Ustawa Kamilka komplikuje nie tylko organizowanie praktyk zawodowych dla uczniów w zakładach pracy, ale również prowadzenie wykładów i zajęć przez nauczycieli zawodowców i nauczycieli akademickich, którzy sporadycznie przychodzą np. na wykłady do szkoły. Oczywiście wszyscy wiemy, z czym wiążą się standardy i jaki był cel ich wprowadzenia, i z tym nikt nie zamierza dyskutować, ale niestety, coś nie zagrało.
Z Wojciechem Władzińskim, dyrektorem Zespołu Szkół Łączności im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Ze szkół zawodowych płynie coraz więcej sygnałów, że standardy ochrony małoletnich, które są pokłosiem ustawy Kamilka mocno komplikują organizowanie praktyk zawodowych. O co chodzi w tej sprawie?
– Ustawa Kamilka komplikuje nie tylko organizowanie praktyk zawodowych dla uczniów w zakładach pracy, ale również prowadzenie wykładów i zajęć przez nauczycieli zawodowców i nauczycieli akademickich, którzy sporadycznie przychodzą np. na wykłady do szkoły. Oczywiście wszyscy wiemy, z czym wiążą się standardy i jaki był cel ich wprowadzenia, i z tym nikt nie zamierza dyskutować, ale niestety, coś nie zagrało.
Nikt nie pomyślał o specyfice szkół zawodowych, o tym, że na praktyki zawodowe organizowane u pracodawcy uczeń wybiera się bez opiekuna szkolnego.
Chodzi o jakość przygotowania zmian, informację czy termin wejścia standardów w życie?
– Jedno, drugie i trzecie. Ale przyjrzyjmy się datom. 15 sierpnia minął ostateczny termin wdrożenia standardów ochrony małoletnich w instytucjach pracujących z dziećmi, w tym także obowiązkowo w szkołach. Stało się to na kilkanaście dni przed nowym rokiem szkolnym. Od września każdy uczeń, który wychodzi na praktykę do zakładu pracy, może ją mieć tylko tam, gdzie zostały dopracowane wszystkie procedury wymagane przez ustawę.
Pracodawca musi oddelegować przeszkolonego dodatkowo w tym zakresie pracownika opiekuna, który będzie wiedział, jak reagować w sytuacjach trudnych, nawet jeśli one dotychczas nie występowały. Każdy zakład, z którym szkoły współpracują, musi mieć wdrożony kompletny zestaw dokumentów, musi mieć przeszkolonych ludzi, bo pracują z uczniami.
Jaka jest informacja zwrotna od pracodawców?
– Tłumaczą, że to jest dla nich zbyt duże obciążenie, do tego zbyt czasochłonne. Trzeba kogoś znaleźć, przeszkolić, wprowadzić precyzyjnie w temat, zapoznać z dokumentacją, przepisami itd. W sytuacji kiedy szkołom tak trudno znaleźć miejsce praktyk, standardy ochrony małoletnich jeszcze bardziej to utrudniły. Zmiany mające chronić osoby małoletnie to jest jedna strona tego medalu, ale kwestia, jak to działa, to już zupełnie co innego. W zakładach pracy na pierwszym miejscu jest produkcja. Szkolenie uczniów to jest tylko jeden z elementów działalności, o ile pracodawca się na to zdecyduje.
Czy w tej sytuacji szkoły muszą zmieniać harmonogram praktyk, poczekać, aż pracodawca przeszkoli kogoś z personelu, czy też zmuszeni jesteście do szukania innych przedsiębiorców? Ktoś się wycofał?
– Niektórzy się wycofują, wtedy szkoły, takie jak nasza, nie mają dokąd wysłać ucznia na planowe praktyki zawodowe. Słyszałem, że w MEN już zauważyli problem, ale na razie nie słyszałem o decyzjach w tej sprawie.
Kiedy Pan się zderzył z tym problemem po raz pierwszy?
– Wiedzieliśmy, że będą z tego problemy na długo, zanim zmiany weszły w życie. Pierwsze poważne sygnały od pracodawców otrzymaliśmy jeszcze w czasie wakacji, telefony tylko potwierdziły nasze obawy. Wielu z nich poinformowało nas, że oni nie chcą i nie mają czasu się w to angażować. Oczywiście pojawiły się jakieś wytyczne, że wystarczy przeszkolić i wyznaczyć pracownika opiekuna praktyk, ale to do nich nie przemawia.
W odpowiedzi ciągle słyszymy, że zakład pracy jest od tego, żeby zarabiać. Przekonywanie pracodawcy do zorganizowania praktyk dla uczniów nigdy, z małymi wyjątkami, nie było proste, a obecnie jest wręcz karkołomne. Zawsze nam powtarzają, że w trakcie praktyk pracownik jest wyłączony z linii produkcyjnej.
Ewa Stolarczyk: Standardy ochrony małoletnich powinny być wstępem do zmian w myśleniu o szkole
Co w tej sytuacji stanie się z planami praktyk?
– Jest dużo trudniej. Część uczniów zaliczyła je w czasie wakacji, kiedy jeszcze zmiany nie weszły w życie, i tym zapewniła sobie spokój. Dla tych, którzy jeszcze tego nie zrobili, szukamy nowych pracodawców. Jedni są na tak, a inni się od razu wycofują.
Problem tkwi w ustawie Kamilka czy w postawie niektórych pracodawców?
– Wszyscy doskonale pamiętamy to ogromne zamieszanie, z którym mieliśmy do czynienia na samym początku omawiania standardów. Nikt nie wiedział, jak ten dokument ma wyglądać, co ma się w nim znaleźć. Coś zaczyna się klarować, ale nadal brakuje pełnej informacji, która byłaby skierowana do firm organizujących praktyki zawodowe. Oni właściwie dopiero od dyrektorów szkół dowiadują się, że nie trzeba szkolić wszystkich w zakładzie pracy. Brak dobrej komunikacji ze strony wprowadzających zmiany jest problemem. Do tego wszystko dzieje się za szybko.
Co to oznacza dla uczniów i dla szkoły?
– Sporo nerwów i trudności, bo jak firma, na którą liczyliśmy, nagle się wycofuje, musimy szukać innej. Wszystkie technika, nie tylko w Gdańsku, mają te problemy. Każdy zawód, w jakim kształcimy, ma przypisanych innych pracodawców.
(…)
Jakiej zmiany oczekują dyrektorzy szkół? Jak system praktyk szkolnych można pogodzić ze standardami ochrony małoletnich?
– Potrzebne są ułatwienia, które pozwolą pracodawcom przyjmować uczniów na teren zakładu. Może MEN powinno pomyśleć nad wyjątkami od procedur, choćby tylko na krótki okres przejściowy. W szkołach ponadpodstawowych mamy uczniów od 14 roku życia, a na praktyki zawodowe wysyłani są albo 17-latkowie albo 18-latkowie. Może wystarczyłby zapis, że „nie dotyczy uczniów szkół zawodowych, którzy ukończyli 17 lat”, żeby nie blokować praktyk do czasu ustalenia, co dalej. Myślę, że pracodawcy wtedy bardziej się otworzą. To wymaga pilnej interwencji.
Poza praktykami, jak sam Pan powiedział, szkoły odwiedzają również naukowcy, badacze, artyści. Prowadzą okazjonalne spotkania, zajęcia, wykłady. Jak oni się z tym mierzą?
– Profesor uczelni, który chciałby przyjść i wygłosić wykład w szkole, musi zostać zweryfikowany pod kątem niekaralności, musi też zostać sprawdzony w rejestrze sprawców przestępstw na tle seksualnym. Konieczne jest zaświadczenie z KRK. Kto będzie się o to starał, żeby charytatywnie poprowadzić jeden godzinny wykład w szkole? Ograniczamy więc zapraszanie ludzi z zewnątrz. A dodam tylko, że nie są to jedyne wątpliwości, jakie mają szkoły. Słyszałem, że pojawiły się pytania odnośnie do tego, czy można np. wpuścić policjanta, żeby mógł poprowadzić zajęcia z przepisów ruchu drogowego. Okazało się bowiem, że policjanci są sprawdzani tylko pod kątem niekaralności, ale nie w rejestrze sprawców przestępstw na tle seksualnym.
Czy to oznacza, że niektóre zapisy tej ustawy zamykają szkoły na ludzi współuczestniczących w kształceniu i wychowaniu uczniów?
– Niestety, tak. Mam nadzieję, że za długo to nie potrwa, że ktoś szybko znajdzie rozwiązanie. Na razie biegamy od prawnika do prawnika z pytaniem, co można, a czego nie można, bo dobrej interpretacji tych zapisów po prostu nie ma. Każdy nam coś stara się podpowiedzieć, ale czy to jest de facto zgodne, czy niezgodne z tym, co ustawodawca miał na myśli, tego dokładnie nikt nie powie. To znacząco obniża rangę naszych szkół.
Dwa lata temu brakowało Wam specjalistów do jednego z kluczowych kierunków kształcenia. Czy sytuacja kadrowa poprawiła się i czy podwyżki wiosenne miały na to wpływ?
– Przynajmniej nauczycieli nam nie ubyło. Gdyby pensje były jeszcze nieco wyższe, mielibyśmy więcej chętnych. Zapowiadane 5 proc. od stycznia 2025 r. tylko, można by powiedzieć, wyrówna inflację. W szkole maksimum, jakie możemy zaoferować specjaliście, to jest pensja nauczyciela dyplomowanego. Za pełny etat przy pensji 5915zł brutto, na rękę dostaje 4 tys. zł z hakiem. Jak przychodzi do szkoły np. na cztery godziny, to może z tego zarobić 1/5. Ok. 1 tys. zł miesięcznie za cztery godziny tygodniowo. W swojej branży taki specjalista zaczyna od 8 tys. zł, a programista może dostać nawet 15 tys. zł.
Ale obsadę ma Pan zapewnioną?
– Niedużo brakuje, żeby było 100 proc.
Znamy statystyki dotyczące wakatów. Co dzisiaj oznacza niedużo?
– Uzbierałyby się jeszcze ze dwa – trzy nieobsadzone etaty na 150 nauczycieli.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 42-43 z 16-23 października br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum szkoły