Organ prowadzący utworzył na ten moment 100 oddziałów przygotowawczych. Tylko, czy powinien iść w kierunku „upychania” ukraińskich dzieci w istniejących oddziałach? Zwróćmy uwagę, że kwota z subwencji na jedno dziecko z Ukrainy będzie wyższa niż na dziecko polskie. Natomiast „dopychanie” tych dzieci do istniejących oddziałów odbywa się kosztem dotyczącym warunków nauki zarówno dzieci z Ukrainy, jak i z Polski.
Z Urszulą Woźniak, członkinią Zarządu Głównego ZNP, prezes Oddziału ZNP Warszawa Mokotów Ursynów Wilanów, rozmawia Jarosław Karpiński
Od 14 marca w szkołach w całym kraju powstają klasy przygotowawcze dla dzieci z Ukrainy. Minister edukacji Przemysław Czarnek zaapelował do samorządowców, by tworzyli właśnie takie oddziały, „bo to najmniej stresujące środowisko dla małych uchodźców”. Jak to wygląda w praktyce z perspektywy Warszawy?
– Według ostatnich danych w warszawskich szkołach i przedszkolach przybyło od wybuchu wojny 10 tysięcy dzieci z Ukrainy, ale liczba dzieci codziennie rośnie. Powstało też 100 oddziałów przygotowawczych, które już – jak informował stołeczny wydziału edukacji – wypełniają się. Dzieci z Ukrainy są jednak umieszczane także w funkcjonujących oddziałach.
Nie ma się co dziwić, że pojawia się chaos. Tak się dzieje, kiedy w oddziale pojawia się duża grupa uczniów i uczennic z Ukrainy, którzy nie mówią po polsku, ale dostają polskie podręczniki i mają się uczyć z polskimi rówieśnikami realizującymi podstawę programową. Często na dodatek w takim oddziale są jeszcze dzieci z orzeczeniami. A uczniowie z Ukrainy siedzą na lekcji jak na tureckim kazaniu.
Minister Czarnek twierdzi, że większość ukraińskich dzieci, przyjętych do polskich szkół, rozumie język polski, a nawet mówi po polsku.
– Minister Czarnek, delikatnie mówiąc myli się. Jaki jest minister każdy widzi i nie będę rozwijała tego wątku. Dzieci z Ukrainy na ogół znają za to język rosyjski, ale wcale nie chcą mówić w tym języku i nie ma się im co dziwić. W placówkach oświatowych pojawiło się po 40, 50, 60, 70 i więcej nowych dzieciaków. Od nauczycieli oczekuje się dostosowywania wymagań oraz zasad oceniania do możliwości tych dzieci. Przepraszam, ale w jaki sposób te dzieci mają być oceniane, co ma nauczyciel oceniać? Oprócz tego ich rodzice muszą podpisywać dokumenty dotyczące np. oceniania i klasyfikowania ich dzieci, gdy oni sami nie są w stanie się porozumieć z dyrektorem, czy nauczycielem. Bo nie znają języka.
Organ prowadzący pozostawia nauczycieli i dyrektorów bez wsparcia?
– Jak mówiłam organ prowadzący utworzył na ten moment 100 oddziałów przygotowawczych. Tylko, czy powinien iść w kierunku „upychania” ukraińskich dzieci w istniejących oddziałach? Zwróćmy uwagę, że kwota z subwencji na jedno dziecko z Ukrainy będzie wyższa niż na dziecko polskie. Natomiast „dopychanie” tych dzieci do istniejących oddziałów odbywa się kosztem dotyczącym warunków nauki zarówno dzieci z Ukrainy, jak i z Polski.
Klasy w warszawskich szkołach i tak są już przepełnione.
– Tak. Warto jednak zauważyć, że ustawa o pomocy dla uchodźców z Ukrainy została uzgodniona z samorządami. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że to samorządy naciskały podczas prac nad tą ustawą, by zwiększyć obecne limity w klasach i zostało to zapisane w rozporządzeniu MEiN, choć resort był akurat temu przeciwny. To nie jest problem, jeśli – jak informuje prezydent 40-tysięcznego Ciechanowa – w mieście jest 17 uczniów z Ukrainy.
Ciechanów może w takiej sytuacji otworzyć oddział przygotowawczy w szkole, może go zorganizować w innej lokalizacji, może też powołać oddział międzyszkolny, albo utworzony w porozumieniu z powiatem ciechanowskim i bez problemu sobie poradzi. Ustawa na to pozwala. Zupełnie inaczej wygląda to z perspektywy Warszawy. Jeśli policzymy sobie, że w oddziale przygotowawczym, jednym z tych, które się wypełniają, jest 20 dzieci, a mamy w Warszawie ponad 10 tys. uchodźców w wieku szkolnym, to potrzebujemy tysiąc nauczycieli. A tych nauczycieli po prostu nie ma. Nie będą tłumaczyła dlaczego ich nie ma, bo to temat na inną rozmowę.
To proszę powiedzieć, jakie problemy sygnalizują jeszcze szkoły i placówki przyjmujące uczniów i uczennice z Ukrainy.
– Nie ma dodatkowych ławek czy krzeseł w klasach. Niekiedy nie ma nawet gdzie dostawić takie ławki, bo brakuje miejsca w klasach. Nauczyciele zwracają poza tym uwagę, że nie będą w stanie ocenić ukraińskich dzieci, bo jak to zrobić np. na języku polskim? Zauważmy, że wiele dzieci ma traumę. Najmłodsze z nich, które trafiają do przedszkoli, generalnie szybciej się adaptują w nowych warunkach, ale nie zawsze tak jest.
Niedawno jedna z nauczycielek wychowania przedszkolnego opowiadała mi, że ma akurat pod opieką siedmioro takich dzieci – dwoje z nich zaadaptowało się szybko, kolejna dwójka wolniej, ale zaczęła brać udział w zajęciach, natomiast troje siedzi i cały czas płacze. Nie można ich uspokoić. Nie ma się co dziwić, bo każde dziecko inaczej reaguje na traumę. Jest jeszcze jeden problem, o którym trudno mi nawet wspominać, ale on jest, choć publicznie się o nim nie mówi.
Co to za problem?
– Obawiam się, że przy obecnej polityce „dopychania” dzieci z Ukrainy do funkcjonujących oddziałów i to po dziewięcioro lub więcej dzieci, za chwilę przypomnimy sobie o pandemii. Teraz udajemy, że pandemii nie ma. Stopień wyszczepienia na Ukrainie jest dużo niższy niż w Polsce. A przecież w sytuacji ucieczki przed wojną, nikt nie myśli o zakładaniu maseczek, zachowaniu dystansu… Ale to nie wszystko. Dzieci na Ukrainie nie były szczepione tak jak w Polsce na polio, czy odrę.
Jak się pojawią ogniska tych chorób w polskich placówkach, to może być dramat. Widzieliśmy to kilka lat temu w Pruszkowie. Pamiętam też, że dzień przed wybuchem wojny, nasze miasto pochwaliło się, że za wzorowe zorganizowanie akcji szczepień przeciwko Covid-19, otrzymało 1 mln zł nagrody i że 600 tys. zł przeznaczy na zadbanie o dobrostan psychiczny nauczycieli. Po wybuchu wojny dobrostan nauczycieli poszedł w odstawkę.
Można coś zrobić, by poradzić sobie z tymi problemami i zagrożeniami?
– W ustawie o pomocy dla uchodźców z Ukrainy są odpowiednie narzędzia i można je wykorzystać. Pytanie, dlaczego samorządy zamiast z nich korzystać, „dopychają” dzieci do istniejących oddziałów. Pewnie chodzi o pieniądze.
Miasto podejmuje oczywiście szereg działań z myślą o uchodźcach, angażuje w to placówki wychowania pozaszkolnego, organizuje kursy nauki języka polskiego. Brakuje mi jednak w tych wszystkich działaniach konsekwencji i dbałości o nauczycieli jak i uczniów. Z całą pewnością potrzeba systemowych rozwiązań, koordynacji a przede wszystkim środków dla samorządów , bo z próżnego i Salomon nie naleje. Nie wiemy jak długo będą trwały działania wojenne w Ukrainie , być może trzeba jednak utworzyć szkoły czy oddziały międzynarodowe i pomóc w realizacji ukraińskiej podstawy programowej przez nauczycieli ukraińskich, którzy przecież tez przybyli do Polski.
Dziękuję za rozmowę.
Wniosek ZNP do MFiPR o przekierowanie środków EFS na wsparcie placówek oświatowych
Związek wystąpił do szefa MEIN ws. edukacji dzieci i młodzieży z Ukrainy. Lista postulatów