Jaki plan na przetrwanie? Wojciech Władziński: Coraz trudniej jest zagwarantować nauczycielom pracę

Największym problemem jest w tej chwili to, że jedne zmiany nakładają się na inne. Pozornie może wszystko wyglądać dobrze, ale nie dla wszystkich. Demografia też nie sprzyja. Każdego roku szkolnego przygotowuje się plan na przetrwanie. Dla nauczycieli to może być trudne. To jest tylko pierwszy z elementów na naszej liście zmartwień.

Z Wojciechem Władzińskim, dyrektorem Zespołu Szkół Łączności im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

W roku szkolnym 2025/2026 będą obowiązywały nowe ramowe plany nauczania. Czy historycy słusznie martwią się o swoje zatrudnienie?

– W naszej szkole na pewno. Jest trochę zamieszania z historią, ponieważ po zlikwidowaniu HiT wchodzi edukacja obywatelska i trzeba do tej zmiany dostosować zatrudnienie. Zgodnie z rozporządzeniem MEN edukacja obywatelska ma być realizowana w technikach w klasach II-IV w wymiarze jednej godziny tygodniowo. Będzie realizowana od drugiej klasy, powstaje więc luka. Do tego pojawił się niż demograficzny.

Dziewięć klas odejdzie, a osiem planujemy przyjąć. W każdej z klas ubyło już po jednej godzinie historii i HiT, a mniej godzin oznacza, że zaczynają się problemy, które będą występowały przez najbliższe dwa lata.

Czy możecie zagwarantować nauczycielom historii zajęcia w pełnym etacie od września 2025 r.?

– Jednego z nauczycieli z dużym doświadczeniem musieliśmy wysłać na dodatkowe studia, żeby miał dalej pracę… Skutki zmian są zależne od wielu czynników. Szkoła, w której są dwa oddziały, straci najwyżej dwie – trzy godziny historii, u nas, gdzie oddziałów jest osiem, tracimy co najmniej 16 godzin – po jednej z historii i HiT – to prawie pensum nauczyciela, czyli albo jeden nauczyciel zostanie bez etatu i dochodów, albo będziemy obcinać wszystkim etaty.

Będzie Pan musiał zwalniać?

– Dopóki nie zacznie się wrzesień, zawsze jest takie ryzyko. Jak ktoś miał po kilka nadgodzin, to teraz musi zejść do zera. Każda zmiana, każde przesunięcie, każda nowa siatka godzin powodują, że coraz trudniej jest gwarantować nauczycielom pracę. Tych zmian jest bardzo wiele. Powoduje to liczne komplikacje. Im większa szkoła, tym problem wydaje się większy.

Coraz trudniej jest zapewnić nauczycielowi pełny wymiar godzin?

– Największym problemem jest w tej chwili to, że jedne zmiany nakładają się na inne. Pozornie może wszystko wyglądać dobrze, ale nie dla wszystkich. Demografia też nie sprzyja. Każdego roku szkolnego przygotowuje się plan na przetrwanie. Dla nauczycieli to może być trudne. To jest tylko pierwszy z elementów na naszej liście zmartwień.

A drugi?

– Cały czas trzeba na bieżąco dopasowywać sytuację szkoły do zmieniającej się demografii i planów na edukację. Myślenie, co będzie dalej, nie ma sensu, bo sytuacja na razie nie jest stabilna. W szkole takiej jak nasza, gdzie kształcimy uczniów w kierunkach technicznych, z jednej strony trzeba myśleć o zapewnieniu kadr do przedmiotów ogólnokształcących, z drugiej – zawodowych. Pod kątem trendów to dwa różne obszary.

Nie tak dawno borykaliśmy się z brakami wśród nauczycieli przedmiotów zawodowych i praktycznej nauki zawodu, ale zjawiło się w szkole kilka osób, które zadeklarowały chęć pracy z młodzieżą w zawodach automatyk i robotyk.

To, że kandydaci do pracy sami pukają do Pana gabinetu, to objaw zmiany trendu czy po prostu przypadek?

– Jest jeszcze za wcześnie, żeby to ocenić. Mamy za sobą wstępne rozmowy. Myślę, że świeża krew w końcu do nas dopłynie. Nie musiałem nawet specjalnie szukać ani nawet zamieszczać ogłoszeń. Byłem zaskoczony, ale cieszę się z tego powodu. Pierwsze osoby zaczęły pojawiać się w lutym. Jest szansa, że rozmowy zakończą się powodzeniem. Obecnie mamy ok. 100 nauczycieli i 30 osób zatrudnionych na umowach dla tzw. specjalistów – zawartych na podstawie art. 15 Prawa oświatowego. Liczę, że specjalistów wkrótce będzie więcej.

Co jest na trzecim miejscu listy zmartwień?

– To podstawa programowa. Pracodawcy życzyliby sobie, żebyśmy wdrażali więcej nowych elementów i zagadnień w poszczególnych zawodach. Pierwszy egzamin uczniowie mają już po trzeciej klasie, więc bezwzględnie muszą znać podstawę programową i nie ma miejsca na nic dodatkowego. Drugi egzamin zdają w połowie piątej klasy i dopiero po nim moglibyśmy wprowadzać jakieś nowości pozaprogramowe, ale wtedy zajęci są przygotowaniem do matury.

Firmy wycofują się z praktyk… Wojciech Władziński: Standardy ochrony małoletnich komplikują pracę szkół zawodowych

Szkoła może dostosować naukę do szybko zmieniających się trendów na własną rękę?

– Ze względu na egzaminy zawodowe musimy się trzymać podstawy programowej. To jest nasz priorytet. Uczniowie kończą szkołę z tytułem technika. Zmiany, jakie zachodzą w ich branży, staramy się im pokazywać w piątej klasie. Możemy je wprowadzać na przedmiocie nowoczesne technologie, pod warunkiem że znajdziemy czas, żeby się do tego przygotować. Nowych trendów i rozwiązań technologicznych nie zapowiada się z wyprzedzeniem.

To nie lada wyczyn, żeby to wszystko ze sobą zgrać w czasie, zapoznać się, znaleźć odpowiednie materiały. Ostatnia podstawa programowa jest przecież z 2019 r., zdajemy sobie sprawę, że musimy wprowadzać drobne aktualizacje.

Sześć lat to dużo jak na podstawę programową dla kierunków zawodowych?

– W zawodach technicznych to sporo czasu. Trzeba ją zmodyfikować. Co kilka lat ilość wprowadzanych rozwiązań technologicznych się zwiększa, a pracodawcy nam mówią, że dobrze byłoby pójść w takim lub innym kierunku. Ale my nie możemy radykalnie zmieniać nauczania. Możemy ewentualnie wprowadzać pewne zagadnienia, nowe elementy albo zacząć przygotowania do wprowadzenia nowego zawodu. To z kolei wiąże się ze zmianą wyposażenia pracowni, bo jakość tych urządzeń nie może odbiegać od podstawy programowej i wymagań stawianych na egzaminie zawodowym.

Czy pracodawcy naciskają na zmiany w nauczaniu?

– To jest czwarta sprawa. Mówimy wtedy, że stworzenie nowego zawodu to jest wyzwanie logistyczne, techniczne i programowe. Tego nie da się zrobić od ręki. W naszym technikum dopiero co, po wielkich staraniach, stworzyliśmy technika automatyka i technika szerokopasmowej komunikacji elektronicznej. Nawet trudno określić, ile to wymagało od nas zachodu i śledzenia zmian, jakie wdrażają te dwa obszary.

Ile trwa stworzenie nowego zawodu?

– Działania we współpracy z ministerstwem trwały półtora roku, ale wtedy były na to środki unijne. Bez konkretnych pieniędzy to jest bardzo trudne. Branże się zmieniają pod kątem wdrożeń i oprogramowania. Trudno za tym nadążyć nawet w trakcie pisania podstawy programowej. Do tego nie ma aż tak wielu chętnych pracodawców do zaangażowania się w kształcenie młodzieży.

Dr inż. Wojciech Władziński: Idziemy z postępem, tylko czasem podstawa programowa ten postęp ogranicza

Może łatwiej byłoby uzupełnić kierunki pokrewne o nowe elementy?

– Gdybyśmy chcieli wprowadzać jakieś elementy nowych zagadnień na kierunkach pokrewnych, to musielibyśmy się zastanowić, czy młodzież byłaby w stanie wchłonąć jeszcze więcej wiedzy. To kolejna sprawa, bo widzimy różnice w punktacji podczas naboru do klas pierwszych. Dolna granica punktów w naszej szkole obniżyła się z 140-150 do 100. Nastawienie uczniów do zdobywania wiedzy też spada.

W takich warunkach pracodawcy chcieliby, żeby szkoła szybko odpowiadała na ich potrzeby kadrowe. Ale szkoła to nie jest firma szkoleniowa. Kształcenie musi być ujednolicone, musi mieć jakieś ramy. Pracodawcom czasami trudno zrozumieć, że szkoła nie jest w stanie nauczyć wszystkiego.

Kto decyduje o ostatecznym kształcie podstawy programowej w przedmiotach zawodowych?

– Zawsze firmowało to ministerstwo, ale przedstawiciele szkół też jakiś głos mają. Musimy, bo przedsiębiorca nie zawsze zdaje sobie sprawę, na czym polega kształcenie młodego człowieka. Ja tylko słyszę, że oni chcą mieć pracownika, który wie wszystko. Tylko, że to tak nie działa.

My natomiast obserwujemy, że przyswajanie wiedzy sprawia uczniom coraz większą trudność. To jest niezależne od programu nauczania i tego, co oferuje szkoła. Tak się po prostu dzieje.

Od 20 lat się powtarza, że szkolnictwo zawodowe powinno być dostosowane do potrzeb rynku pracy…

– Trzeba sobie w końcu zdać sprawę, że sama teoria nie wystarczy. Uczeń musi też nabyć praktycznych umiejętności, a nie nabędzie ich, jeśli pracodawcy nie będą chcieli przyjmować młodzieży na praktyki. Chodzi o to, że kształcenie młodego człowieka powinno wymagać zaangażowania wszystkich stron.

(…)

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 20-21  z 14-21 maja br. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne