Małgorzata Staciwa: Integracja działa na innej zasadzie niż włączanie ucznia niepełnosprawnego do klasy ogólnodostępnej

Uważam, że ze względu na różnorodność niepełnosprawności wśród dzieci potrzebne są zarówno edukacja włączająca, integracyjna, jak i specjalna. Każda ma swoją specyfikę, a rodzic powinien mieć wybór. Mam w tej chwili 49 dzieci z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego. 40 jest w klasach integracyjnych, dziewięcioro w klasach ogólnodostępnych. Uczniowie z klas integracyjnych zyskują więcej.

Z Małgorzatą Staciwą, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 149 z oddziałami integracyjnymi im. Obrońców Westerplatte w Łodzi, rozmawia Halina Drachal

Jako pierwsza w województwie łódzkim wprowadziła Pani do kierowanego przez siebie przedszkola, a później do szkoły klasy integracyjne. Czy czuje się Pani jedną z prekursorek idei edukacji włączającej?

– Nie, to jednak nie to samo. Integracja działa na innej zasadzie niż włączanie ucznia niepełnosprawnego do klasy ogólnodostępnej. U nas na każdym poziomie nauczania jest jedna klasa integracyjna, mniej liczna niż pozostałe. Uczy się w niej pięcioro uczniów z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego oraz 15 zdrowych.

Ta piątka jest włączana w program klasy ogólnodostępnej?

– Tak, ale musi być spełnionych kilka warunków. Po pierwsze, ważne jest – o czym się nie mówi – by w klasie integracyjnej dzieci zdrowe były „mocne”.

To znaczy jakie?

– Dzieci zdrowe mają ogromny wpływ na swych niepełnosprawnych rówieśników. Są dla nich wzorem do naśladowania, poprzeczką, do której tamte dążą. To jest tak jak z biegaczem, biegnie szybciej, gdy ma kogo gonić. Dobrze, gdy mają silne osobowości, spokojne temperamenty i empatię, gdy łatwo im przyswajać wiedzę, mają dobrą pamięć, odpowiednio się zachowują. Takie bezproblemowe. Nazywam je mocnymi, bo ich moc udziela się kolegom z różnego rodzaju niepełnosprawnościami. Dziecko słabsze, któremu nauka sprawia trudności, samo nie odniesie w pełni korzyści w takiej klasie ani dla nikogo nie będzie wzorem.

(…)

W dokumencie MEiN „Edukacja dla wszystkich” o integracji się nie mówi.

– Uważam, że ze względu na różnorodność niepełnosprawności wśród dzieci potrzebne są zarówno edukacja włączająca, integracyjna, jak i specjalna. Każda ma swoją specyfikę, a rodzic powinien mieć wybór. Mam w tej chwili 49 dzieci z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego. 40 jest w klasach integracyjnych, dziewięcioro w klasach ogólnodostępnych. Uczniowie z klas integracyjnych zyskują więcej.

Jeśli są takie potrzeby, dlaczego nie zorganizować więcej klas integracyjnych?

– Musiałabym mieć zgodę na utworzenie większej liczby oddziałów, a na to potrzebne są pieniądze, a przede wszystkim odpowiednie warunki lokalowe. Zawsze marzyłam o tym, by każda klasa miała swoją salę, by dzieci nie wędrowały po szkole, wszystkie pracowały na jedną zmianę. Udało się na krótko, bo z klasami VII i VIII wróciła dwuzmianowość. A dzieci z integracji nie mogą mieć rewalidacji po południu, są zbyt zmęczone. Nie wszystkie dzieci odnajdą się w systemie włączającym, tak jak nie wszystkie w integracyjnym, szkoły specjalne powinny pozostać. Bo czasem u dziecka następuje regres, mimo ogromnej z nim pracy. Widziałam w różnych krajach szkoły ogólnodostępne, które przyjmowały dzieci niepełnosprawne, jednak miały dostosowaną dla nich architekturę i wyposażenie oraz asystenta, który im stale towarzyszył.

Załóżmy, że ma Pani przekształcić swoją szkołę z oddziałami integracyjnymi w ogólnodostępną, włączającą tych 49 dzieci.

– Od razu zwiększa się liczebność klas, bo integracja znika. Musiałabym włączyć do każdej klasy np. po dwoje dzieci z różnym rodzajem niepełnosprawności, czasem sprzężeniami. Nie da się więcej do 25-osobowej klasy masowej. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. W ministerialnym projekcie zamieszczono tabelkę, w której na 100 uczniów przypada dwóch specjalistów, a w okresie przejściowym jeden. Tylko! Dziecko niepełnosprawne w stopniu umiarkowanym i znacznym wymaga pracy indywidualnej, jeśli do tego nauczyciel będzie miał w klasie 20 zdrowych, w tym kilku zdolnych, którzy też potrzebują indywidualnego podejścia, jak ma sobie poradzić? I jak się w tym odnajdzie dziecko zdrowe?

Co musi się zmienić, żeby projektowane włączanie miało sens?

– Wszystko. Przede wszystkim liczba dzieci w klasach. Projekt MEiN nie mówi nic o liczbie dzieci z niepełnosprawnością włączonych do jednej klasy. Mówi się o braku barier architektonicznych, wyciszonych salach, jednak nic o tym, kto za to zapłaci. My dysponujemy niezłym sprzętem, ale głównie wyproszonym u sponsorów, pozyskanym z projektów. Tak naprawdę nie wiemy, ile w subwencji, która do nas trafia, jest pieniędzy na dziecko niepełnosprawne. Zdaję sobie sprawę, że samorządy dokładają do prowadzenia szkół, ale chciałabym wiedzieć, ile mogę wydać na terapeutę, zakup krzesła czy chodziki dla moich niepełnosprawnych uczniów. W integracji nauczycielami wspierającymi są m.in. odpowiednio do niepełnosprawności uczniów oligofrenopedagodzy, surdopedagodzy. Każdy ma ukończone po trzy kierunki studiów. Świetnie sobie radzą, a jeszcze pomagają stworzyć IPET kolegom z klas ogólnodostępnych, jeśli trafi im się dziecko niepełnosprawne. Polonista czy matematyk w szkołach masowych, mimo starań, szkoleń, gdy dostanie ucznia z dysfunkcjami, na ogół nie daje rady.

Dziękuję za rozmowę.

***

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 9-10 z 3-10 marca 2021 r. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne

Nauczycielu, jak oceniasz plany MEiN dotyczące edukacji włączającej i zmian w kształceniu uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi?

Zobacz wyniki

Loading ... Loading ...

Nr 9-10/3-10 marca 2021

Magdalena Szajner: Jesteśmy „specjalni”, bo tu pracują specjaliści, innymi metodami, technikami, inne mamy podejście