Artur Walkowiak, dyrektor, który „biega po windę”: Uwierzyłem, że może być lepiej. Tak wiele serc poruszyliśmy

Nawet nasze dzieci to już formalnie nie są uczniowie, tylko uczestnicy zajęć edukacyjno-rehabilitacyjno-opiekuńczych. Jak to? Przecież one też chodzą do szkoły. Wszystko się zagmatwało, podczas gdy dla naszych dzieci powinno być jak najprościej. Skoro edukacja zmierza w kierunku włączającym, to może zacznijmy od podkreślenia tego, że wszystkie dzieci są uczniami i wszyscy uczestniczą w edukacji. To też jest szkoła.

Z Arturem Walkowiakiem, dyrektorem, nauczycielem oraz terapeutą w Zespole Szkół Specjalnych w Zawadzkiem, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Pokonał Pan dystans ponad 2200 km w biegu „po windę dla swoich dzieciaków”. To trwa od września ub.r. Ma Pan jeszcze siłę?

– Jedna z przedstawicielek organizacji społecznych powiedziała do mnie ostatnio: „widać, że pan lubi tę pracę”. Odpowiem pani to, co jej – to jest właśnie moje życie… Udało mi się połączyć pasję biegania z pasją bycia nauczycielem szkoły specjalnej.

Jak Pan godzi bieganie i zbieranie funduszy na budowę windy z obowiązkami nauczyciela i dyrektora szkoły?

– Kiedy późnym wieczorem wracam ze szkoły, rzeczywiście nie zawsze starcza mi sił, żeby jeszcze włożyć buty sportowe. Najczęściej biegam po piątej rano, to najlepsza pora. Około szóstej wracam, potem szybki prysznic, śniadanie i prędko do szkoły. Na szczęście, nie tylko ja biegam na rzecz mojej szkoły i dzieciaków.

Cieszę się, że ta akcja… wymknęła się nieco spod mojej kontroli i różne inne możliwości się pootwierały. Do szkoły zgłaszają się firmy budowlane, które chcą pomóc, różni ludzie oferują, że będą biegać dla szkoły w ramach swoich akcji, organizują różne biegi, maratony, konkursy, zawody sportowe.

Jak długo będzie musiał Pan jeszcze biegać?

– Mam tak straszną motywację i radochę z tego, że moje dzieci ze szkoły mogą mieć wkrótce windę i już łatwiej będzie się z wózkami inwalidzkimi przemieszczać na wyższe piętra, że chyba nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Od półtora miesiąca też słyszę, na razie nieoficjalnie, że wkrótce możemy się spodziewać decyzji ze strony Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w sprawie dofinansowania budowy windy. ROPS dysponuje środkami PFRON, a podlega bezpośrednio pod Urząd Marszałkowski. Przewiduje się, że szkoła może otrzymać maksymalnie połowę kwoty przewidzianej na projekt. Z ich strony to może być nawet ok. 400 tys. zł.

Czyli potrzeba znacznie więcej pieniędzy na budowę wielopoziomowej windy, niż początkowo Pan zakładał?

– Rok temu zakładałem, że wystarczy 400 tys. zł, teraz już wiem, że potrzeba co najmniej dwa razy tyle. Budynek naszej szkoły powstał w latach 80. i w zasadzie nie był remontowany, z wyjątkiem wymiany okien i dachu. Odmalowywane były tylko sale. Ostatecznie projekt jest droższy m.in. dlatego, że budynki szkolne znajdują się za blisko drogi dojazdowej, a winda przy tak dużym obiekcie nie może być traktowana jako dobudówka tylko osobny budynek.

Z racji tego trzeba będzie jeszcze wykonać drogę przeciwpożarową. Jej koszt to dodatkowo ok. 150 tys. zł. Zbliżamy się prawie do 1 mln złotych. Jeśli w marcu lub kwietniu zostanie ogłoszony przetarg, to winda będzie musiała powstać do końca grudnia tego roku. Inaczej środki z PFRON mogłyby przepaść.

Szkoła z pewnością nie może się już doczekać finalizacji projektu?

– Wszyscy tym żyją. Obchodzimy w tym roku 50-lecie szkoły, dużo się dzieje, więc temat windy nie schodzi z ust dzieci, rodziców i nauczycieli. Całą tę ekscytację podsyca ogólnopolskie zainteresowanie tematem. Sporo firm nas odwiedza. Jedni proponują farby, inni gładzie na ściany, wylewki samopoziomujące. Odzywają się do nas liczne fundacje, stowarzyszenia, które oferują pomoc wolontariuszy. Inni mówią, że jak będziemy mieli inne potrzeby, to też mamy się odzywać. My sami zbieramy też drobne fundusze w ramach zbiórki elektrośmieci. Niedawno odświeżyłem post na stronie „Dyrektor Biega po Windę dla Swoich Dzieciaków”, napisałem, że może nam się uda na jedną lub dwie hulajnogi uzbierać, a już drugiego dnia ktoś nam podrzucił dwie nowe! „Będziecie ich mieli więcej”– usłyszałem. Ktoś inny nam dostarczył 40 ramek na zdjęcia naszych uczniów do Galerii Uśmiechu, z którą niedługo ruszamy.

Dyrektor szkoły z Zawadzkiego „biega po windę”. Artur Walkowiak: Chyba poruszyłem sumienia

Wasza historia ściska ze serce…

– Skóra mi cierpnie, jak do Was przyjeżdżam –powiedziała mi niedawno jedna z przedstawicielek fundacji, z którą współpracujemy. Dla nas to codzienność, to wciąganie dzieci w wózkach na wyższe piętra i inne problemy, z którymi się mierzymy, ale rzeczywiście są różne inne historie, które również nas chwytają za serce. Mamy mnóstwo spraw do rozwiązania, więc z otwartymi rękami przyjmujemy każdą pomoc. Pieniądze zbierają dla nas ludzie od lewa do prawa, o różnych poglądach i możliwościach. Jesteśmy im naprawdę wdzięczni. Wszystkim. Już nie czujemy, że jesteśmy sami.

Ludzie udostępniają posty naszej szkoły, moją stronę „Dyrektor Biega”. Tylko w lutym ludzie w ramach Fundacji Dzięki Tobie przebiegli wspólnie 500 tys. km. Około 10 tys. osób jest aktywnych dziennie w ramach projektu, który także nas wspiera. Nieziemskie.

Ta akcja bardzo Pana zmieniła?

– Uwierzyłem, że może być lepiej. Jestem w szoku, jak wiele serc poruszyliśmy. Jestem bardzo podbudowany, bo na początku myślałem, że ot tak będę sobie biegał i może coś z tego wyniknie. Nie liczyłem, że akcja nabierze takiego rozpędu. Mam ogromną satysfakcję z tego. Teraz to jest samonapędzająca się akcja.

Jak reagują rodzice Waszych dzieci?

– Nasza szkoła przez lata była zupełnie niewidoczna. Mała, na uboczu, zupełnie nie rzucała się w oczy. Za sprawą windy zwiększyło się również zainteresowanie rodziców uczniów niepełnosprawnych nauką w naszej szkole. Już w tej chwili muszę planować otwarcie drugiej klasy pierwszej na kolejny rok szkolny. Tego w naszej historii jeszcze nie było. Nasza szkoła stała się na tyle znana, że zyskała na atrakcyjności.

Ludzie chcą zapisywać do nas swoje dzieci. Rodzice nam mówią, że szukają integracji sensorycznej, jakichś alternatywnych form komunikacji i okazało się, że my, nauczyciele z Zawadzkiego, też mamy różne specjalizacje. We wrześniu miałem tylko dwoje dzieci zapisanych na wczesne wspieranie rozwoju, a teraz mam już 12.

Kadrowo dacie radę?

– Właśnie jeden z nauczycieli przyszedł i powiedział, że już nic więcej nie jest w stanie na siebie wziąć. Jeżeli zapadnie decyzja o utworzeniu kolejnej pierwszej klasy, to będę musiał przyjąć nowych nauczycieli. Wiem, że ciężko jest obecnie kogoś znaleźć, ale jakoś szczęśliwie mnie ten problem na razie omija. Ludzie wpadają, mówią „ojej, jak tu kolorowo, chcę z wami pracować”. Nawet jak im mówię, że będą kolejne remonty, to słyszę w odpowiedzi, że im to nie przeszkadza. Jesteśmy małą społecznością i to się podoba. U nas nawet jak dziecko ma urodziny, to robimy je w szkole. Cała szkoła przychodzi i składa mu życzenia. Tort lub ciasto przynoszą rodzice i nauczyciele.

Szkoły specjalne. Sebastian Zieliński: Nie po raz pierwszy musimy radzić sobie sami

Dla ilu uczniów Wasza szkoła jest obecnie drugim domem?

– Opiekujemy się 30 dzieci niepełnosprawnych intelektualnie w stopniu umiarkowanym, znacznym i głębokim. Urodziny w szkole to normalna sprawa, bo na swoich podwórkach nasze dzieci nie mają kolegów i koleżanek. One tylko tutaj mają przyjaciół. Do nas dzieci chętnie chodzą. Jest płacz, jak zbliżają się wakacje. Nie chcą nas opuszczać, szczególnie te starsze, a my sami szukamy jakichś rozwiązań, żeby im pomóc.

Brakuje rozwiązań systemowych, programów wsparcia? Co trzeba zrobić, żeby takie szkoły jak Wasza odczuły, że ich potrzeby są brane pod uwagę?

– Niestety, w przypadku szkół specjalnych jest zbyt wiele spraw za słabo przemyślanych. Na przykład administracja. Jest dyrektor, sekretarka na pół etatu i księgowa na pół etatu. Wicedyrektora już nie ma, bo mamy za mało uczniów. Do tego dochodzą kwestie dostosowania budynku, trzeba szukać ludzi, którzy pomogą nie tylko sfinansować, ale też przygotować projekty architektoniczne. Pracy jest mnóstwo. Osiem godzin to obecnie za mało.

Co z projektami i programami np. ministerialnymi?

– Jeden z nielicznych programów, jaki przychodzi mi do głowy, dotyczył wycieczek patriotycznych ówczesnego MEiN. My nawet chcieliśmy z tego skorzystać, ale się okazało, że gdybyśmy wybrali się na dwudniowy wyjazd, to musielibyśmy konkretną liczbę tych punktów historycznych zahaczyć. Przy niepełnosprawnych uczniach było to w ogóle mało realne. Tu pomnik, tu muzeum, tu skansen…  Mam wrażenie, że nikt nie pomyślał o dzieciach takich jak nasze. Innego projektu nie potrafię sobie przypomnieć.

W tej chwili mamy nowe otwarcie i zapowiedzi odnowy edukacji. O co by Pan zaapelował jako dyrektor szkoły specjalnej?

– Skoro nasze szkoły nazywane są specjalnymi to chciałbym, aby je zaczęto specjalnie traktować, zauważać tę subtelną różnicę pomiędzy uczniami niepełnosprawnymi funkcjonującymi w pełni intelektualnie, a dziećmi, które takiej sprawności nie mają. Chodzi o to, żeby to uzmysłowić też społeczeństwu. Na tym tle czasami dochodzi do różnych sytuacji, które nawet trudno wyjaśnić. Nasza szkoła to taka, w której każde dziecko należy traktować indywidualnie. Można myśleć o edukacji włączającej, ale nie tak, jak to się robi teraz.

Tak naprawdę tylko praktycy wiedzą i czują, że o edukacji włączającej można rozmawiać tylko na zasadzie pokazywania problemów dzieci. Myślę, że to nowe otwarcie trzeba wykorzystać do tego, aby pokazać, że szkoły takie jak nasza są bardzo potrzebne. My nie jesteśmy szkołami specjalnymi, ale specjalistycznymi.

Proponowałby Pan zmianę nazwy?

– W nazwie wystarczyłoby zostawić tylko Szkoła Podstawowa czy Zespół Szkół. Po co stygmatyzować, wskazywać, że tu są dzieci z problemami. Nazewnictwo w przypadku szkół specjalnych bardzo się skomplikowało. Nawet nasze dzieci to już formalnie nie są uczniowie, tylko uczestnicy zajęć edukacyjno-rehabilitacyjno-opiekuńczych. Jak to? Przecież one też chodzą do szkoły. Wszystko się zagmatwało, podczas gdy dla naszych dzieci powinno być jak najprościej. Skoro edukacja zmierza w kierunku włączającym, to może zacznijmy od podkreślenia tego, że wszystkie dzieci są uczniami i wszyscy uczestniczą w edukacji. To też jest szkoła.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się w GN nr 12-13 z 20-27 marca 2024 r. Polecamy Głos w wydaniu drukowanym i elektronicznym (e.glos.pl)

Nr 12-13/20-27 marca 2024