Zwróćmy uwagę, o czym się w ogóle w Polsce nie mówi – hasła i postulaty towarzyszące u nas protestom rolniczym są mocno antyunijne, w dodatku odbywają się tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Przypomina się kampania przed brexitem w Wielkiej Brytanii oraz kampania przed pierwszym wyborem Donalda Trumpa na prezydenta USA. To Rosji zależy na tym, by do Parlamentu Europejskiego weszły siły antyunijne, skrajnie prawicowe, ksenofobiczne, które będą zmierzały do osłabienia Europy.
Z prof. dr. hab. Zbigniewem Karaczunem z Katedry Ochrony Środowiska i Dendrologii Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspertem Koalicji Klimatycznej, rozmawia Halina Drachal
W październiku ub.r. rozmawialiśmy o wpływie produkcji żywności na klimat (GN nr 44-45/2023, „Klimat na naszym talerzu”). Tym razem przyjrzymy się bliżej Europejskiemu Zielonemu Ładowi, który w założeniu miał służyć rolnictwu, a okazuje się, że prawie nikt go nie chce. Od pewnego czasu mówi się o nim wyłącznie źle. Dlaczego stał się powodem masowych protestów rolników w wielu krajach, także u nas?
– Rolnicy w krajach unijnych protestowali w różnych sprawach, a Europejski Zielony Ład stał się pretekstem do protestów, a nie był głównym ich powodem. Zwróćmy uwagę, że w Polsce protesty te trwają wyjątkowo długo mimo spełnienia oczekiwań rolników.
Moim zdaniem narracja dotycząca protestów społecznych została przejęta przez grupy lobbystyczne, których interesy zostały naruszone przez propozycje Zielonego Ładu.
Faktem jest jednak, że pewne proponowane w nim rozwiązania byłyby dla rolników trudne. Nie mówię niekorzystne, ale właśnie trudne do spełnienia, zwłaszcza dla dużych producentów, którzy zajmują się przemysłową produkcją rolną.
Zanim o nich powiemy, przypomnijmy, po co jest ten projekt?
– Ma być to odpowiedź na negatywne zjawiska wynikające z dotychczasowego sposobu wdrażania europejskiej wspólnej polityki rolnej (WPR – red.), niekorzystne procesy społeczno-gospodarcze, które występują w rolnictwie także w jej konsekwencji, ale chodzi też o problemy środowiskowo-klimatyczne. Celem rolniczej części Europejskiego Zielonego Ładu jest zmniejszenie presji rolnictwa na środowisko przyrodnicze, która jest potężna. Rolnictwo odpowiada za 12-14 proc. emisji gazów cieplarnianych, spowodowanej działalnością człowieka. Miałoby się to odbyć przy zagwarantowaniu wysokich dochodów rolniczych, zachowaniu małych i średnich gospodarstw rolnych i zapewnieniu konsumentom żywności wysokiej jakości.
Chodzi o osiągnięcie zrównoważonego rozwoju sektora rolniczego w Unii Europejskiej. Ale to wymaga wprowadzenia zmian, które nie wszystkim się podobają.
Co takiego spowodowała Europejska Wspólna Polityka Rolna?
– Negatywne procesy występujące w rolnictwie nie są jedynie jej konsekwencją. Tak naprawdę na całym świecie produkcją żywności rządzą wielkie międzynarodowe korporacje. Dość powiedzieć, że 90 proc. obrotów ze sprzedaży zbóż generują cztery duże międzynarodowe koncerny, podobnie jest w produkcji zwierzęcej – kontroluje ją ok. 10 koncernów. Ci potężni pośrednicy rolni preferują pewien model rolnictwa, najczęściej monokulturowy, i to ich wymagania spowodowały rozwój rolnictwa przemysłowego. Jest to po trosze i nasza wina jako konsumentów.
Najchętniej kupujemy towary najtańsze, nie zważając na konsekwencje środowiskowe i zdrowotne. Ma być dużo i tanio. I jest, ale kosztem przyrody i zdrowia publicznego.
Wracając do zmian, które w wyniku WPR zaszły w rolnictwie, na pewno jest to wymieranie wsi i upadek małych i średnich gospodarstw o powierzchni ok. 10 ha, które wcześniej utrzymywały się na rynku. One z tego rynku wypadają, podobnie jak takie, które mają mniej niż 50 krów. To obecny poziom opłacalności produkcji rolnej. Konsekwencją tych procesów jest także wymieranie tradycji i kultury związanej z terenami wiejskimi. Z drugiej strony WPR doprowadziła do tego, że mamy tanią żywność, która zawiera duże ilości pozostałości pestycydów, nawozów syntetycznych, głównie fosforanów, a w przypadku produkcji zwierzęcej antybiotyków.
Zielony Ład miał przeciwdziałać właśnie takim zjawiskom w Europie. Uratować to, co się da, i przywrócić model zróżnicowanego rolnictwa.
Pokazywany jest jednak jako główna przyczyna problemów europejskich rolników. Mówi się wręcz, że jego autorom chodzi o doprowadzenie ich do ruiny i przejęcie ziemi, czyli pozbawienie własności. To nośne hasła…
– Myślę, że mali i średni rolnicy, którzy dziś protestują przeciwko Zielonemu Ładowi sami sobie zakładają pętlę na szyję. Te rozwiązania były skierowane właśnie na ich wsparcie. Dostawaliby świadczenia nie za samą produkcję rolną, nie za hektary, ale za świadczenie pewnych usług ekosystemowych, czyli za prowadzenie uprawy czy innej działalności rolniczej w sposób, który będzie wzmacniał system przyrodniczy.
Przykładowo, chroniąc jakość wód poprzez utrzymywanie zadrzewień wzdłuż cieków wodnych, które oczyszczają tzw. spływ powierzchniowy. Wody, które spływają z pól do rzek i jezior mają w sobie pozostałości nawozów, co może spowodować tzw. przenawożenie naturalnych zbiorników wodnych.
Dzięki zadrzewieniom substancje odżywcze są pobierane przez korzenie drzew czy krzewów, woda jest oczyszczana i do zbiornika wpływa czysta. Ochronie klimatu lub ochronie gleby służy np. wprowadzanie do uprawy roślin bobowatych, kiedyś nazywanych motylkowymi, po to, żeby zmniejszyć nawożenie azotowe. Jeśli się przeorze rośliny bobowate, wówczas wzbogaca się glebę w azot i zmniejsza potrzebę stosowania nawozów syntetycznych. Tych praktyk zaproponowano całą gamę. Ich zastosowanie pozwoliłoby utrzymać się na rynku małym i średnim rolnikom.
(…)
Dr Karolina Zioło-Pużuk: Ważne wybory 9 czerwca. Za Europą albo przeciw Europie
Na to wszystko nałożyły się konsekwencje wojny w Ukrainie?
– Mają znaczenie, ale tylko w pewnym stopniu. Rzeczywiście, import z Ukrainy w niektórych obszarach produkcji rolnej wypychał z rynku naszych producentów. Bardzo niefortunna okazała się wypowiedź byłego już ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka, który w 2022 r. namawiał rolników, by nie sprzedawali pszenicy, gdy kosztowała 1750 zł za tonę, a teraz nie kosztuje więcej niż 700 zł. Jednak to, co się dziś dzieje w rolnictwie, jest tylko częściowo konsekwencją napływu konkurencji z Ukrainy, bo tak naprawdę nasz eksport produktów rolnych do Ukrainy jest znacznie większy od importu. Faktem jest, że korzystają na nim głównie pośrednicy i handlarze, a nie sami rolnicy. Ale największym konkurentem europejskich rolników jest Rosja, nie Ukraina.
Rosja jest przecież objęta embargiem.
– Nie są nim objęte kraje, do których Rosja wysyła na masową skalę swoje płody rolne i z których trafiają one do Europy. Wystarczy popatrzeć na bilans handlowy Unii Europejskiej w sektorze produktów rolnych z takimi krajami, jak: Uzbekistan, Tadżykistan, Gruzja, inne kraje południa Europy niebędące członkami Unii Europejskiej. Nagle z tych krajów import do UE produktów rolnych wzrósł pięciokrotnie. To nie są ich własne produkty. Rosja wchodzi nie tylko na rynki europejskie, ale także azjatyckie i afrykańskie z cenami dumpingowymi, m.in. zboża, oleju rzepakowego i słonecznikowego, w których produkcji Ukraina jest potentatem. Celem jest wypchnięcie zarówno Ukrainy, jak i Europy z tych rynków. Na to, co się dzieje, trzeba patrzeć w wielu wymiarach.
Zwróćmy uwagę, o czym się w ogóle w Polsce nie mówi – hasła i postulaty towarzyszące u nas protestom rolniczym są mocno antyunijne, w dodatku odbywają się tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Przypomina się kampania przed brexitem w Wielkiej Brytanii oraz kampania przed pierwszym wyborem Donalda Trumpa na prezydenta USA. To Rosji zależy na tym, by do Parlamentu Europejskiego weszły siły antyunijne, skrajnie prawicowe, ksenofobiczne, które będą zmierzały do osłabienia Europy. W zasadzie wszystkie postulaty rolników w Polsce zostały spełnione, a protesty trwają i zapewne będą trwały do czerwca, do wyborów europejskich.
Przyznał Pan, że rolnicy mają jednak powody do gniewu…
– Owszem, skutkiem wojny w Ukrainie jest bardzo wysoki wzrost cen nośników energii zarówno elektrycznej, jak i surowców energetycznych, czyli ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla. Dzieje się to przy jednoczesnym spadku ceny zboża. Udział cen energii w kosztach produkcji rolnej jest bardzo wysoka. Średnie gospodarstwo rolne zużywa od trzech do sześciu razy więcej energii elektrycznej niż gospodarstwo domowe w mieście. Do tego dochodzi wzrost cen paliw, a rolnik musi używać ciągnika, kombajnu i innych maszyn spalających olej napędowy. Ten wzrost cen powoduje ogromny spadek opłacalności produkcji.
Na to nakłada się kolejny skutek, trochę wynikający z pandemii, trochę z wojny w Ukrainie – do niedawna bardzo wysoka, a obecnie wciąż wysoka inflacja. Dla rolników inflacja jest zabójcza, dlatego że swoje plony sprzedają jesienią, a ziarna i nawozy kupują wiosną następnego roku.
Jeśli inflacja wynosi 10, 15, 20 proc., to po sześciu miesiącach spada wartość tego, co sprzedali, a wzrasta koszt tego, co muszą kupić, by prowadzić produkcję. Do tego większość rolników spłaca kredyty inwestycyjne.
To znaczy, że Zielony Ład obrywa przy okazji.
– W Polsce w dużej mierze dlatego, że stał się zakładnikiem wojny politycznej między obecną i poprzednią koalicją rządową. Wskazywanie, że to komisarz UE Janusz Wojciechowski z PiS wprowadzał Zielony Ład stało się dla obecnie rządzących podstawowym argumentem. Oczywiście konsultacje były, rząd premiera Mateusza Morawieckiego zgodził się na pryncypia Zielonego Ładu i na strategię „Od pola do stołu”, która dotyczy rolnictwa. Ale jeszcze kilka lat temu obecnie rządzący też mówili, że trzeba wdrażać programy ochrony klimatu i ochrony środowiska i nie protestowali przeciwko Zielonemu Ładowi. Dziś dystansują się wobec tej strategii, co moim zdaniem jest błędem, bo od zawieszenia tego projektu problemy rolnictwa się nie rozwiążą, a bez niego małe i średnie gospodarstwa rolne po prostu nie przetrwają. Wygrają na tym wielcy producenci przemysłu rolniczego, a nie rolnicy.
Ilu jest takich potentatów w Polsce?
– Jeśli chodzi o produkcję roślinną, nie ma ich wielu, dużo więcej prowadzi chów zwierząt – to przede wszystkim fermy drobiu, trzody chlewnej, nieco mniej bydła.
To zapytam jeszcze raz – czy w interesie samych rolników leży rezygnacja z tego pakietu?
– Oczywiście, że nie. Osłabienie Zielonego Ładu będzie uderzało również w nas, konsumentów. Nie mówi się o tym, że Polska jest drugim krajem w Europie pod względem ilości stosowania antybiotyków w produkcji zwierzęcej. Zużywamy ich trzy razy więcej niż średnio w Unii Europejskiej. To 193 mg/kg mięsa w hodowli, a średnia w UE wynosi 73 mg/kg. Produkowane u nas mięso w większości nie jest ani ekologiczne, ani zdrowe, a o poszanowaniu dobrostanu zwierząt nie ma co nawet mówić. Jeśli podczas protestów rolnikom towarzyszą przedstawiciele ferm futerkowych czy instytucji rolniczych, które przez ostatnie lata nic nie robiły, a dziś krzyczą, że jest bieda w rolnictwie, to się zastanawiam, kto za tymi protestami w rzeczywistości stoi i czy rolnicy nie są wykorzystywani do załatwienia nie swoich interesów.
(…)
Czy jest możliwe osiąganie przez rolników dobrych dochodów, gdyby produkowali w sposób nienaruszający systemów przyrodniczych?
– Da się, jeśli wprowadzimy certyfikowaną produkcję. Ona jest niższa i droższa, ale pozwala uzyskać podobny dochód jak w przypadku produkcji konwencjonalnej. Koalicja Klimatyczna od lat mówi, że rolnicy produkujący w sposób przyjazny dla środowiska kosztem ilości, powinni być za to wynagradzani. To także zakładał Europejski Zielony Ład.
Nie wierzę, by nawet wycofanie się przez Komisję Europejską z niektórych rozwiązań Zielonego Ładu oznaczało jego koniec i rezygnację z wymogów, czyli koniec działań prośrodowiskowych w rolnictwie.
Inne przepisy wymuszą na rolnikach dostosowanie się do wymagań środowiskowych i klimatycznych. Producenci i przetwórcy skupujący płody rolne od rolników będą mieli obowiązek raportowania sposobu produkcji w ramach systemu odpowiedzialności społecznej i ekologicznej. Na rolników będzie wywierana presja, by dokonywali zmian prośrodowiskowych. My, konsumenci, też będziemy od nich wymagali, by dostarczali żywność bez antybiotyków. Można to zrobić certyfikacją produktów zwierzęcych, nie tylko jajek, jak się już dzieje.
Jeśli teraz rolnicy stwierdzą, że nic nie będą musieli robić dla ochrony klimatu i że dzięki temu wygrali, to może ich spotkać przykra niespodzianka. Z dużym niepokojem patrzę na zmianę warunków meteorologicznych w przyrodzie. Rozmawiamy w połowie kwietnia, a już widziałem kwitnące konwalie, które nie bez powodu nazywamy konwalią majową, kwitną też kasztanowce. Okres wegetacji jest co najmniej o trzy tygodnie przyspieszony. Jeśli przyjdą w maju przymrozki, przy tak wczesnym okresie wegetacyjnym, może być katastrofa w rolnictwie. A wszystkie badania wskazują, że już od 60 do 70 proc. rolników odczuwa skutki zmian klimatu.
Co można z tym zrobić?
– Jako Koalicja Klimatyczna zaproponowaliśmy zawarcie pakietu społecznego dla rolnictwa w Polsce. Kierunki i sposób wsparcia rolników, by mogli nadal funkcjonować, produkując zgodnie z zasadami ochrony środowiska, i żywili nas zdrową żywnością, osiągając za to godziwe dochody, powinny być uzgodnione nie tylko między administracją publiczną a politykami, lobbystami rolniczymi, ale w ten proces powinny być zaangażowane różne grupy rolników, a także my, konsumenci.
U nas na wymogi unijne patrzymy jak na zagrożenie, a nie szansę, nie zastanawiamy się nad najbardziej dla nas opłacalnym sposobem ich wprowadzenia.
Mam wrażenie, że od 2004 r. jedyną polityką jest zabieganie o to, by rolnicy dostawali jak najwięcej pieniędzy w ramach obszarowych płatności bezpośrednich, wtedy są zadowoleni. Nie na tym polega rola państwa.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 18-19 z 1-8 maja 2024 r. Całość dostępna w wydaniu drukowanym i elektronicznym (e.glos.pl). Polecamy!
Fot. IStock oraz archiwum prywatne
Nasz patronat. Badanie Świadomości Ekologicznej Be.Eco. Odpowiedzialni za klimat!