Sławomir Kasprzak: Podwyższenie pensum może spowodować kryzys, jakiego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić

Mamy młodych nauczycieli, którzy zarabiają mało, mamy nauczycieli emerytowanych, którzy mogą nam podziękować za pracę, mamy wreszcie nauczycieli przedmiotów ścisłych, którzy być może będą musieli szukać godzin do nowego pensum w innych szkołach. I mamy też takich, którym pomimo reform udało się zachować pracę w jednym miejscu. Są do niej bardzo przywiązani. Co się stanie, kiedy okaże się, że zabraknie dla nich godzin?

Ze Sławomirem Kasprzakiem, dyrektorem Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych nr 1 w Warszawie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Braki kadrowe w szkołach mogą sparaliżować oświatę. W najtrudniejszej sytuacji są szkoły zawodowe. W Pana zespole działa jedna z najlepszych szkół technicznych w kraju – Technikum Mechatroniczne nr 1. Jakie będą skutki podwyższenia pensum w przypadku Waszej szkoły?

– Sytuacja jest napięta. W przypadku każdej szkoły najpoważniejszym problemem jest struktura zatrudnienia. W naszej szkole budzi wręcz przerażenie, jako że większość nauczycieli kształcenia zawodowego to są emeryci. Największy problem mamy na naszym flagowym kierunku – mechatronika. Nieco lepiej jest w klasach informatycznych i programistycznych. Martwimy się, że podwyższenie pensum jeszcze pogorszy naszą sytuację.

Dyrektorzy szkół zawodowych od kilku lat powtarzają, że nauczyciele emerytowani ratują szkoły. Jaka jest średnia wieku wśród nauczycieli zawodu w technikum?

– Na mechatronice mamy nauczyciela, który skończył 81 lat, drugi ma 75 lat. Teraz pewnie każdy będzie się zastanawiał, jak to możliwe. Zapewniam, że 81-latek jest w świetnej formie. Jest bardzo energiczny i potrafi znakomicie uczyć. Ale to nie jedyni nauczyciele emeryci. Powyżej siedemdziesiątki mam jeszcze dwóch, a czterech zbliża się do tej granicy wiekowej. Cieszy mnie, że mam specjalistów, ale oczywiście to nie są informacje pozwalające myśleć o rozwoju szkoły w dłuższej perspektywie. Ciągle zadaję sobie pytanie, jak tu dalej planować.

Ten wzrost liczby godzin w ramach planowanego przez MEiN podwyższenia pensum na pewno nie pomoże, a może się wręcz okazać groźny, bo nie wiem, na ile nauczyciele emerytowani będą w stanie jeszcze bardziej angażować się w pracę edukacyjną, czy dadzą radę pracować więcej niż do tej pory.

Dla nich to jest jednak ogromny wysiłek. Na sytuację kadrową w szkołach należy spojrzeć szerzej, bo może się okazać, że będziemy mierzyć się ze zjawiskami, jakich nie jesteśmy w stanie teraz przewidzieć. Podwyższenie pensum może spowodować kryzys, jakiego nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić.

Co może się jeszcze zdarzyć? Jakie scenariusze Pan przewiduje?

– Nie wiem, jak będzie wyglądała praca szkoły po wejściu w życie tak poważnej zmiany. Mamy młodych nauczycieli, którzy zarabiają mało, mamy nauczycieli emerytowanych, którzy mogą nam podziękować za pracę, mamy wreszcie nauczycieli przedmiotów ścisłych, którzy być może będą musieli szukać godzin do nowego pensum w innych szkołach. I mamy też takich, którym pomimo reform udało się zachować pracę w jednym miejscu. Są do niej bardzo przywiązani. Co się stanie, kiedy okaże się, że zabraknie dla nich godzin? Tych też będziemy tracić. Tracić będziemy także nauczycieli kształcenia zawodowego, którzy pracują jednocześnie w różnych miejscach – w szkołach, na uczelni, w zakładach pracy.

Należy się spodziewać, że nauczyciele będą odchodzić z przepracowania?

– Tak też może być. Dzisiaj trudno to przewidzieć. Ale jeśli nauczyciel emerytowany ma za sobą dziesiątki lat pracy…

Trudno sobie wyobrazić, że w MEiN nikt nie zdaje sobie sprawy ze skutków podwyższenia pensum. Nasuwa się więc pytanie: po co te zmiany?

– To jest niewiadoma, a przecież już teraz, we wrześniu, było bardzo trudno. Nam jakoś udało się „pozlepiać” organizację szkoły i pewnie to „jakoś” nie przekłada się na taką jakość, jakiej, my dyrektorzy szkół, byśmy oczekiwali. To, że udało się to wszystko pogodzić, jest efektem niezwykłej determinacji i odpowiedzialności ludzi pracujących w szkole.

Ale gdzieś są granice… Chociaż myślę, że już nawet do takiej granicy dotarliśmy. Podam prosty przykład: z punktu widzenia kandydata na ucznia jesteśmy bardzo atrakcyjną szkołą, jednak już dzisiaj powinniśmy ograniczać nabór, żeby zapewnić pełną obsadę kadrową.

Tego na razie nie robimy, tylko dokładamy godziny tym nauczycielom, których jeszcze mamy. Oni po prostu biorą na siebie więcej, pracują na półtora etatu, a czasami mają też zastępstwa, bo nie ma obsady kadrowej.

Szkole kończą się możliwości kadrowe?

– Tak. Kończą się także możliwości ludzkie. Bo ileż można pracować w zwiększonym wymiarze czasu pracy? Kto nie był nauczycielem, nie wie, z jaką intensywnością ta praca się odbywa. Przygotowanie do zajęć i przekaz merytoryczny to nie wszystko. Panowanie nad ponad 30-osobową klasą, realizacja procesu wychowawczego, opiekuńczego, kształtowanie postaw, nauczanie umiejętności, przekazywanie wiedzy, uczenie poprzez rozwiązywanie problemów, prowadzenie projektów, sprawdziany, generowanie różnych innych zadań, ich ocena, itd. To jest często katorżnicza praca. Nauczyciel, który ma półtora etatu, pracuje dwa razy więcej. Musi być dyspozycyjny niemal cały czas.

(…)

Ale minister edukacji ciągle obiecuje uatrakcyjnienie zawodu nauczyciela…

– Nie wiem, co pan minister ma na myśli. Atrakcyjność definiuję poprzez wysokość wynagrodzenia, liczbę godzin w etacie oraz jakość nauczania. Bez pieniędzy tego nie da się zrobić.

Wyobraźmy sobie inżyniera, który dostaje niecałe 3 tys. zł brutto wynagrodzenia jako początkujący nauczyciel plus niewielki dodatek motywacyjny. Dalszy komentarz jest zbędny.

Nawet jeśli zdecyduje się na pracę, to należy się spodziewać, że jego pobyt w murach szkoły nie potrwa długo. Szkoła potrzebuje stabilizacji, czyli tego, co straciliśmy w ostatnich latach.

Bezpowrotnie?

– Oby nie. Szkoła potrzebuje stabilnych etatów dla nauczycieli i stabilnych nauczycieli. Chociaż już widać, że pewnych tendencji zmienić się nie da. To, że w danym roku kształcimy w określonych kierunkach, wcale nie oznacza, że w kolejnych latach będzie tak samo. To też wiąże się z wymianą i poszukiwaniem nowych specjalistów. Już kilka razy musiałem szkołę transformować na inny grunt kształcenia zawodowego. Ciągle reagujemy na zmiany w systemie. Edukacja zawodowa to takie studium wzlotów i upadków oraz ryzyko w podejmowaniu decyzji.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 42 z 20 października br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne

Nr 42/20 października 2021

“Łatanie” planu lekcji w szkole. Dyrektor Marcin Józefaciuk: Uczniowie zamiast lekcji fizyki mają geografię