Punktoza zaczęła się od tzw. ustawy 2.0, a później zaczął się wspomniany rollercoaster. Proszę zwrócić uwagę jeszcze na jedną sprawę. Za wprowadzaniem punktów do systemu stoją ludzie. W Katowicach mam kilku znajomych, którzy się tym zajmują i wiem, co przeżywają przy każdej zmianie tzw. listy czasopism. Muszą ciągle reagować na zmiany w ramach tej punktozy. Śmiałem się kiedyś, że kładłem się do łóżka jako naukowiec średniej klasy, a budziłem jako naukowiec z pierwszej ligi, bo akurat zmieniła się lista.
Z dr Błażejem Mądrzyckim, wiceprzewodniczącym OPZZ, rzecznikiem i koordynatorem ds. prawnych RSZWiN ZNP, wiceprezesem Rady Uczelnianej ZNP na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, rozmawia Jarosław Karpiński
Środowisko akademickie czeka na obiecane podwyżki, ale dyskutuje też i oburza się na tzw. punktozę na uczelniach. Proszę wyjaśnić, o co chodzi.
– Jednym z głównych elementów, który jest brany pod uwagę przy rozliczaniu pracy pracowników akademickich, są publikacje. To tzw. ewaluacja jakości działalności naukowej. Liczba i jakość tych publikacji w dużym stopniu przekłada się na nasz dorobek naukowy, na naszą „rozpoznawalność”. Ten dorobek naukowy jest brany pod uwagę w różnym kontekście. Z jednej strony w perspektywie bieżącej pracy naukowca liczy się liczba publikacji i liczba punktów.
Jak piszę sprawozdanie z mojej pracy, to rok do roku muszę wykazać, ile i jakie mam publikacje na swoim koncie oraz gdzie zostały opublikowane. Z drugiej strony ma to znaczenie dla samej jednostki badawczej, czyli np. dla wydziału czy całego uniwersytetu, bo liczba punktów „w obecnym schemacie” przekłada się na pozycję jednostki.
Wreszcie, kiedy naukowcy starają się o wyższy stopień w swojej karierze naukowej – np. ja planuję w jakiejś perspektywie starać się o habilitację – to badany jest także dorobek publikacyjny, tzn. ile i jakie mam artykuły na swoim koncie, gdzie one były publikowane, w jakich czasopismach, jak punktowanych itd. To jest także brane pod uwagę przy aplikowaniu o wnioski grantowe.
Wyjaśnijmy, że pismom naukowym przyznawane są punkty w zależności od ich znaczenia – od 20 nawet do 200 pkt. Jedną z pierwszych decyzji ministra Dariusza Wieczorka było cofnięcie zmian w wykazie czasopism naukowych, zatwierdzonych przez byłego już szefa MEiN Przemysława Czarnka. Przypomnijmy, że niektóre czasopisma w czasach Czarnka awansowały z poziomu 20 czy 40 na 200 pkt i znalazły się w tej samej grupie, co najbardziej renomowane periodyki, takie jak „Nature” czy „Science”.
– Tak. Za ministra Czarnka obowiązywała lista punktowanych czasopism, na której minister dokonywał zmian, jednym czasopismom podwyższał punktację, innym obniżał. Nowy minister Dariusz Wieczorek chciał ukrócić ten proceder ręcznego sterowania punktacją czasopism i doszedł do wniosku, że ostatnią listę czasopism opublikowaną przez swojego poprzednika zakwestionuje. Cofnie zmiany, a co będzie w perspektywie, to się okaże. Dla nas, dla środowiska akademickiego, najważniejsze jest jednak to, „co się okaże”. A tego nie wiemy.
Na ostatniej liście zaktualizowanej przez ministra Czarnka – on tylko wie, co chciał przez to osiągnąć – były jednak także takie czasopisma, których redakcje starały się rozwijać, ciężko pracowały na swoją renomę i co za tym idzie, na liczbę punktów. Wykonywały swoją redakcyjną pracę lege artis.
W wyniku ostatniej aktualizacji listy dokonanej przez Czarnka w 2023 r. 32 tytuły Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego, związane z wydawnictwem bezpośrednio lub korzystające tylko z platformy Open Journal Systems (OJS), otrzymały wyższą punktację. To zostało anulowane…
– To stawia wielu naukowców w trudnej sytuacji. Każdy naukowiec stara sobie planować pracę. Osobiście, planując pracę na 2024 r., chciałem opublikować artykuł w jednym czasopiśmie, w drugim, w trzecim. Miałem pewne założenia, zgłaszali się do mnie ludzie, którzy chcieli, żebyśmy np. coś wspólnie opublikowali. Uwzględnialiśmy w tych naszych planach również punktację, którą dysponowały te konkretne czasopisma, żeby po zakończeniu roku akademickiego móc to wszystko wykazać w sprawozdaniach uczelnianych. I nagle słyszę, że nowy minister cofnął te plany niemal z dnia na dzień.
Pojawił się problem?
– Decyzja ministra Wieczorka jest zapewne podyktowana dobrymi intencjami, ale pytamy, co w zamian? Bo ja dzisiaj nie wiem, co mam robić – czy mam weryfikować swoje wszystkie plany, czy będzie jakaś nowa lista, kiedy ta lista będzie, w jaki sposób ona zostanie opracowana?
Czasopismo „Z Problematyki Prawa Pracy i Polityki Socjalnej”, którego jest Pan współredaktorem, z poziomu 20 pkt awansowało na 40, teraz po korekcie ministra Wieczorka znowu ma 20 pkt.
– Osobiście reprezentuję „stare-nowe” czasopismo. „Stare” czasopismo, wspólnie z moim wydziałowym kolegą, postawiliśmy od początku na nogi, czyli de facto musieliśmy zaczynać od zera. Mieliśmy zaplanowany jakiś profil wydawniczy. Rozmawiałem z autorami, mówiłem im, że przygotowujemy się do nowego numeru, bo musimy mieć przecież ciągłość. Pytali, ile mam punktów. Wyrazili zainteresowanie, bo pismo ma 40 pkt. Nagle z dnia na dzień dowiaduję się, że punkty dla czasopisma zostały zredukowane do 20, a więc mój kolejny numer jest zagrożony. To oznacza, że zagrożona jest ciągłość wydawania czasopisma i być może znowu będę musiał startować od zera, bo jeśli nie mamy ciągłości publikacyjnej, to nie będziemy traktowani jak poważne czasopismo. A ludzie, którzy chcieli u nas publikować, mówią „sorry”, bo skoro czasopismo ma obecnie 20, a nie 40 pkt, to im się nie opłaca u nas publikować.
Szanując tych naukowców, nie dziwię im się, bo po co mają tracić czas, przeglądać materiały, pisać tekst, przechodzić cały proces redakcyjny, jeśli ta publikacja nie ma dla nich takiego znaczenia, jak zakładali. Niestety, takimi ruchami minister może nam wiele planów pokrzyżować.
Jak wybrnąć z tego problemu?
– Przede wszystkim ministerstwo najpierw powinno było zrobić dokładny przegląd listy czasopism i reagować w konkretnych przypadkach. Tego chyba nie zrobiono. Bo ja rozumiem, że były podejrzenia, że na tej liście zwiększoną liczbę punktów otrzymały czasopisma, które po prostu na to nie zasługiwały. Zostały np. docenione ze względów ideologicznych. Nie można jednak stosować odpowiedzialności zbiorowej. Dzisiaj wyjście jest takie, żeby po pierwsze, nadać dynamiki pracom nad nową listą, bo problem trzeba rozwiązać szybko. Ostatnio gdzieś usłyszałem, że może do końca roku resort się z tym uwinie. To nie jest dobra perspektywa i żadne pocieszenie.
Trzeba to załatwić w trybie pilnym?
– Tak, zdecydowanie, to musi być potraktowane priorytetowo. Nowa lista powinna być ogłoszona pilnie dla dobra ludzi zatrudnionych na uczelniach. Bo wewnątrz środowiska wzburzenie jest duże. Widać to choćby w komentarzach w grupach społecznościowych. Rozwiązanie tego problemu jest istotne, przede wszystkim dla młodszej kadry naukowej. Poza tym uważam, że zmiany na liście czasopism punktowanych powinny być konsultowane ze środowiskiem.
Chodzi o stabilizację, dotrzymywanie terminów i przewidywalność pracy naukowej. Czy RSZWiN ZNP zajmie stanowisko w tej sprawie?
– Na pewno to rozważymy. Będziemy o tym rozmawiać. Myślę, że informacje o problemie docierają do ministra, bo dużo się o tym mówi w środowisku. Jeżeli naukowcy piszą w grupach internetowych, że to przypomina diabelski młyn czy rollercoaster, bo jednego dnia czasopismo ma 100 pkt, a drugiego np. 40 czy 20, a potem znowu mu przyrasta, to trudno tego nie zauważyć w kontekście naszej pracy.
Bo to się nie zaczęło od Czarnka.
– Tak. Punktoza zaczęła się od tzw. ustawy 2.0, a później zaczął się wspomniany rollercoaster. Proszę zwrócić uwagę jeszcze na jedną sprawę. Za wprowadzaniem punktów do systemu stoją ludzie. W Katowicach mam kilku znajomych, którzy się tym zajmują i wiem, co przeżywają przy każdej zmianie tzw. listy czasopism. Muszą ciągle reagować na zmiany w ramach tej punktozy. Śmiałem się kiedyś, że kładłem się do łóżka jako naukowiec średniej klasy, a budziłem jako naukowiec z pierwszej ligi, bo akurat zmieniła się lista.
Trzeba mieć świadomość, a mówię to także do opinii publicznej, że każda taka zmiana wywołuje konkretne skutki w życiu konkretnych ludzi pracujących na uczelniach. Praca na uczelni to nie jest zabawa, działalność naukowców wprost przekłada się na życie nas wszystkich. Proszę mieć świadomość, że większość rzeczy, która nas otacza, najpierw powstała w czyjejś głowie. Rollercoaster w czasopismach nie pomaga w pracy naukowej. Chciałbym, żeby skończył się czas przeszkadzania pracownikom uczelni.
Nie chodzi jednak tylko o listy czasopism i punkty.
– Za tym wszystkim idzie praca ludzi, którzy planują, publikują i którzy nad tym czuwają. To wszystko się wiąże z wysiłkiem, z przeprowadzanymi badaniami. Podam przykład. Ktoś jest biologiem i prowadzi badania na temat jakiegoś owada, obserwuje go przez pół roku, ogląda go, podświetla, dokarmia, bada. Wysyła potem wyniki tych badań do czasopisma, które miało jeszcze kilka miesięcy temu prestiżową liczbę punktów, a dzisiaj przestało nagle być znaczące. A więc całe to badanie, cały wysiłek zostaje zmarnowany. Bo z regulaminu oceny obowiązującego w jednostce tego naukowca wprost wynika, że punkt odcięcia wynosi nie 20, a np. 40 czy 70. To znaczy, że jak ten naukowiec opublikuje wyniki badań w czasopiśmie, które ma mniej niż 70 czy 40 pkt, to w ogóle nie jest to brane pod uwagę. Takie są problemy dnia codziennego naukowców, taka proza życia, w której my funkcjonujemy i która ma dla nas bardzo istotne znaczenie.
Jako związkowiec uczestniczę np. w komisjach oceny pracy naukowej na wniosek ocenianego. I oceniany naukowiec tłumaczy często: „Ja zaplanowałem publikację taką i taką, tu i tu, więc czuję się dotknięty, że chcecie mnie negatywnie ocenić, jeśli nie mam wpływu na liczbę punktów, bo zmieniły się uwarunkowania”. Za tym wszystkim idzie bardzo duże ryzyko i konsekwencje w świecie rzeczywistym.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w GN nr 8-9 z 21-28 lutego br. Fot. Archiwum prywatne
Polecamy Głos Nauczycielski w wydaniu papierowym i elektronicznym!
Szef MEiN ogłosił nowy wykaz punktowanych czasopism naukowych. „Przegląd Sejmowy” na topie