Renata Szredzińska z FDDS: Może są mniejsze i słabsze, ale mają takie samo prawo do bezpieczeństwa i szacunku

Ze strony rządzących całe zarządzanie pandemią było skierowane do dorosłych, nie było żadnej komunikacji skierowanej do dzieci. Nie padło w ich stronę żadne zdanie ze strony rządu. Mamy przecież 7 mln dzieci, a więc 7 mln obywateli zostało z tej komunikacji wykluczonych. Wcale tak nie musiało być.

Z Renatą Szredzińską, członkinią zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Renata Szredzińska (fot. FDDS)

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę obchodzi 30. urodziny. A Pani, jak długo walczy o prawa dzieci?

– 13 lat temu dołączyłam do Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Trzeba przede wszystkim powiedzieć, że walka o prawa dzieci, szczególnie o prawo do bezpiecznego dzieciństwa bez przemocy, jest długa i mozolna. W USA już w XIX w., po głośnym przypadku ciężkiego zmaltretowania dziewczynki, zaczęto się zastanawiać nad powołaniem specjalnych służb ochrony dzieci. Jednak na dobre zajęto się tym tematem w USA i Europie dopiero w latach 50. i 60. XX w. W Polsce pierwsze takie organizacje pojawiły się w latach 80., wtedy powstał Komitet Ochrony Praw Dziecka. Polska stała się bardzo aktywna i zaproponowała na forum międzynarodowym przyjęcie konwencji o prawach dziecka. Ratyfikowaliśmy ją jako jeden z pierwszych krajów. Mało kto o tym wie. W latach 90., z inicjatywy naszej organizacji (FDDS – red.), robiliśmy badania wśród pediatrów i chirurgów dziecięcych. Dowiedzieliśmy się wtedy, że skala przemocy wobec dzieci jest większa, niż nam się wydaje. Lekarze mówili, że notorycznie mają do czynienia ze złamaniami rąk i żeber u dzieci, niekoniecznie po wypadku na rowerze.

Gdyby porównać sytuację z początku lat 90. z obecną, jak duże są u nas różnice w rozumieniu problemu przemocy wobec dzieci?

– Wtedy raczej podchodzono do tematu na zasadzie: „Jest jak jest”, „Nie zgłaszam nikomu, bo komu to zgłosić”, „No, dzieci się bije”. W tamtych latach takie tłumaczenia i takie myślenie, że dzieci dostają klapsy i lanie, były dość powszechne. A jednak wiele przez tych 30 lat się zmieniło. Pozytywne skutki tej walki wyraźnie odczuwamy.

Mamy większą wrażliwość i więcej zgłasza się przypadków przemocy wobec dzieci. Sytuacja nie jest idealna, ale przynajmniej nikt już nie mówi: „Widziałem rozbitą głowę u dziecka w wyniku przemocy, ale nic z tym nie zrobiłem”.

Wśród profesjonalistów to już się bardzo rzadko zdarza. Przynajmniej w deklaracjach. Ludzie też wiedzą, że to nie jest w porządku mówić: „Widziałem, ale poszedłem dalej”.

Mamy większą odwagę reagować na bicie dziecka i jego płacz za ścianą?

– Różnie z tym bywa, ale rośnie gotowość do zwracania uwagi, informowania odpowiednich służb, a jednocześnie w wielu kręgach wciąż istnieje podejście, że jak rodzice chcą stosować kary fizyczne, to mają do tego prawo, bo to oni decydują o wychowaniu. Nie jest to prawdą, ponieważ od 2010 r. stosowanie kar fizycznych wobec dzieci jest w Polsce zabronione. Ten zakaz to była wielka zmiana. W ślad za nią mamy kolejne. Jako fundacja zajmujemy się też dziećmi pokrzywdzonymi przestępstwem lub występującymi jako świadkowie w procedurach karnych. Jeszcze w latach 90. normą było, że dziecko zeznaje w sądzie, nierzadko kilkukrotnie, a przy jego zeznaniach obecny jest sprawca itd. Teraz mamy przyjazne pokoje przesłuchań i jednorazowe przesłuchanie.

Pokoje przesłuchań to jest efekt Waszych działań?

– Tak. Jeden z pierwszych takich pokoi powstał właśnie w naszej fundacji. Projekt ten był przez wiele lat prowadzony wspólnie z Ministerstwem Sprawiedliwości. Zachęcaliśmy różne podmioty do ich otwierania i certyfikowania. W tej chwili dziecko nie może już być przesłuchiwane w innych warunkach. Takie pokoje wydzielono też w sądach, chociaż uważam, że to nie jest dobre rozwiązanie.

Od 13 lat cały czas Pani czuwa, pisze petycje, organizuje akcje i kampanie. Łatwo na pewno nie jest?

–  Nie tylko ja, ale wszyscy w fundacji. Odczuwamy ciągłą huśtawkę, sinusoidę nastrojów. Oczywiście praca jest trudna i czasami zaskakuje, zwłaszcza kiedy osoby, od których oczekujemy wsparcia i pomocy, tworzą mur nie do pokonania. Z drugiej strony spotykamy też na naszej drodze wielu fantastycznych ludzi i wiem, że możemy liczyć na życzliwe reakcje wielu instytucji. Nie mogę powiedzieć, że to jest tylko trud i znój ani też, że to jest tylko wysoka motywacja i wzmocnienie.

Najtrudniejszy moment w Pani pracy?

– To było dwa lata temu, kiedy w ciągu jednego miesiąca media doniosły o śmierci pięciorga małych dzieci w wyniku przemocy w Polsce. One zginęły z rąk najbliższych: rodziców, matek, ojców, ojczymów. Dla mnie to był wstrząsający moment, że w kraju, który się rozwija, gdzie robimy postępy w świadomości i ochronie praw dziecka, w ciągu miesiąca ginie piątka dzieci.

Wydaje się, że liczba doniesień medialnych o takich tragediach rośnie.

– Jeśli chodzi o przypadki śmiertelne dzieci, to statystyki jednak nie potwierdzają, by sytuacja w Polsce się pogorszyła. Jest w nas większa gotowość, by o tym mówić. Problem krzywdzenia dzieci bardziej nas dotyka, bo jesteśmy bardziej świadomi, jak wielka to jest tragedia i niesprawiedliwość. Zaczęto ujawniać problem przemocy, w tym wykorzystania seksualnego, oficjalne statystki skoczyły, co nie znaczy, że sytuacja się pogorszyła, tylko my zaczęliśmy takie przypadki częściej zgłaszać. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym więcej spraw w toku.

Sprawy, o których dowiedzieliśmy się ostatnio, są wyjątkowo tragiczne. Śmierć uprowadzonego 11-latka czy historia 10-letniego chłopca, który przyszedł na policję, żeby opowiedzieć, co wyprawia z nim ojczym.

– Takich spraw jak ta z 10-latkiem mamy w fundacji bardzo dużo. Dzieci cierpią długo w samotności, zanim zwrócą się po pomoc.

Ale czy przykład tego chłopca oznacza, że dzieci są teraz bardziej świadome swoich praw i możliwości poszukiwania pomocy?

– Na pewno tak. Dużo organizacji prowadzi akcje skierowane do rodziców, a w szkołach są zajęcia na temat przemocy. Nauczyciele mówią dzieciom, że to nie jest dobre, że wcale nie trzeba tego znosić, że jak ktoś na nie krzyczy i bije, to znaczy, że stosuje przemoc. Dzieci mają na pewno większą świadomość, że to nie jest w porządku. Natomiast ten chłopczyk jest wyjątkowo odważny. Ciężko sobie wyobrazić, co on musiał przeżyć, że przełamał w sobie takie naturalne bariery jak lojalność wobec rodziny, by zwrócić się nie tylko przeciwko ojczymowi, ale też przeciwko matce. Idąc na policję, chłopiec przyznał, że matka nie pomogła mu, nie chroniła go. To dla dziecka jest bardzo trudne.

Podziwiamy to, ale nie powinniśmy od dzieci oczekiwać, że one same będą interweniowały w swojej sprawie.

To my, dorośli, jesteśmy za to odpowiedzialni, to my powinniśmy pójść za każdym sygnałem. Rozumiemy to coraz lepiej, ale na pewno jest wiele do zrobienia, bo jeszcze nie wszyscy są gotowi zaakceptować, że dziecko to człowiek, który ma takie same prawa jak dorośli do bezpieczeństwa i godności.

Powiedziała Pani, że to nauczyciele najczęściej tłumaczą dzieciom, jakie mają prawa. Czy szkoły stają na wysokości zadania?

– W podstawie programowej problemu krzywdzenia i przemocy wobec dzieci jako takiego nie ma. Generalnie wszystko, co się dzieje na terenie szkół, jest inicjatywą samych wychowawców i nauczycieli, którzy korzystają z dodatkowych godzin, aby porozmawiać z dziećmi. Z naszych informacji wynika, że na pewno niemało mówi się również o przemocy rówieśniczej, zaczyna się mówić o wykorzystaniu seksualnym, informując dziecko, co samo może zrobić, żeby uniknąć pewnych sytuacji, albo komu to powinno zgłaszać. Ale to są działania wynikające ze świadomości i aktywności samych nauczycieli. Nie jest to zinstytucjonalizowane.

Próbowali Państwo przekonać decydentów do działań systemowych?

– Od dawna próbujemy. Takie działania powinny być obligatoryjnie prowadzone w szkołach. Zabiegamy o to od lat. Dotychczas przeprowadziliśmy ponad 100 różnych projektów badawczych dotyczących różnych aspektów problemów dotyczących krzywdzenia dzieci w Polsce. W ostatnich latach każde wyniki badań przesyłamy do władz lokalnych i centralnych wraz z konkretnymi rekomendacjami. Jedna z nich jest wyjątkowo ważna. Są kraje, gdzie wszystkie placówki, w których przebywają dzieci bez opieki rodziców, muszą mieć tzw. politykę ochrony dzieci oraz wdrożone standardy ochrony dzieci. Muszą mieć spisane i ustalone procedury interwencji na wypadek np. podejrzenia, że dziecko jest krzywdzone w rodzinie, pojawia się podejrzenie o przemoc rówieśniczą czy w sprawie cyberbullyingu. Cały personel placówki – nie tylko merytoryczny, ale też pomocniczy – powinien być przeszkolony w zakresie rozpoznawania symptomów krzywdzenia i podejmowania interwencji.

Powinny być prowadzone regularne zajęcia z zakresu przeciwdziałania przemocy, różnych jej aspektów. Potrzebne są też materiały edukacyjne dla rodziców.

Kiedy cztery lata temu zrobiliśmy badania wśród rodziców dzieci do 18. roku życia, to 40 proc. pytanych nie wiedziało, że w Polsce mamy zakaz bicia dzieci. Edukacja w tym zakresie jest potrzebna. My takie zajęcia dla rodziców też prowadzimy. Pokazujemy im, jak wartościową współpracę można nawiązać z dzieckiem bez krzyku czy klapsów.

Dociera do nich ten przekaz?

– Do bardzo wielu z nich dociera. Bardzo często sami byli krzywdzeni w dzieciństwie. Ta współpraca z rodzicami jest konieczna. Jest wiele do zrobienia. Dawno nie było kampanii o nie biciu dziecka, która by wykorzystała obecne w każdym domu media państwowe. Chcę także powiedzieć, wracając jeszcze do takich tragedii, jak śmierć pięciorga dzieci dwa lata temu, że musimy zacząć wyciągać wnioski z tych tragedii. Policja i prokuratura robią swoje, doprowadzają do skazania sprawców, być może prowadzone są też postępowania wobec pracowników służb, którzy nie dopełnili obowiązków. Nie ma natomiast żadnych poprawek w systemie. Nikt z tego nie wyciąga lekcji i giną kolejne dzieci z tych samych powodów.

Pandemia coś zmieniła w postrzeganiu praw dziecka? Sporo mówiło się o przemocy w rodzinach zamkniętych w czterech ścianach.

– Ze strony rządzących całe zarządzanie pandemią było skierowane do dorosłych, nie było żadnej komunikacji skierowanej do dzieci. Nie padło w ich stronę żadne zdanie ze strony rządu. Mamy przecież 7 mln dzieci, a więc 7 mln obywateli zostało z tej komunikacji wykluczonych. Wcale tak nie musiało być. W niektórych krajach odbywały się oddzielne konferencje, gdzie tłumaczono dzieciom prostszym językiem czym są ograniczenia i po co one są wprowadzane. W Polsce, okazało się, że na centralnym poziomie, dzieci są mniej ważne. Nie wiem dlaczego. Bo jeszcze nie głosują?

Nauczyciele zwracali na to uwagę od ubiegłego roku. „Czy jak odwiedzę babcię to ona umrze?” – pytali ich uczniowie.

– Była wręcz narracja, że dzieci nie chorują a roznoszą koronawirusa. My w telefonie zaufania 116111 odbieraliśmy podobne zapytania od początku pandemii. Tymczasem wprowadzano kolejne obostrzenia jak zakaz wychodzenia z domu bez opieki dorosłego.

Zapomniano, że szereg dzieci żyje w rodzinach z problemami związanymi z przemocą, gdzie wyjście do szkoły lub na dwór, jest przez dziecko odbierane jako moment ulgi.

Tymczasem dzieci były skazane na przebywanie ze sprawcą w czterech ścianach. W telefonie zaufania odbieramy ok. 300 połączeń dziennie. Można dzwonić, ale można też przesłać wiadomość przez stronę 116111.pl. Mamy więcej telefonów niż możliwości ich odbierania.

Ile lat miało najmłodsze dziecko, które szukało kontaktu z Wami?

– Sześć lat. W pandemii był taki moment, szczególnie w czasie kiedy dzieci nie mogły wychodzić z domu bez opieki dorosłego, że mniej dzwoniło a więcej pisało, bo nie miały warunków, żeby swobodnie porozmawiać. Ten ostatni rok to było trudne wyzwanie. Mieliśmy zdecydowanie więcej telefonów dotyczących bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia dziecka.

W którym momencie dziecko chwyta za słuchawkę?

– W sytuacji kiedy czara się przelewa i ono postanawia zakończyć swoje życie. Czasami dzwoni do nas w ostatniej chwili po pomoc, bo zmieniło zdanie, częściej jednak dzwoni kiedy nie zmieniło zdania, ale nie chce być same w tym momencie. Tych interwencji mieliśmy dużo więcej – aż 747 w 2020 r., w porównaniu do 517 w 2019 r. Wzrost między 30 a 40 proc. To bardzo obciążające dla naszych pracowników. Ważna tu jest dobra współpraca z policją i pogotowiem.

Czego Wam życzyć na kolejnych 30 lat?

– Górnolotnie powiem – żebyśmy nie byli potrzebni. Ale patrząc realistycznie, to jak najwięcej życzliwości ludzi, do samych dzieci, jak i tych, którzy zajmują się pomocą dzieciom, a także zrozumienia, chęci nauki, rozwoju i uważności wobec sytuacji dzieci. Może są mniejsze i słabsze niż my, dorośli, ale mają takie samo prawo do bezpieczeństwa i szacunku.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się w Głosie Nauczycielskim nr 22 z 2 czerwca br. (w skróconej wersji)

Fot. Dreamstime (ilustracyjne) oraz FDDS

Save the Children: W pandemii dzieci przestały się bawić

Nasz patronat. 10 czerwca odbędzie się szósta edycja Digital Youth Forum Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę

Katarzyna Topolewska: Jeżeli nauczyciele są w dobrej kondycji psychofizycznej, to dużo łatwiej jest im pracować z uczniami