Nie wyobrażam sobie innego życia niż szkoła. Reasumując, trzeba wzmocnić już nie tylko pozycję nauczyciela w społeczeństwie, ale również szkoły. I to trzeba zrobić systemowo. Nie mam tylko pojęcia jak… Po latach degrengolady będzie to bardzo trudne. Wiele spraw zostało odłożonych na bok, zbyt wiele się mówiło, że szkoła jest zła, a nauczyciele jeszcze gorsi. Poprzedni decydenci dali nam popalić.
Z Joanną Iwanicką, nauczycielką języka angielskiego z Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Czy nauczyciele języków obcych obawiają się sztucznej inteligencji?
– Ja nie.
Uczniowie nie korzystają z niej na lekcjach, nie wyręcza ich w pisaniu, mówieniu?
– Mają telefony przy sobie, ale nie pozwalam im na to. Staram się zainteresować ich lekcją na tyle, na ile mogę.
Nauczyciele języków obcych często powtarzają, że kiedy MEN zajmuje się pisaniem nowej reformy, szkoła „reformuje się” sama z pomocą AI.
– Tak się dzieje, sztuczna inteligencja coraz częściej zastępuje uczniom samodzielną naukę, odciąga ich od samodzielnej pracy. Nieraz widzę ucznia, jak z telefonem w ręku komunikuje: „Zapytałem o to ChatGTP”.
Nie przeszkadza to Pani?
– Nie możemy stawiać kontry czasom, w których żyjemy. AI zadomowiła się na dobre. W sumie nie ma się czemu dziwić, bo od momentu pojawienia się sztucznej inteligencji nie zrobiliśmy właściwie nic, żeby to oswoić. Zmagamy się z tym na każdej lekcji, powtarzamy uczniom, że warto zrobić coś samemu.
Stało się trochę tak jak z telefonami. Całe lata zajęła nam dyskusja – zakazać czy nie zakazać. Różne zapisy wprowadzone zostały do szkolnych regulaminów i statutów, ale z ich realizacją szkoły radzą sobie raczej słabo.
Marcin Dzierżawski, Belfer na zakręcie: Rozbiliśmy się o dużą politykę, o sprawy od nas niezależne
Zapisy wprowadzające ograniczenia w używaniu telefonów na lekcjach pojawiły się w ok. 60 proc. szkół. Nauczyciel ma szansę je egzekwować?
– To wszystko nie jest takie proste. Z jednej strony szkoły chciałyby weryfikować i ograniczać używanie telefonów oraz AI, z drugiej mówi się o tym, że może warto byłoby je wykorzystywać na lekcji. Nauczyciele przecież to robią. Często z powodzeniem. Niestety, my sami nie zawsze jesteśmy w tym konsekwentni. Raz mówimy dzieciom, że AI jest fajna, a innym razem, że to samo zło, z pomocą którego można oszukiwać. Przyszedł czas, żeby zacząć wprowadzać jasne zasady. Przynajmniej na swoich lekcjach.
Trzeba zacząć się na poważnie zastanawiać, jak wykorzystać AI do celów edukacyjnych. Ale nie od przypadku do przypadku. Niech szkołom zostaną udostępnione np. wybrane narzędzia.
Pojawiają się różne propozycje, w tym całkowity zakaz korzystania z telefonów przez uczniów w szkołach. W oczywisty sposób byłby to także zakaz dotyczący AI. Czy to może się udać, tak jak udało się np. we Francji?
– Mam wątpliwości. Francuzom się to lepiej udaje, bo to i starsza demokracja, i inna mentalność. My jesteśmy bardziej buntowniczy, uparci, za nic mamy zasady. Tu bym upatrywała wielu naszych problemów, nie tylko tych związanych z AI.
Potrzebny będzie przykład.
– Rodzice zakłócają lekcje, dzwoniąc do dzieci z różnymi sprawami. Często więc słyszę: „Proszę pani, dzwoni mama”. Zastanawiam się wtedy, czy mama nie zna planu lekcji. Problem jest znacznie głębszy. Trzeba by wiele zrobić, żeby społeczeństwo zaczęło poważnie traktować szkołę, nauczycieli, uczniów i to, co tutaj robimy. Może o tym należałoby najpierw zacząć rozmawiać. Nie wierzę w rozporządzenia, nowe zapisy w ustawach, myślę, że my sami musimy po prostu się zastanowić, co zrobić, żeby dzieci wiedziały, kiedy telefon i AI są na lekcji OK, a kiedy nie są.
Są szkoły, które proszą uczniów, by na lekcjach odkładali swoje telefony do pudełka lub szafki, żeby mogli bardziej skoncentrować się na nauce.
– Nauczyciel nie ma prawa rozporządzać telefonami dzieci, to wszystko może się odbywać za zgodą rodziców. A oni często się na to nie godzą. Czasem na zebraniu, kiedy zaczynamy rozmawiać o odkładaniu telefonów na lekcji, słyszę: „No nie, to są telefony naszych dzieci”. I wtedy pada argument, że ten telefon zapewnia im bezpieczeństwo. Kiedy mówię, że to tylko na lekcji, poza tym w szkole jest bezpiecznie, ale jak zajdzie potrzeba, to ja zadzwonię, od razu słyszę odpowiedzi rodziców, np. „nie chcemy pani sprawiać kłopotu”.
Co by się sprawdziło?
– Kolejne ograniczenie wprowadzone centralnie mogłoby się nie sprawdzić. Potrzebna jest najpierw refleksja społeczna. Nie widzę innego wyjścia. Dopiero wtedy moglibyśmy konsekwentnie egzekwować korzystanie z telefonów. Żeby nie było tak jak z pracami domowymi. Sposób na „odspawanie” uczniów od telefonów na terenie szkoły powinien być wypracowany wspólnie.
(…)
Szkoła już nie jest postrzegana jako miejsce, gdzie obowiązują pewne zwyczajowe normy, pewne reguły, niepisane prawa?
– Tak było kiedyś. Obecnie nie ma takiego poczucia, że jak się wchodzi na teren szkoły, to wszystkich obowiązują określone normy. Staram się to tłumaczyć dzieciom na lekcjach. Wyjaśniam, że w dorosłym życiu nie należy się spóźniać do pracy, a kiedy się chodzi do szkoły, to należy przychodzić punktualnie na lekcje. Na podorędziu mam przykład z samolotem. Pytam, czy można się spóźnić na samolot, lecąc na wczasy. Powtarzam to, a i tak notorycznie uczniowie się spóźniają. „Proszę pani, były korki” – słyszę najczęściej.
Ja sama dojeżdżam 12 km do pracy, więc też muszę stać w tych korkach. Ostatecznie to rodzic wiezie dziecko do szkoły i wszyscy wiemy, że to on się spóźnia, że za późno wyszedł z domu. Podobnie jest z nieobecnościami. Mamy zapis w statucie szkolnym regulujący usprawiedliwienia. Rodzice na pierwszej wywiadówce się podpisują, że się z nim zapoznali.
(…)
W jakich warunkach powstaje reforma, która ma wejść w życie w 2026 r.?
– Zastanawiam się, jak regulować tak poważne rzeczy, skoro mamy problem – czysto ludzki – w postrzeganiu szkoły jako dobra wspólnego, miejsca, gdzie zdobywa się wiedzę, planuje swoją przyszłość. Trzeba się nad tym najpierw zastanowić, bo tych przykrych aspektów jest coraz więcej i niewiele się o tym mówi. Słychać tylko: reforma, profil absolwenta, AI, nowe narzędzia, metody nauczania, dostosowanie do potrzeb ucznia itd. Szkoła to zbiorowisko, które bardzo się zmieniło. Skoro przez lata powtarzano, że rodzice „mają tylko prawa”, to nie dziwmy się, że teraz są tylko żądania. Można się nie uczyć, spóźniać się, jeździć na wakacje w czasie roku szkolnego. Niezależnie od tego, jakie plany ma obecne MEN, wszystkie inne kwestie nadal są w grze.
Dlaczego tak się stało? Społeczeństwo nie zauważyło zmiany?
– Nie poszła informacja do społeczeństwa, że szkoła jest ważna. Mamy problem związany z szacunkiem, z zasadami niezbywalnymi, które stanowią fundament, niezależnie od czasów, w jakich akurat żyjemy. Nawet podstawowe zasady dobrego wychowania, jak „dzień dobry”, też zanikają. To był trudny kadrowo rok w szkole, koncentrowaliśmy się na bieżących sprawach, żeby w miarę suchą stopą przejść przez ten niekończący się „ocean trudności”. Dla wielu nauczycieli to było zbyt wiele. Odchodzą. Jest też grupa, która trwa. Głównie ci, którzy ciężko pracowali na swój awans, dokształcali się, naprawdę mocno się angażowali.
Nauczyciele z największym doświadczeniem są najbardziej wytrwali?
– Nie wyobrażam sobie innego życia niż szkoła. Reasumując, trzeba wzmocnić już nie tylko pozycję nauczyciela w społeczeństwie, ale również szkoły. I to trzeba zrobić systemowo. Nie mam tylko pojęcia jak… Po latach degrengolady będzie to bardzo trudne. Wiele spraw zostało odłożonych na bok, zbyt wiele się mówiło, że szkoła jest zła, a nauczyciele jeszcze gorsi. Poprzedni decydenci dali nam popalić.
Niech mi ktoś pokaże inną grupę zawodową, która za darmo jest w pracy, mówię o tzw. godzinach czarnkowych. Dwa lata to trwało, zanim postanowiono coś z tym zrobić. To nic, że w 2023 r. zmienili się ludzie u steru władzy, tamten przekaz polityczny poszedł w świat i nadal się utrzymuje.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 33-34 z 13-20 sierpnia 2025 r. (wydanie drukowane i elektroniczne).
Fot. Archiwum prywatne