Danuta Kozakiewicz: Zmiany w pracach domowych obniżają jakość nauczania. Odebrano nam jedno z narzędzi

Odebrano nam jedno z nielicznych naszych narzędzi dydaktycznych. Tam, gdzie wola i mądrość nauczyciela była podstawą działania, stworzono przepisy i wydano rozporządzenie. Zapomniano, że to nauczyciel jest w tym zakresie specjalistą. Zdecydowanie nikt z nauczycieli nie jest zadowolony.

Z Danutą Kozakiewicz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Po roku od wprowadzenia zmian w pracach domowych trudno znaleźć nauczycieli, którzy chcieliby utrzymania tych zasad. W ankiecie Głosu chce tego zaledwie kilka procent głosujących! Aż 3/4 oczekuje powrotu do tego, co było przed 1 kwietnia ub.r. To kogoś może dziwić?

– Mnie absolutnie to nie dziwi. To odzwierciedla wszystko to, co wokół prac domowych dzieje się w naszej szkole. Nie mogę znaleźć nauczyciela, który powiedziałby, że zakaz oceniania oraz zakaz zadawania części prac domowych w klasach I-III w czymkolwiek mu pomogły lub poprawiły w znaczący sposób jego pracę z dziećmi.

Czy to oznacza, że robiliście wewnętrzną ewaluację?

– Obserwowaliśmy zmianę przez ponad rok, bo chcieliśmy ją zestawić z tym, co sami wprowadziliśmy lata temu w pracach domowych. Jesteśmy jedną z tych szkół, które brały udział w tzw. projekcie „Prace domowe z głową”. Warszawskie Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń (WCIES), czyli samorządowa placówka doskonalenia, nadzorowało to zadanie. Jeszcze zanim ta „reforma” weszła w życie, doszliśmy do wniosku, że jest źle. Prac domowych było za dużo i często nie miały merytorycznego uzasadnienia. Opracowaliśmy zdroworozsądkowy system.

Praca domowa miała być uzasadniona w procesie dydaktycznym, ciekawa, zachęcać do samokształcenia oraz rozwijać m.in. w ramach działań projektowych itd. Włożyliśmy w to bardzo dużo wysiłku.

Ankieta Głosu. Rok od wprowadzenia zmian w pracach domowych. Co robić? Przywrócić to, co było! ZNAMY WYNIKI

Czy był choć cień szansy, by zmianę sprzed roku można było potraktować jako uzupełnienie dotychczasowych działań szkoły?

– Nie. Wylano dziecko z kąpielą.

Nawet takie szkoły jak Wasza, w której wcześniej były realizowane projekty związane z ograniczeniem zadań domowych, nie mogą powiedzieć, że ta „reforma” się udała? 

– My na pewno nie możemy tego powiedzieć. Byliśmy na drodze zmian od dawna. Udało się przekonać nieprzekonanych, czyli nauczycieli, którzy początkowo tego nie czuli, oraz zadowolić rodziców. Nawet uczniów. Rozwiązania, które wprowadziliśmy, oceniano dobrze, bo pokazywały rodzicowi, jaką drogę edukacyjną przebyło jego dziecko. Wystarczyło zajrzeć do zeszytu, od razu było wiadomo.

Praca domowa dawała możliwość poprawienia oceny, ale też nagradzania tych, którzy włożyli w nią więcej wysiłku niż inni. Dawała możliwość wykazania się tym dzieciom, które mają problem z pracą w grupie, które nie radzą sobie z dużą ilością bodźców.

Dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych jest coraz więcej. Dzięki naszemu projektowi zaczęliśmy widzieć pozytywne zmiany jeszcze przed pandemią.

Zmiany w pracach domowych, które zaczęły obowiązywać 1 kwietnia ub.r., miały być odpowiedzią m.in. na skargi rodziców. Rozumiem, że rodzice uczniów Waszej szkoły żadnych skarg nie słali…

– Po kilku latach doskonalenia naszego systemu zadawania prac domowych zniknęły wszelkiego rodzaju skargi. Kiedy usłyszeliśmy o planach MEN, zaczęliśmy wysyłać monity, jeszcze zanim się to wszystko zaczęło, zanim powstał akt prawny. Błagaliśmy: „Nie róbcie tego!”. Wraz z nauczycielami prosiłam, żeby nie odbierać tych narzędzi, które szkoły już mają. Uzasadnialiśmy, że przecież tylko my wiemy, czy, kiedy i jak dana klasa potrzebuje utrwalenia materiału.

Jesteśmy świadomymi nauczycielami, my wiemy, że nie należy tego narzędzia nadużywać, ale też potrafimy z tym narzędziem dobrze pracować. Podkreślaliśmy, że nauczyliśmy się tego sami. „Nie narzucajcie nam żadnego rozwiązania” – apelowaliśmy.

Z jednej strony przybywało szkół, które wdrażały programy ograniczające prace domowe, z drugiej wydawało się, że „reforma” MEN ma być taką odpowiedzią na to, co te szkoły już robią. Tak się nie stało. Dlaczego nie udało się połączyć działań szkół z planami ministerstwa?

– Bo centralizacja narzędzi, jakimi się posługuje nauczyciel w edukacji, się nie sprawdza. Narzędzie nauczyciela powinno pozostać w jego gestii, a nie w gestii ministerstwa edukacji. Błędne jest założenie, że jednakowe rozwiązanie może się przydać każdemu nauczycielowi w każdym momencie i w każdym regionie kraju. Nauczyciel musi postępować elastycznie.

Jedną z podstawowych zasad funkcjonowania dobrej szkoły jest dostosowywanie się na bieżąco zarówno do dziecka, jak i do konkretnej sytuacji. Żadnych sztywnych ram. Ta zmiana jest przeciwieństwem tych zasad, bo uznano, że bez względu na to, co dzieje się w pojedynczej klasie, my mamy stosować identyczne rozwiązania.

To są te powody, że jesteście na „nie”?

– Nie mamy wyjścia, musimy powiedzieć tym zmianom „nie!”. Odebrano nam jedno z nielicznych naszych narzędzi dydaktycznych. Tam, gdzie wola i mądrość nauczyciela była podstawą działania, stworzono przepisy i wydano rozporządzenie. Zapomniano, że to nauczyciel jest w tym zakresie specjalistą. Zdecydowanie nikt z nauczycieli nie jest zadowolony.

A rodzice i uczniowie też nie są zadowoleni?

– Tylko garstka rodziców uważa, że po lekcjach dziecko powinno mieć wyłącznie czas dla siebie, na swoje zachcianki. Większość rodziców rozumie, że edukacja dziecka to jest zadanie szkoły, ale również domu.

To by oznaczało, że domagają się powrotu prac domowych wraz z ocenami.

– Tak się dzieje. Rodzice mówią: „Ja poprzednio wiedziałam, co moje dziecko potrafi, a czego nie, proszę nam zadawać”. Jest też druga prośba: „Proszę stawiać stopnie za te prace, bo to moje dziecko mobilizowało”. Jeśli ktoś nie chce słuchać nauczycieli, to niech chociaż posłucha rodziców.

(…)

Wprowadzenie zmian w zasadach zadań domowych wpływa negatywnie na poziom nauczania w szkołach publicznych?

– Według informacji płynących od nauczycieli mogę powiedzieć, że tak. Obniża poziom nauczania. To się dzieje, ale to można zatrzymać. W tej chwili moja kadra jest kadrą smutną.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 16-17  z 16-23 kwietnia br. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne