Naszej pracy się nie docenia. Ze wszystkim musimy sobie radzić sami. I pieniądze, i energia, i ogrzewanie, i uchodźctwo. Jest mnóstwo elementów, które każdego dnia na siebie się nakładają. I co ciekawe, im więcej problemów, tym bardziej mamy związane ręce. Dyrektorzy i nauczyciele mają już tego wszystkiego dosyć. Bo co będzie od września? Tego nie wie nikt. Mam wrażenie, że w środowisku nauczycielskim, wśród tych, którzy jeszcze zostali, może dojść do buntu.
Z Magdaleną Prokaryn-Dynarską, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 im. Adama Mickiewicza w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Kiedy brakuje jednego nauczyciela w szkole, może Pani sobie machnąć na to ręką i pomyśleć: to tylko normalny ruch kadrowy?
– Wiadomo, do czyjej wypowiedzi pani nawiązuje, ale to nie jest normalny ruch kadrowy, nie w dzisiejszych czasach. Kiedy w szkole jest wakat, problemy są masakryczne. Właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że jeden z nauczycieli rezygnuje z pracy, ponieważ ma tak wysoki kredyt, że przy wzrostach stóp procentowych i przy pensji nauczycielskiej już nie da rady go spłacać. Poinformował szkołę, że zmienia pracę na lepiej płatną. Czuję się trochę wystawiona do wiatru, bo jak znaleźć nauczyciela w tak krótkim czasie, tuż przed nowym rokiem szkolnym. Ciężko jest znaleźć językowca.
Ten przykład, jak na dłoni pokazuje, że na żaden wakat nie można machnąć ręką. Powiem nawet, że z takimi problemami będziemy się borykać coraz częściej. Łatanie kadrowych dziur to jest nasza rzeczywistość.
Dlaczego decydenci próbują zaprzeczać tej rzeczywistości, kiedy nauczyciele odchodzą ze szkół, nie oglądając się za siebie?
– Bo nie przyjmują do wiadomości tego, co się dzieje w systemie oświaty od lat. Źle się dzieje, nie tylko wśród nauczycieli. Warto się w końcu przyjrzeć także zjawisku rezygnacji dyrektorów szkół z kierowania placówką albo liczbie kandydatów zgłaszających się do konkursów.
Pani też się nad tym zastanawiała, czy być nadal dyrektorem?
– Oczywiście różne myśli przez głowę przechodzą. Moi nauczyciele prosili mnie, żebym przystąpiła do konkursu na dyrektora szkoły, mówili, żebym ich nie zostawiała. Wszystko zależy od tego, jakie mamy nastawienie. Z jednej strony nie wyobrażam sobie, żeby rezygnować z dnia na dzień, ale z drugiej to, co widzę, czyli ten ogrom problemów, z jakimi się borykamy na co dzień, nie napawa mnie optymizmem.
Naszej pracy się nie docenia. Ze wszystkim musimy sobie radzić sami. I pieniądze, i energia, i ogrzewanie, i uchodźctwo. Jest mnóstwo elementów, które każdego dnia na siebie się nakładają. I co ciekawe, im więcej problemów, tym bardziej mamy związane ręce.
Dyrektorzy i nauczyciele mają już tego wszystkiego dosyć. Bo co będzie od września? Tego nie wie nikt. Mam wrażenie, że w środowisku nauczycielskim, wśród tych, którzy jeszcze zostali, może dojść do buntu.
Co to znaczy, że „jeszcze zostali”?
– To oznacza, że niektórzy młodzi coraz rzadziej angażują się w pracę nauczyciela i myślą o innej przyszłości, a starsi odchodzą z radością na emeryturę. Minister edukacji powtarza, że można łatać dziury nauczycielami emerytowanymi. OK. Ale czy zapytał ich, czy chcą nadal pracować? Zastanowił się może, czy edukacja to powinno być łatanie dziur? Dla mnie priorytetem jest znalezienie właściwej osoby na właściwe miejsce, żeby swoją pasją i chęcią do pracy zarażała uczniów. Nie jest nim znalezienie kogokolwiek na wakat nauczycielski. Zaimponowanie uczniom jest wielką sztuką w dzisiejszych czasach, już nie mówiąc o utrzymywaniu bardzo dobrych relacji z rodzicami.
A jeśli ktoś Pani zarzuci, że to jest kłamstwo, że to nieprawda, że Pani to wszystko wyolbrzymia, bo to wcale tak nie wygląda?
– Niczego nie wyolbrzymiam. Wystarczy spojrzeć na wakaty w szkołach i liczbę wpływających CV. Można też spojrzeć na strony kuratoryjne, gdzie zamieszczane są ogłoszenia szkół poszukujących nauczycieli. Można też zajrzeć na profile społecznościowe dyrektorów szkół, którzy wymieniają się między sobą różnymi informacjami, w tym wiadomościami, kogo i na jakie stanowisko poszukują.
Ja miałam dopięty kadrowo zbliżający się rok szkolny, a jednak jeden z nauczycieli, zmuszony sytuacją życiową, przeliczył wysokość rat kredytu w stosunku do pensji nauczycielskiej, i poinformował nas, że odchodzi.
Nauczyciele coraz częściej powtarzają, że są zmęczeni zmianami i atakami na swoje środowisko, ale starają się o tym nie myśleć. Czy można przyjść do szkoły, ignorując to, co się dzieje? Czy dyrektor szkoły może tak pracować?
– Nie jesteśmy robotami, tak się nie da. Nie da się odciąć emocji, odciąć myśli ani tego, że nie jesteśmy szanowani, że nikt nie docenia naszej pracy. Wszyscy wiemy, że jeśli chce się kogoś w dzisiejszych czasach ukarać, to najlepiej dać mu po kieszeni.
Minister mówi o podwyżkach. Nawet jeżeli mówimy o jakimś wzroście płac, to jest on tak minimalny, że w zasadzie nieodczuwalny. Myślę, że i w tym przypadku pan minister próbuje zaprzeczać faktom, nie przyjmuje do wiadomości tego, co się naprawdę dzieje.
Może dlatego, jak sądzę, że pewne wnioski wyciąga na podstawie tego, co zobaczył w mniejszych miejscowościach, gdzie panują zupełnie inne warunki edukacyjne czy organizacja pracy. Inaczej jest w małej szkole, która ma po 10-15 oddziałów, a inaczej w szkole, gdzie jest ich ponad 20, w tym 600 uczniów i 67 dzieci z Ukrainy. Inaczej się pracuje w małych miejscowościach, które mogą liczyć na zupełnie inne dofinansowanie, a inaczej tam, gdzie jest jeden „worek” z pieniędzmi i dziesiątki szkół.
(…)
Kiedy ta zapaść kadrowa tak naprawdę się zaczęła? Kiedy Pani zauważyła, że jest problem z pozyskaniem nowych nauczycieli?
– Już dwa – trzy lata temu mieliśmy ogromny problem ze specjalistami – z matematykami, fizykami, chemikami i anglistami. To są te osoby, które w innych branżach znajdują lepiej płatną pracę. Szczęśliwie mam wszystkich nauczycieli z tej grupy, również dzięki temu, że podpisałam porozumienie z Uniwersytetem Łódzkim o współpracy. Tam pozyskałam nowych ludzi do pracy, a i studenci, którzy mieli u mnie praktyki, chcą z nami pozostać.
Co tych młodych ludzi trzyma w szkole?
– Myślę, że są jeszcze pasjonaci, osoby, które uwielbiają to, co robią, i mogą sobie pozwolić na pracę w szkole, bo mają inne zasoby pieniężne lub drugą połówkę, która lepiej zarabia. Bo przecież jaką pensję dostaje stażysta?
Jak wielu nauczycieli to pasjonaci?
– Mam prawie 60 nauczycieli. To są osoby, które od wielu lat pracują i lubią to, co robią. Kiedy szukam kogoś do pracy, to nie biorę od razu każdego, kto się zgłosi. To nie ma najmniejszego sensu. Wiem to z doświadczenia. Wolę miesiąc czy dwa zastanawiać się, co dalej, niż decydować się na kogokolwiek.
Czy wśród młodych ludzi, potencjalnych kandydatów do zawodu nauczyciela, są jeszcze tacy z pozytywnym nastawieniem do pracy w szkole?
– No właśnie są. Kiedy wśród studentów znajdzie się kilka osób, które bardzo dobrze rokują, wówczas wykładowcy mówią mi: bierz ich, bo są wartościowymi ludźmi. Dzięki temu możemy dotrzeć do ludzi, którzy chcą związać swoje życie ze szkołą. To nie jest łatwa praca, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Po wybuchu wojny w Ukrainie wiele się zmieniło. Klasy są przepełnione. Sztuką jest pracować w naszym zawodzie.
(…)
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 33-34 z 17-24 sierpnia br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne