O pokoleniu, które nie tańczy. Dr hab. Piotr Długosz: Młodzież szkół ponadpodstawowych balansuje na krawędzi

Bezpośredni kontakt zamiera. Kiedy jedziemy autobusem, widzimy, że każdy uczeń siedzi osobno ze słuchawkami na uszach i z telefonem w ręku. Każdego roku pojawiają się badania, które udowadniają, że młodzież coraz więcej korzysta z komunikatorów i social mediów. Wcale nie w poszukiwaniu wiedzy, jak chcieliby tego eksperci, który szykują zmiany w edukacji.

Z dr. hab. Piotrem Długoszem*, socjologiem, badaczem, dyrektorem Centrum Badań Młodzieży, redaktorem naczelnym „Youth in Central and Eastern Europe”, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

„Młodzież w epoce kryzysów” – już sam tytuł tej publikacji może być odpowiedzią na wiele pytań. Problem jest poważny i wbrew powszechnej opinii nie tak łatwo jest wskazać jednoznaczne przyczyny albo winnych. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, co dzieje się z obecną młodzieżą?

Zastanawiałem się, na ile pandemia i wojna w Ukrainie wpłynęły na ukształtowanie się młodego pokolenia i sposobów postrzegania przez nie rzeczywistości. I jak patrzę na badania robione przez różne grupy badawcze, także te, które zostały ostatnio opublikowane przez UNICEF, to wydaje mi się, że wszyscy dochodzimy do tych samych wniosków.

Takich, że internet jest ważniejszy niż szkoła, niż lekcje, niż nauczyciele, niż nawet rodzice, a czasami nawet jest ważniejszy niż życie. W przypadku młodego pokolenia życie przeniosło się do internetu na dobre i z tym chyba wypada się pogodzić.

Ustalmy, o kim rozmawiamy.

O młodzieży, która od małego była przyzwyczajana do telefonów, tabletów i apek, to ona właśnie jest w szkołach ponadpodstawowych, głównie w starszych klasach przygotowujących się do matury. To ta młodzież spędzała od małego czas z internetem i była przyzwyczajana do tego, że wszystko załatwia się online.

Dawniej małe dziecko z telefonem lub tabletem jeszcze dziwiło, dzisiaj nie dziwi już nikogo, choć część z nas na pewno nadal to oburza i bulwersuje.

(…)

„Nasz świat to świat polikryzysu, w jednym czasie mamy do czynienia z kryzysem klimatycznym, geopolitycznym, gospodarczym, zdrowotnym, kryzysem relacji i zaufania” – pisze Pan w swojej publikacji, a zjawisko to nazywa szokiem przyszłości.

Dlatego że życie i wchodzenie w dorosłość w trakcie wielkich zawirowań i katastrof to liczne zagrożenia nie tylko dla aktualnego funkcjonowania osób, grup – rodzinnych, szkolnych, zawodowych i całych społeczności, lecz także ryzyko niepowodzenia planów na przyszłość. Nie ma się co dziwić, że odkrywamy w ostatnich latach tak wiele problemów zdrowotnych, związanych z kondycją psychiczną.

Depresje, lęki, zagrożenie życia, deprywacja potrzeb. Wszystko wespół może prowadzić do wieloletniej traumy, która później może przejawiać się w formie fizjologicznej.

Co wywołuje największe lęki?

Niezdana matura jest na pierwszym miejscu (44 proc.). Nic zaskakującego, bo w Polsce, jak się zawali maturę, to jest to postrzegane przez pryzmat społecznej katastrofy. Zawiodłem rodziców, szkołę, nauczycieli, babcię dziadka itd. Rodzice bardzo się wykosztowali, żeby mnie wykształcić, jak to się mówi w Polsce – „wiele poświęcili”, a ja oblałem. Obawy młodzieży budzą także nieznana przyszłość, widmo niedostania się na studia, porażka, samotność, szkoła, choroba, wchodzenie w dorosłość, bieda, a nawet samo życie…

Co najbardziej zmienia młodzież?

Sieci społecznościowe. Ich negatywny wpływ na zdrowie psychiczne młodych pokoleń jest bezsprzeczny. Osamotnienie, brak komunikacji w realu, brak kontaktu wzrokowego, spotkania niemalże wyłącznie online, tak to teraz wygląda. Ostatnio usłyszałem nawet, że już się nawet nie tańczy w parach, że to, co widzimy podczas studniówek, te wszystkie polonezy, to jest tylko rodzaj jednorazowego przedstawienia, które musi się odbyć.

Bezpośredni kontakt zamiera. Kiedy jedziemy autobusem, widzimy, że każdy uczeń siedzi osobno ze słuchawkami na uszach i z telefonem w ręku. Każdego roku pojawiają się badania, które udowadniają, że młodzież coraz więcej korzysta z komunikatorów i social mediów. Wcale nie w poszukiwaniu wiedzy, jak chcieliby tego eksperci, który szykują zmiany w edukacji.

Czy wyników tych badań nie należałoby przeanalizować w kontekście reformy z 2017 r., m.in. jak ta zmiana wpłynęła na komfort psychiczny uczniów, którym zlikwidowano szkoły, zmieniono środowisko rówieśnicze, podręczniki i zakres materiału do przyswojenia?

Bez wątpienia reformę z 2017 r. można zaliczyć do stresorów, tak jak sposób zarządzania oświatą. Kiedy po zakończeniu lockdownów okazało się, że będzie można się wreszcie spotykać z rówieśnikami w szkole, to wśród uczniów wcale nie było hurraoptymizmu. Badaliśmy to. Uczniowie wpadli w stres, że będą się spotykać.

Doszliśmy do wniosku, że polska młodzież z jednej strony ciągle nie umie się po tym nowym podziale systemu odnaleźć, z drugiej nie może wyjść spod kurateli rodziców, bo zbyt wiele mają podane na tacy, podczas gdy w szkole trzeba uczyć się i pracować na wyniki, także te przyszłe.

Pojawiło się wiele zgrzytów w relacjach społeczeństwa ze szkołą. Polska klasa średnia postanowiła, że nie odpuści, bo chce wyników. Wtedy okazało się, że bardziej liczy się prestiż rodziny niż komfort dziecka. Pokolenie płatków śniegu nie wytrzymuje już tego.

(…)

Jeden z rozdziałów poświęca Pan uchodźcom z Ukrainy, zwraca uwagę na rodzaj frustracji – agresji młodego pokolenia Polaków wobec rówieśników ukraińskich. Czy obecność młodych Ukraińców w polskich szkołach ma aż tak duży wpływ na sposób postrzegania świata przez polską młodzież?

Nie ma co udawać, że obecność ukraińskiej młodzieży nie wpływa na zmianę podstaw wśród młodzieży polskiej. To szczególnie widać w dużych miastach, gdzie początkowa empatia przerodziła się w niechęć, która skoczyła niemal o 100 proc. Ale żeby zrozumieć problem, trzeba postawić się w miejscu tej młodzieży, która  jest na progu dorosłości, zaczyna budować swoją przyszłość i w tych niepewnych czasach nie wie, jaką pozycję zajmie w społeczeństwie. W tym sensie młodzi Ukraińcy stali się rywalami.

Do tego wiadomo, że są zdolni i często wiele potrafią, bo w Ukrainie stawia się na nauki ścisłe. W takiej sytuacji, kiedy przyszłość staje się niepewna, każdy, kto nam stoi na przeszkodzie, staje się czynnikiem stresogennym. Nic dziwnego, że nasi respondenci odczuwają negatywne emocje i niską samoocenę wynikającą z porównywania siebie z młodymi Ukraińcami.

Co wprost wynika z badań?

Badana przez nas młodzież jest mniej przychylna uchodźcom wojennym z Ukrainy niż ogół Polaków. 51 proc. pytanej młodzieży uważa, że uchodźcy z Ukrainy są roszczeniowi, przyczynili się do wzrostu cen, wykorzystują nasze państwo, pobierając niesłusznie świadczenia, i zagrażają Polakom na rynku pracy. Tylko 12 proc. jest zdania, że uchodźcy mają pozytywny wpływ na nasze państwo, płacą podatki i pracują na nasz dochód narodowy, a dzieci uchodźców uczą się w szkołach i zapełniają ubytki wynikające z niżu demograficznego.

Jeśli do tych wyników dołożymy oczekiwania polskich rodziców, to zrozumiemy, z czym zmagają się młode pokolenia. Od jednej z dyrektorek szkół usłyszałem, że rodzice, przyprowadzając swoje dzieci, żądają bezwzględnych efektów. Ich dzieci mają osiągać sukcesy, szkoła ma zrobić z nich mistrzów, a kiedy dziecku nie idzie, mają pretensje do nauczycieli.

Rodzice stawiają takie wymagania, ciesząc się jednocześnie z ograniczenia prac domowych i podpisując się pod petycjami dotyczącymi obniżania wymagań na maturze z matematyki?

Tych sprzeczności jest masa. Kiedy robiłem badania w Ukrainie, to zauważyłem, że tam nikt nie mówił o obniżaniu wymagań nawet w czasie wojny. Poziom nauczania jest tam nadal bardzo dobry. Poprzeczka jest wysoko ustawiona, bo zdają sobie sprawę, że jej obniżanie byłoby błędem. W Polsce systemowo próbuje się różnych rozwiązań w tym kierunku od dawna, tylko że nie dotyczą one samej edukacji, ale również szkolnictwa wyższego. Dlatego uważam, że brakuje dobrego pomysłu na to wszystko, a moje badania pokazują, że nieprzemyślane pomysły nie służą ani edukacji, ani szkolnictwu wyższemu.

Osiągnięcia są wtedy, kiedy współpraca systemu edukacji i nauki ze społeczeństwem układa się dobrze, i co najważniejsze, jest konstruktywna. Edukacja musi być wartością, a wymagania muszą być egzekwowane. Dotychczas nikt nic innego nie wymyślił.

Na jakie pytanie powinno sobie odpowiedzieć MEN i eksperci przygotowujący reformę edukacji?

Dlaczego po skończeniu studiów ludzie ciągle powtarzają, że pracują poniżej kwalifikacji. Nie stać nas na to. Potrzeba w społeczeństwie większej świadomości tego, jak działa edukacja i po co jest szkoła. To dotyczy także szkół wyższych. Do tego potrzebne jest wsparcie społeczne, ale na razie mam wrażenie, że poziom wsparcia społecznego jest zerowy.

Dziękuję za rozmowę.

*Dr hab. Piotr Długosz jest założycielem Interdyscyplinarnego Laboratorium Badań Wojny w Ukrainie, wykładowcą na Uniwersytecie im. KEN w Krakowie

Fot. Archiwum prywatne

Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 7-8 z 19-26 lutego 2025 r. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)