Zaproponowany model włączania wszystkich dzieci z niepełnosprawnościami niezależnie od stopnia i rodzaju dysfunkcji do szkół ogólnodostępnych, moim zdaniem, się nie sprawdzi. Włączanie udaje się, jeśli odbywa się za zgodą nauczycieli, rodziców dziecka niepełnosprawnego i pozostałej społeczności szkolnej oraz w odpowiednich warunkach.
Z Jolantą Aleksandrą Rodzewicz, dyrektor Publicznej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Węgorzewie, rozmawia Halina Drachal
Jak przez lata zmieniała się rola poradni psychologiczno-pedagogicznych?
– Poradnie są jedną z niewielu instytucji w kraju, które mogą zapewnić dziecku wielospecjalistyczną diagnozę. Zadań nam przybywa, bo więcej niż kiedyś rodziców chce skorzystać z możliwości nieodpłatnej diagnozy, poszukują odpowiedzi na to, co ich niepokoi, chcą się upewnić, że ich dziecko jest zdrowe, że na pewno niczego nie przeoczyli w opiece nad nim.
Wreszcie jesteśmy postrzegani jako placówka specjalistyczna, do której można przyjść zwyczajnie porozmawiać. Wiele lat pracowaliśmy na tę zmianę wizerunku poradni, by rodzice przychodzili po wiedzę bez obaw, nie tylko kierowani przez nauczyciela czy lekarza.
Dzięki spopularyzowaniu programu wczesnego wspomagania rozwoju dziecka zgłaszają się dużo wcześniej niż jeszcze 15 lat temu. To ogromna pozytywna zmiana. Natomiast zatrudnienie w poradniach często pozostaje od 20 lat na tym samym poziomie.
W jakim stopniu kierowana przez Panią poradnia jest w stanie spełnić oczekiwania lokalnej społeczności?
– W naszym powiecie oprócz poradni jest bardzo dobrze działający Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. Kilka lat temu z uwagi na zmniejszającą się w nim liczbę dzieci przeniesiono tam wczesne wspomaganie rozwoju. W poradni odbywa się diagnoza, w SOSW terapia. Ma on świetną bazę lokalową, my taką nie dysponujemy, jest wyposażony w nowoczesny specjalistyczny sprzęt i ma odpowiednio przygotowaną kadrę. Notabene działa w nim również niepubliczne przedszkole. Dzięki temu połączeniu zmieniło się postrzeganie SOSW, dziś odbierany jest jako miejsce wysoko specjalistyczne, w którym przebywają także dzieci w pełni sprawne intelektualnie.
Jak dziś wygląda u Was włączanie edukacyjne uczniów niepełnosprawnych?
– Gdy przed laty zaczynała się dyskusja o edukacji włączającej, my, z pozycji niewielkiego powiatu, nie bardzo rozumieliśmy, na czym polega nowość tego rozwiązania. U nas to już się działo. Jeśli rodzice dziecka nie wyobrażali sobie umieszczenia go w szkole z internatem, czyli w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym, to po prostu chodziło ono do swojej ogólnodostępnej szkoły podstawowej. Tylko dzieci z niepełnosprawnościami w stopniu umiarkowanym, znacznym i głębokim oraz te ze sprzężeniami uczyły się w SOSW. Jeśli szkoła widziała, że nie jest w stanie zapewnić uczniowi z niepełnosprawnością odpowiednich warunków, specjalistycznego sprzętu, a nauczyciele i rodzice byli przekonani, że to moment, w którym korzystniejsze dla niego będzie uczęszczanie do SOSW, wspólnie podejmowali taką decyzję. Ani sama decyzja, ani poprzedzające ją rozmowy nigdy nie są łatwe, często jest to proces.
MEiN twierdzi, że w kraju są placówki już realizujące edukację włączającą w sposób zbieżny z modelem zaprezentowanym w projekcie „Edukacja dla wszystkich”.
– Mogę mówić o placówkach, które znam. SOSW i nasza poradnia od dawna służą wsparciem merytorycznym nauczycielom szkół ogólnodostępnych.
W mojej poradni każdy pracownik ma po kilka specjalności. Ja jestem logopedą, tyflopedagogiem, a niedługo będę miała kwalifikacje z surdopedagogiki. Ktoś inny jest jednocześnie oligofrenopedagogiem, specjalistą edukacji i rehabilitacji całościowych zaburzeń rozwoju, doradcą zawodowym czy terapeutą integracji sensorycznej i terapii pedagogicznej.
To też pozwala na prowadzenie kompleksowej diagnozy. Tak samo jest w SOSW. Warto sobie uświadomić, że edukacja włączająca tak naprawdę odbywa się od lat, więc wielu nauczycieli szkół ogólnodostępnych także uzyskało kwalifikacje uprawniające ich do pracy z dziećmi z niepełnosprawnościami. A my ich w tej pracy wspieramy.
To prawda, że edukacja włączająca jest realizowana od lat. Ale czy rzeczywiście jesteśmy gotowi na totalne włączanie uczniów z różnego rodzaju niepełnosprawnościami do szkół ogólnodostępnych?
– Zaproponowany model włączania wszystkich dzieci z niepełnosprawnościami niezależnie od stopnia i rodzaju dysfunkcji do szkół ogólnodostępnych, moim zdaniem, się nie sprawdzi. Włączanie udaje się, jeśli odbywa się za zgodą nauczycieli, rodziców dziecka niepełnosprawnego i pozostałej społeczności szkolnej oraz w odpowiednich warunkach. Bo oczywiście nie jest tak, że wyśle się ludzi na studia podyplomowe i oni staną się specjalistami. Ważne jest też doświadczenie, które zdobywa się, pracując z konkretnymi dziećmi i ich rodzinami. W dodatku co z tego, że przyjdzie do klasy ktoś, kto będzie mnie wspierał w pracy z uczniem niepełnosprawnym lub z kilkoma, jeśli ja mam w tej klasie jeszcze co najmniej 20 uczniów pełnosprawnych, z którymi muszę pracować w tym samym czasie. Włączanie na siłę jest ryzykowne.
Przypomnę, że wydane w 2017 r. przez MEN rozporządzenia odnoszące się do uczniów z niepełnosprawnościami wyraźnie wskazują na konieczność współpracy między placówkami ogólnodostępnymi i specjalnymi oraz poradniami.
Obserwując dzieci z trudnościami w nauce, w szkole ciężko ustalić, czy ich powodem jest np. głęboka dysleksja czy niepełnosprawność intelektualna. Tę diagnozę otrzymują w PPP.
Jeżeli to niepełnosprawność, dostają orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, na podstawie którego są objęte kształceniem specjalnym, nauczyciele opracowują dla nich Indywidualny Program Edukacyjno-Terapeutyczny, który poddają ewaluacji dwa razy w roku, dokonując Wielospecjalistycznej Oceny Poziomu Funkcjonowania Ucznia (WOPFU). Na kolejne badania do PPP to dziecko jest kierowane właśnie razem z WOPFU.
My się nawzajem uzupełniamy. Gdy nauczyciele przedszkoli proszą nas o obserwację jakiegoś dziecka w grupie, po uzyskaniu zgody jego rodziców, idziemy do tego przedszkola, a potem zapraszamy na pogłębioną diagnozę do poradni. Z jej wynikami, znowu za zgodą rodziców, zapoznają się nauczyciele. Podpowiadamy, jak mają z dzieckiem pracować. Nie ma w tym niczego nowego.
(…)
Co Panią niepokoi w tym projekcie?
– Brak konkretów. Działalność poradni ma być poszerzona o zadania, których nie znamy. CDR powstaną z przekształcenia publicznych poradni psychologiczno-pedagogicznych. Do ich podstawowych zadań będzie należało prowadzenie oceny funkcjonalnej dzieci i osób uczących się, w tym uczniów, słuchaczy, studentów i osób dorosłych w kształceniu ustawicznym. Nie zajmujemy się obecnie wspieraniem osób dorosłych w kształceniu ustawicznym. Chcielibyśmy diagnozować zgodnie z wymogami Międzynarodowej Klasyfikacji Niepełnosprawności i Zdrowia, ale nikt z nas nie został do tego przeszkolony, nie mamy też odpowiednich narzędzi.
Dowiadujemy się o planowanej rezygnacji z obecnego orzecznictwa w poradniach i odchodzeniu od wczesnego wspomagania rozwoju w dzisiejszym kształcie, co akurat byłoby ogromną stratą dla dziecka.
Po przeprowadzeniu wielospecjalistycznej diagnozy otrzymuje ono opinię do wczesnego wspomagania rozwoju często od momentu urodzenia do podjęcia nauki w szkole. W efekcie wieloletniej rehabilitacji zaczyna edukację często bez obciążeń niepełnosprawnością. Słyszymy zapewnienia, że godzin rehabilitacji będzie jeszcze więcej niż dziś. Wspaniale, tylko gdzie jest to zapisane? Rehabilitacja jest potrzebna dziecku często niemal od urodzenia, a obawiam się, że będziemy diagnozować dopiero sześcio-, siedmiolatki. Jeśli mielibyśmy się przyglądać dziecku przez kilka pierwszych lat jego życia bez możliwości postawienia diagnozy i udzielenia pomocy, cofniemy się do poprzedniej epoki. Będzie to czas na rehabilitację nieodwracalnie stracony. Dziś m.in. program „Za życiem” uzupełnia wczesne wspomaganie rozwoju. Po co zmieniać coś, co dobrze działa?
Dziękuję za rozmowę.
***
Fot. Archiwum prywatne
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 22 z 2 czerwca br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)