Ministerstwo edukacji będzie wykorzystywało nowe przepisy dyscyplinarne przeciwko nauczycielom np. uczestniczącym w antyrządowych protestach – alarmowali dziś w Sejmie posłowie opozycji. Wiceminister edukacji Dariusz Piontkowski zapewnił, że „nie kontrolujemy tego, co robią nauczyciele po lekcjach”
Sejmowe komisje: Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej zajęły się dziś zgłoszoną przez MEN nowelizacją Karty Nauczyciela. Ministerstwo postanowiło poprawić przepisy dotyczące postępowań dyscyplinarnych nauczycieli, które popsuto w czerwcu ub.r.
Sejm wprowadził wtedy do Karty rozwiązania pozwalające karać nauczycieli dyscyplinarnie za uchybienia przeciwko porządkowi pracy określonymi w art. 108 Kodeksu pracy. Chodzi o drobne uchybienia przeciwko organizacji pracy, przepisom bezpieczeństwa i higieny, przepisom przeciwpożarowym itp. Od 1 września ub.r. nauczyciel może otrzymać za nie dyscyplinarkę, jeśli przy tej okazji zostało naruszone „dobro dziecko”. Przy czym pojęcie „dobra dziecka” nie zostało nigdzie zdefiniowane, w efekcie czego dyrektorzy zaczęli kierować do rzeczników dyscyplinarnych sprawy, które normalnie rozstrzygano na poziomie zakładu pracy.
ZNP chce zmian w przepisach dotyczących odpowiedzialności dyscyplinarnej
W lutym br. ministerstwo edukacji przedstawiło nową wersję przepisów, którą wysłało do Sejmu na początku października. Zgodnie z projektem, dyrektor nadal za popełnienie “czynu naruszającego prawa i dobro dziecka” nie będzie mógł wymierzyć nauczycielowi jedynie kary porządkowej, ale zostanie zobowiązany do zawiadomienia o sprawie rzecznika dyscyplinarnego. Kluczowy przepis art. 75 ust. 2a Karty ma brzmieć następująco:
“Kar porządkowych, o których mowa w ust. 2, nie wymierza się za popełnienie czynu naruszającego prawa i dobro dziecka. O podejrzeniu popełnienia przez nauczyciela czynu naruszającego prawa i dobro dziecka dyrektor szkoły, a w przypadku podejrzenia popełnienia takiego czynu przez dyrektora szkoły – organ prowadzący szkołę, zawiadamia rzecznika dyscyplinarnego, o którym mowa w art. 83, nie później niż w terminie 14 dni od dnia powzięcia wiadomości o podejrzeniu popełnienia takiego czynu, chyba że okoliczności bezspornie wskazują, że nie doszło do popełnienia takiego czynu.”.
Dziś na ten temat debatowały sejmowe komisje podczas I czytania projektu.
Dyskusja nabrała szczególnego znaczenia, ponieważ MEN wczoraj w nocy oraz dziś rano zaczęło wygrażać nauczycielom odpowiedzialnością dyscyplinarną za udział w protestach Strajku Kobiet. Rzeczniczka ministerstwa Anna Ostrowska napisała w komunikacie MEN: „Jeżeli potwierdzi się, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach lub sami brali w nich udział, powodując zagrożenie w czasie epidemii i zachowując się w sposób uwłaczający etosowi ich zawodu, będą wyciągnięte konsekwencje przewidziane prawem. Nie ma także naszej zgody na zachęcanie dzieci oraz młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań. Nie ma zgody na to, aby uczniowie zachowywali się w taki sposób”.
– Mam wrażenie, że wracamy do PRL-owskiej szkoły, gdy nauczyciele nie mieli autonomii i musieli wykonywać polecenia aparatu państwowego – mówiła Krystyna Szumilas (KO), była minister edukacji.
Pytała, na jakiej podstawie ministerstwo żąda od kuratorów informacji na temat udziału nauczycieli w Strajku Kobiet. Przypomniała, że także podczas Czarnego Protestu nauczycielki były prześladowane ze względu na swoje poglądy, a niektóre trafiły nawet przed komisje dyscyplinarne. – Może się okazać, że nauczyciel, który przypiął sobie do klapy marynarki symbol błyskawicy, może zostać osądzony – tłumaczyła. Zaproponowała, by wykreślić cały przepis a art. 75 ust. 2a, czyli powrót do sytuacji sprzed czerwca 2019 r. (komisje nie zgodziły się na to).
Jej zdaniem, w obecnej sytuacji politycznej przepisy dyscyplinarne mogą być wykorzystywane przeciwko nauczycielom, którzy demonstrują inny światopogląd niż ten, który prezentuje rząd. I zostać ukarani np. za udział w antyrządowym proteście (czym w komunikacie zagroziła zresztą rzeczniczka MEN).
– Gdzie w prawie jest przepis, który mówiłby, że nauczyciele zostali pozbawieni praw publicznych, czyli w swoim czasie wolnym nie mogą brać udziału w protestach, czy też na prywatnym profilu zachęcać znajomych do udziału w protestach? – pytała Katarzyna Lubnauer (KO). – Nauczyciele nie mogą tylko prowadzić propagandy politycznej na terenie szkoły i tylko to jest zakazane. To, co się dzieje w ostatnich dniach, te wszystkie próby nacisku, świadczą o tym, że przy pomocy kuratorów próbujecie naciskać na nauczycieli – dodała.
Posłanka KO zarzuciła ministerstwu edukacji próbę zastraszenia nauczycieli oraz przekształcenia kuratoriów w „policję obyczajowo-polityczną”. – Te przepisy to bicz na nauczycieli i w ogóle trzeba je wykreślić – uzasadniła.
Konrad Frysztak (KO) przypomniał sytuację w jednym z liceum w Szydłowcu, gdzie radny PiS i nauczyciel matematyki wyrzucił ze zdalnych lekcji dwie uczennice za to, że w swoim awatarze podczas zdalnych lekcji miały znaczek Strajku Kobiet. – Wprost odebrał tym uczennicom ich konstytucyjne prawo do nauki. Nauczyciel nie ma prawa wyprosić z sali lekcyjnej ucznia, chyba, że przeszkadza w prowadzeniu zajęć i ubliża innym. Czy w związku z tą sytuacją wykorzysta pan te instrumenty i zaapeluje do wszystkich dyrektorów i kuratorów, by nauczyciele, którzy są waszymi funkcjonariuszami publicznymi, nie indoktrynowali uczniów? – pytał Frysztak.
Poseł chciał też wiedzieć, czy dyrektorzy szkół mają prawo analizowania profilów uczniów w mediach społecznościowych i w oparciu o prezentowane tam poglądy polityczne np. obniżać uczniom oceny z zachowania.
W obronie ministerstwa edukacji wystąpiła posłanka PiS Teresa Wargocka, która uważa, że szkoła ma obowiązek dbać o m.in. wychowanie patriotyczne uczniów, o „polską kulturę, język, obyczaj”. – Dopóki nie było skrajnej lewicy w Sejmie, nikt nie kwestionował tego, że się wychowuje dzieci w szkole w duchu patriotycznym – przekonywała Wargocka. Jej zdaniem, nauczyciel z Szydłowca postąpił właściwie, ponieważ „klasa lekcyjna nie jest miejscem, że się wyciąga transparenty i robi politykę”.
– Dopuścicie do tego, co jest na polskich ulicach, na ogromną wulgarność, jaką prezentuje młodzież. Nie może być w szkole atmosfery „róbta co chceta”, musi być autorytet nauczyciela, odpowiedzialność nauczyciela za zrealizowanie podstawy programowej. Nauczyciel jest przez państwa atakowany, to państwo atakujecie nauczycieli, wspieracie uczniów, którzy chcą robić, co im się żywnie podoba, a potem nauczyciel usłyszy to słowo z protestu „w………ć”. Nie idźcie tą drogą, wychowujmy młodzież na kulturalnych, odpowiedzialnych ludzi – grzmiała Wargocka.
– Pani poseł Wargocka w ataku na lewicę odmieniła przez wszystkie przypadki słowo „patriotyzm”. Kto teraz stoi po stronie patriotyzmu? Dziś patriotami są nauczyciele, gdy realizują swoje obowiązki w środku pandemii pomimo, że ze strony ministerstwa edukacji nie doczekali się żadnego wsparcia. Patriotkami są nauczycielki, które bronią konstytucyjnego prawa uczniów i uczennic do wyrażania swoich poglądów – tak, uczniowie i uczennice też to prawo mają – odniosła się do słów swojej poprzedniczki Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica).
– Patriotami są też uczniowie i uczennice, którzy także w szkole, a nie tylko na ulicy chcą dyskutować o tym, w jakim państwie chcą żyć. Bo to jest ich przyszłość, a nie tylko pana ministra i pani poseł. Patriotyzmem jest debata o tym, czy się będzie żyło w państwie wyznaniowym czy świeckim, w państwie, które pozwala na torturowanie kobiet czy nie – dodała.
Według Dariusza Piontkowskiego, byłego ministra edukacji, a obecnie wiceszefa MEN, zarzuty o próby indoktrynacji oraz prześladowania nauczycieli „są nieuczciwe”, a posłowie opozycji „kłamią i naginają rzeczywistość”. – Nie kontrolujemy tego, co robią nauczyciele po lekcjach. Każdy ma prawo do swojego zdania i swoich poglądów. Nikt tego nie kwestionuje – odparł Piontkowski. – Czym innym jest natomiast próba indoktrynowania, czy zmuszania do zachowań, które mogą budzić sprzeciw rodziców. Przypominam, że to rodzice decydują o tym, w jaki sposób wychowywane są ich dzieci. Proszę oddzielić projekt ustawy od bieżącej sytuacji politycznej. Nie mają one nic wspólnego z bieżącą sytuacją polityczną – dodał.
Piontkowski nie chciał komentować komunikatów publikowanych przez jego resort, szczególnie, że sugerowały one coś zupełnie innego, niż on sam mówił posłom. – W projekcie zmian w Karcie nie ma informacji, jak reagować na logo Strajku Kobiet, nie ma nic o tym, kiedy nauczyciel ma prawo usprawiedliwiać nieobecność na zajęciach. Nadal obowiązują dotychczasowe przepisy. Próba instrumentalizacji tego projektu i dopasowania go do tego, co się działo na ulicach, jest fałszem – oświadczył.
Gdy posłowie nie odpuszczali i nadal atakowali go za nocne wpisy ministerstwa, wiceszef MEN wypalił: – Nie wiem, kiedy politycy piszą coś na Twitterze. W nocy czytacie Facebooka. Nie macie ciekawszych zajęć, więc pasjami czytacie Twittera czy Facebooka ministerstwa. Wpisów dokonuje ktoś z Departamentu Informacji i Promocji MEN.
– W żadnym miejscu ustawy nie ma zachęcania do masowych postępowań dyscyplinarnych, a te zapisy, które odnoszą się do postępowań dyscyplinarnych, są efektem rozmów ze związkami zawodowymi. Być może warto teraz się wycofać z tych zapisów, by nie było wrażenia, że próbujemy karać nauczycieli. Próbujecie ludziom zamieszać w głowach. Nauczyciel ma prawo do tego, by dyskutować, uczniowie także. Ten projekt nie ogranicza ich praw obywatelskich i prawa do dyskusji – dodał.
To dlaczego rzeczniczka MEN w nocnych komunikatach groziła karaniem nauczycieli za sam udział w protestach ulicznych? Tego Dariusz Piontkowski nie wyjaśnił.
Według Krystyny Szumilas, przepisy dyscyplinarne zawierające sformułowanie o „dobru dziecka” jednak są wykorzystywane do karania nauczycieli za ich działalność pozaszkolną. – Właśnie się dowiedziałam, że nauczyciel z Gdyni dostał maila z kuratorium, że ma się stawić przed komisją dyscyplinarną. Chodzi o donos. W mailu było napisane, że podobno podżegał uczniów do udziału w proteście. On tymczasem nic takiego nie robił, ostrzegał wręcz uczniów – poinformowała posłanka KO. – Mamy rację obawiając się takich sformułowań prawnych i tego, że minister po północy wysyła twitty. Apelujemy, byście nie podżegali kuratorów oświaty do wytaczania postępowań dyscyplinarnych nauczycielom za ich poglądy – dodała.
Jak tylko pojawił się ministerialny projekt zmian w Karcie, ZNP apelował do MEN o doprecyzowanie, co się kryje pod sformułowaniem „dobro dziecka”, ponieważ rzeczywiście wszelkie niejasności prowadzą tu do nadinterpretacji. – Nie byłoby dyskusji o art. 75 KN, gdyby nie to, co stało się w czerwcu 2019 r. To wtedy, jako pokłosie strajku, pojawił się zapis, który ZNP od początku kontestował. Zlikwidowano kary porządkowe w przypadku naruszenia dobra dziecka – przypomniał posłom Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZG ZNP.
– Skoro tak, to ZNP zabiega o doprecyzowanie „dobra dziecka” – dodał.
Zacytował też opinię Biura Analiz Sejmowych, w której przyznano, że mogą pojawić się problemy z interpretacją sformułowania „dobro dziecka”. Krzysztof Baszczyński powołał się tu na konkretne przypadki. – Postępowanie dyscyplinarne, według dzisiejszych przepisów, miał nauczyciel, który nie wypuścił ucznia do toalety podczas lekcji. Takie samo postępowanie miał nauczyciel, który zrobił coś odwrotnego, tj. wypuścił ucznia do toalety. Postępowanie miał też nauczyciel, który zbyt głośno mówił do uczniów na sali gimnastycznej podczas lekcji WF – mówił wiceprezes ZG ZNP.
– Prosimy państwa, dla dobra dobrego zawodu, by nie było dramatów ludzkich, o doprecyzowanie przepisu. Jeśli coś jest nieprecyzyjne, to w kontekście nowych przepisów dyscyplinarnych, powinno to mieć jednoznaczną treść i nie powinno budzić wątpliwości – dodał.
Posłowie PiS, którzy mają większość w obu komisjach, nie zgodziła się na poprawienie najbardziej spornych przepisów.
ZNP: Nie damy się zastraszyć! Związek odpowiada na ostatnie wypowiedzi i wpisy przedstawicieli MEN
(PS, GN)