Dla nas takie siedzenie i czekanie, aż ktoś przyjdzie, w sytuacji gdy ciągle się rozmawia, jest kompletnie bezcelowe. Jak coś się dzieje albo trzeba z nauczycielem porozmawiać, to nikt nie czeka na godziny dostępności. Rodzic przychodzi do szkoły, gdy ma sprawę, albo my dzwonimy do rodziców i widzimy się zaraz w szkole. My musimy w szkole reagować od razu. Dlatego ten przepis wzbudził kontrowersje i nigdy się nie przyjął.
Z Tomaszem Jurkiem, dyrektorem Szkoły Podstawowej im. Janusza Korczaka w Nowym Świętowie w woj. opolskim, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Porozmawiajmy o godzinach dostępności…
– Kompletnie chybiony pomysł. Stworzyli go chyba ludzie, którzy nie mieli pojęcia o tym, jak działa szkoła, zwłaszcza podstawowa.
Między 7 a 11 maja br. prawie 12,5 tys. nauczycieli wzięło udział w ankiecie ZNP na temat godzin dostępności i 96 proc. z nich uznało, że należy je zlikwidować. 22 maja minister edukacji poinformowała, że w MEN trwają prace, żeby tzw. godzina czarnkowa „zniknęła z obowiązków nauczyciela”. Wygląda na to, że minister posłuchała nauczycieli.
– Nie dziwię się zapowiedziom likwidacji tych godzin, bo ich wprowadzenie było kompletnie niepotrzebne. To nie są ani lekcje, ani zajęcia dodatkowe. Nie wiadomo co. Kompletnie martwy przepis, o którego istnieniu nie pamiętają nawet sami rodzice i uczniowie.
Korzystali z tej możliwości?
– Uczniowie wcale, a rodzice prawie wcale. Rodzice dzieci z klas I-III w szkole są codziennie. Odprowadzając dzieci na lekcje, mają kontakt z nauczycielami i zawsze są na bieżąco. Dla nas takie siedzenie i czekanie, aż ktoś przyjdzie, w sytuacji gdy ciągle się rozmawia, jest kompletnie bezcelowe.
Jak coś się dzieje albo trzeba z nauczycielem porozmawiać, to nikt nie czeka na godziny dostępności. Rodzic przychodzi do szkoły, gdy ma sprawę, albo my dzwonimy do rodziców i widzimy się zaraz w szkole. My musimy w szkole reagować od razu. Dlatego ten przepis wzbudził kontrowersje i nigdy się nie przyjął.
Czyli niepotrzebny przepis?
– Niepotrzebny, bo nauczyciele nie odmawiają ani uczniom, ani rodzicom rozmowy, które ktoś nazwał „konsultacjami”. Pytanie tylko, czy MEN zaproponuje coś nowego i czy wraz z nowymi rozwiązaniami pojawi się możliwość wynagradzania nauczycieli za dodatkową pracę. W tym względzie jest jeszcze wiele do zrobienia. W okresie „przedczarnkowym” w Karcie Nauczyciela były zapisy dotyczące tzw. godzin statutowych, a wcześniej – karcianych. Nauczyciele pracowali po dwie godziny dodatkowo w tygodniu. Mogliśmy organizować zajęcia, podczas których powtarzany był materiał z uczniami. Nie tylko z dziećmi, które miały orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Można było także w ramach tych godzin pracować z dzieckiem zdolnym. Teraz w ogóle tego nie ma.
Ankieta Głosu. Zapraszamy do udziału w głosowaniu:

Chciałby Pan powrotu do wcześniejszych rozwiązań?
– Tylko pod warunkiem rozwiązania kwestii wynagradzania nauczycieli za dodatkowe obowiązki. To wymaga regulacji, tak jak w przypadku wycieczek szkolnych czy wyjazdów na zielone szkoły. Myślę, że skoro rozmawia się o nadmiernym obciążaniu nauczycieli i likwiduje się niepotrzebne „puste” zapisy, to chyba nie tylko po to, żeby on zniknęły, ale też po to, żeby zacząć rozmawiać o strukturze i organizacji zatrudnienia w szkołach. Taka dyskusja jest bardzo potrzebna, bo sytuacja kadrowa ciągle się zmienia. Niektóre przepisy wymagają doprecyzowania.
Zmian jest tak wiele, że czasami trudno jest nam oceniać, co się kryje za każdą kolejną decyzją poszczególnych ministrów edukacji. Pewne decyzje trzeba oddać w ręce praktyków. Po godzinach dostępności to chyba najlepiej widać. Gdyby nas wtedy posłuchano, dzisiaj nie byłoby tematu. W edukacji zanim się coś wprowadzi, trzeba po prostu zadawać pytania praktykom.
Jakie pytania chciałby Pan usłyszeć?
– Jak najwięcej i we wszystkich sprawach, które dotyczą naszej pracy. Bo czasami jest w tym wszystkim za dużo polityki, a za mało pragmatyki.
Można oddzielić politykę od edukacji?
– Tu nawet nie chodzi o to, że te decyzje są polityczne, tylko że polityk to nie nauczyciel czy dyrektor szkoły, który najlepiej wie, jakie są aktualne potrzeby. Gdyby polityk choć raz ułożył plan lekcji, wiedziałby, że potrzebne byłyby zajęcia z uczniem zdolnym, a nie ciągłe zamieszanie wokół czasu pracy nauczyciela. Bo nie jest rozwiązaniem np. zmuszanie nauczycieli do siedzenia po osiem godzin dziennie w szkole. To jest nierealne ze względu na strukturę zatrudnienia, tak w małych, jak i w dużych szkołach.
Wydawałoby się, że mała szkoła to mniej problemów.
– Jest dokładnie odwrotnie. Nauczycieli jest coraz mniej, wielu z nich dojeżdża do pracy z wielkim trudem. Jest coraz więcej nauczycieli, którzy nie są już dostępni przez pięć dni w tygodniu. Fizyk ma do objeżdżenia pięć – sześć szkół. Tyle co chemik. Przy tak małej liczbie godzin idziemy nauczycielowi na rękę. W planie lekcyjnym ma cztery godzin z rzędu jednego dnia, bo musimy mieć na uwadze potrzeby innych szkół.
Zanim politycy zaczną coś zmieniać, powinni się dobrze przyjrzeć sytuacji, dowiedzieć się choćby tego, ile czasu zajmują nauczycielom dojazdy do szkół. To ma ogromny wpływ na sytuację kadrową.
Jak duża jest ta zależność między planem lekcji w Nowym Świętowie a tym, czy w drugiej, trzeciej i czwartej szkole będzie nauczyciel fizyki?
– To jest system naczyń połączonych. Gdyby u nas nie udało się zorganizować fizyki w ciągu jednego dnia, to zagrożone byłyby inne szkoły. My musimy o tym myśleć, bo jutro możemy się znaleźć w podobnej sytuacji. Dlatego liczę na to, że w ślad za zapowiedzią likwidacji tzw. godziny czarnkowej pojawią się rozwiązania, które usprawnią nam pracę i takie, które umożliwią nam płacenie nauczycielom za dodatkową pracę. Skoro jest oficjalny komunikat MEN, to rozumiem, że jest pole do dialogu.
Nie może być tak, że jak mówimy o rewalidacji, to pieniądze na wynagrodzenie dla nauczyciela się znajdą, a jak mówi się o zajęciach pozalekcyjnych, to już nie. Obecnie część samorządów płaci za takie zajęcia, inne nie. I w rezultacie co mamy?
Chaos. Nierówność. Kto w tym systemie, w którym tak wiele zależy m.in. od zamożności samorządów, jest najbardziej poszkodowany?
– Nie tylko nauczyciele, także uczniowie. System nie „opiekuje się” w pełni wszystkimi dziećmi. Mam na myśli nie tylko dzieci, które wymagają dodatkowego wsparcia, co wynika ze wzrastającej liczby orzeczeń i opinii wydawanych przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne.
Stajemy się systemem edukacyjnym coraz silniej skupionym na edukacji włączającej i zapominamy o dzieciach zdolnych. One się nam gdzieś w tym wszystkim zagubiły. Nie ma dla nich jakiejś szczególnej propozycji. Płaci się za lekcje, ale co z innymi formami wsparcia i rozwijania wiedzy i realizacji pasji?
Rodzice pytają, czy system ma propozycję dla dzieci zdolnych i wybitnych?
– Rodzice dzieci wybitnych i uzdolnionych pytają, co szkoła konkretnie ma im do zaoferowania. W mojej ocenie powinniśmy tym dzieciom coś proponować, ale przy braku pieniędzy staje się to niemożliwe. Chcę podkreślić, że szkoła nie może się nastawiać na pomoc wyłącznie potrzebującym dodatkowego wsparcia. W szkole są także dzieci, które osiągają średnie lub słabe wyniki, a kiedy w klasie mamy troje dzieci autystycznych, które zaburzają proces edukacyjny, wszyscy na tym tracą. Musimy tworzyć szkołę dla wszystkich dzieci. Być może za bardzo próbujemy naśladować wzorce ogólnoeuropejskie, a za mało jest działań wynikających z naszych obserwacji i doświadczeń.
Liczba uczniów z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego rośnie w szkołach podstawowych z każdym rokiem. W roku szkolnym 2023/2024 było ich ok. 180 tys., rok wcześniej 166 tys.
– To prawda, ale może powinniśmy przyjrzeć się systemowi diagnozowania i wydawania orzeczeń, bo mam wątpliwości, czy działa prawidłowo. Osobną kwestią jest analiza zasad, na jakich zatrudniani są nauczyciele współorganizujący kształcenie dla dzieci z autyzmem. Co do ich kwalifikacji też są wątpliwości. Bo czy osoba po jakichkolwiek studiach kierunkowych i studiach podyplomowych online powinna pracować z dzieckiem autystycznym?
(…)
Szkoła w Nowym Świętowie została zniszczona podczas powodzi jesienią ub.r. Pamiętamy Pana zdjęcie siedzącego w gumowcach na progu zalanej szkoły. Udało się wrócić do normalności?
– Wnętrze budynku szkoły jest już odremontowane. Obecnie wyposażamy sale. Do zrobienia są jeszcze parkingi, drogi dojazdowe i ogrodzenie. Tak, widzimy duże zmiany i dziękujemy wszystkim, którzy nam w tym pomogli.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 23-24 z 4-11 czerwca br. Wywiad ukazał się w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)
Fot. Archiwum prywatne
SZKOŁA PO POWODZI. Dyrektor Katarzyna Krzysińska: Robimy wszystko, żeby było jak przed kataklizmem