości zarówno potocznego, jak i technicznego języka angielskiego w lotnictwie ani rusz. To też ich motywuje do nauki języka. Staram się dostosowywać wymagania do możliwości każdego ucznia, bo każdy jest inny i nie można traktować klasy jako masy.
Uczyć tak, by to, co mówię, było dla nich zrozumiałe. W szkolnictwie zawodowym jest to o tyle trudne, że pewne oczywiste dla nauczyciela sformułowania są kompletnie niezrozumiałe dla ucznia, który słyszy je po raz pierwszy.
(…)
Co uważa Pan za największą zaletę pracy nauczycielskiej?
– Na pewno kontakt z młodymi ludźmi, a także motywację do rozwijania własnych zainteresowań. Lotnictwo się zmienia, ktoś, kto nie aktualizuje wiedzy, szybko zostaje w tyle. Mam szczęście do uczniów chętnych do poznawania nowych rzeczy, więc sam też się ciągle uczę. W czasie wakacji prowadzę wykłady do licencji pilota samolotu turystycznego oraz uczę latać adeptów lotnictwa. To pozwala mi być na bieżąco w branży, śledzić trendy występujące w lotnictwie, nawiązywać kontakty z firmami, które staram się przenosić do szkoły.
A co jest największą wadą?
– Nadmuchana biurokracja niewnosząca niczego do procesu kształcenia, a zabierająca mnóstwo czasu, który można byłoby sensowniej wykorzystać z pożytkiem dla uczniów. Wstydliwą kwestię zarobków pomińmy.
Jako młody nauczyciel, co by Pan zmienił w edukacji, gdyby miał taką moc?
– Liczbę godzin, jaką absolwenci ośmioletniej podstawówki spędzają w szkole średniej, jest absurdalna. Mają ok. 40 lekcji w tygodniu. To jest pełen etat dorosłego pracownika, a kiedy czas na przygotowanie i na relaks, kontakty rówieśnicze tak ważne w tym wieku?
Kto jest w stanie to wytrzymać bez uszczerbku na zdrowiu, także psychicznym?
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 12 z 22 marca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Rajmund Nafalski