Charakter tego rzecznikowania przez lata bardzo się zmienił. Na początku wiele spraw dotyczyło głównie statutu szkoły czyli wewnątrzszkolnych ustaleń. (…) Z biegiem czasu te moje spotkania z młodzieżą zmieniły charakter. Te dotyczące porady prawnej okołostatutowej jeszcze się zdarzają, ale już rzadko. Obecnie znacząca część uczniów przychodzi do mnie, żeby po prostu porozmawiać o swojej sytuacji, a to oznacza, że moja praca się bardzo skomplikowała.
Z Jakubem Mączyńskim, rzecznikiem praw ucznia i nauczycielem języka angielskiego w I LO w Kędzierzynie-Koźlu, laureatem Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata” (2023), rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Jak Pan został rzecznikiem praw ucznia w swojej szkole?
– Moja koleżanka odeszła, potem były wybory. I tak się zaczęło.
Z czym przychodzą do Pana uczniowie?
– Najczęściej przychodzą do mnie tylko po to, aby mieć poczucie, że ktoś ich wysłucha.
Jak duża odpowiedzialność na Panu ciąży?
– Ogromna. Uczeń musi mieć poczucie, że jest pod opieką. To jest absolutna podstawa. Przynajmniej na początku nastolatkowi wystarczy wiedza, że nie jest sam ze swoim kłopotem.
Wszystkie sprawy rozwiązuje Pan swoimi siłami?
– Mogą być różne drogi rozwiązywania tych problemów, kiedy jednak mam poczucie, że moje kompetencje się kończą, kieruję mojego ucznia do kogoś, kto będzie wiedział lepiej ode mnie, co dalej robić.
Kto Pana szkolił, przygotowywał?
– Sam nabierałem doświadczenia. Korzystałem ze szkoleń w swojej szkole i poza nią. Mam za sobą również długi intensywny kurs, który bardzo dużo mnie nauczył o konfliktach i ich rozwiązywaniu.
Co jest w szkole ważniejsze: wiedza czy uczucia uczniów?
– Wiedza jest ważna, ale poczucie bezpieczeństwa jest ważniejsze. W sytuacji zagrożenia nie jesteśmy w stanie realizować celów wyższych. Trudno się uczyć, jeśli nie czujemy się komfortowo. Ja stawiam na dobre relacje.
„W czasie swojej pracy, nie tylko jako nauczyciel języka angielskiego, ale też rzecznik praw ucznia, stara się stworzyć uczniom szkoły bezpieczną przestrzeń do działania i wyrażania siebie. Spotkania z nimi to często codzienna i mozolna praca, która ma na celu otwieranie uczniów na innych, doprowadzenie ich do samoakceptacji i zrozumienia samych siebie” – w tych kilku zdaniach starano się oddać jak wygląda Pana praca. Jak często rozpoczyna Pan rozmowę z młodzieżą od słów „Oni to My”?
– To zależy od tego, do jakich tematów młodzież dąży. „Oni to My” to nawet nie jest temat lekcji, o których pisałem w swoich refleksjach przygotowanych z okazji nadania mi Nagrody im. Sendlerowej, to jest hasło, zaproponowane nawet nie przeze mnie, a przez naszą młodzież. Pojawiło przy okazji różnych działań, w które próbowałem młodzież wciągnąć, chociażby w pomoc na granicy polsko-białoruskiej czy pomoc uchodźcom ukraińskim. W czasie rozmowy uświadomiliśmy sobie, że każdy z nas jest potencjalnym uchodźcą, że każdy z nas może być potencjalnym migrantem, kimś, kto znalazł się po prostu w kłopocie życiowym. Wydaje mi się, że dopiero to młodzieży uzmysłowiło, że nic nie jest dane na zawsze, nic nie jest stałe, że zawsze trzeba dbać o wolność, bezpieczeństwo, szacunek i tolerancję.
Nastawienie zwłaszcza wśród młodzieży często się zmienia, akceptacja przeradza się w obojętność, czasami nawet w niechęć, a takie rozmowy z pewnością są trudne i wymagają czasu. Nie wystarczy godzina lekcji.
– Po dwóch latach od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie widać zmiany, także wśród młodzieży. Pojawiają się nastroje antymigracyjne, antyuchodźcze. Muszę znaleźć ten czas na rozmowę, bo młodzież śledzi sytuację polityczną i spory, chociażby te związane z transportem zboża.
Każdy ma prawo zacząć analizować sytuację, młodzież też. Moją rolą jest pokazywać i mówić, że cokolwiek się dzieje, dalej za naszą wschodnią granicą trwa wojna i giną tam ludzie. Niedawno oglądałem film „20 dni w Mariupolu”.
Postanowiłem z uczniami o tym porozmawiać, bo kiedy coś mnie porusza, od razu to niosę do szkoły. Pokazałem im drobne urywki, omówiłem sytuację, bo niezależnie od tego, jaka jest narracja tu i teraz, ważna jest świadomość tego, że ludzie cierpią.
Do tych rozmów wykorzystuje Pan lekcje wychowawcze czy dzieje się to kosztem języka angielskiego?
– Mam trochę taki przywilej, że na lekcjach angielskiego mogę o wiele więcej zrobić. Podręczniki są pełne tematów społecznych, da się wiele wpleść i przy okazji poćwiczyć konwersację. W kwestii samego rzecznikowania to już jest trudniej. W czasie lekcji zrobić się tego nie da. Interwencje mam wtedy, kiedy uczniowie tego potrzebują. Jeśli nie mam czasu, umawiam się z nimi na okienku bądź w jakimkolwiek innym terminie. Byle szybko, bo czas tutaj odgrywa ogromną rolę.
Od jak dawna jest Pan rzecznikiem praw ucznia w szkole?
– Niemal 10 lat. Już za długo. Czas oddać miejsce i pole do działania komuś młodszemu. Charakter tego rzecznikowania przez lata bardzo się zmienił. Na początku wiele spraw dotyczyło głównie statutu szkoły czyli wewnątrzszkolnych ustaleń. Uczniowie przychodzili i pytali, czy nauczyciel może to czy tamto, czy w takim terminie może zapowiedzieć kartkówkę. Często zajmowałem się też terminowością oddawania sprawdzianów przez nauczycieli.
Z biegiem czasu te moje spotkania z młodzieżą zmieniły charakter. Te dotyczące porady prawnej okołostatutowej jeszcze się zdarzają, ale już rzadko.
Obecnie znacząca część uczniów przychodzi do mnie, żeby po prostu porozmawiać o swojej sytuacji, a to oznacza, że moja praca się bardzo skomplikowała.
Jak bardzo?
– To jest kluczowa zmiana. Coraz częściej pewne niedomagania szkolne – czy to wypełnianie obowiązku szkolnego, czy gorsze wyniki w nauce – mają swoje źródło w braku dobrostanu uczniów. Kondycja psychiczna stała się jednym z kluczowych elementów, o ile nie najważniejszym.
Praca szkolnego rzecznika praw ucznia przesuwa się ze spraw statutowych i coraz bardziej dotyka kwestii, które wpływają na problemy szkolne ucznia?
– Nie tylko na szkolne. Bardzo często da się zauważyć, że problemy ucznia wynikają także z sytuacji pozaszkolnych.
Uczeń przychodzi do mnie i mówi: „Nie było mnie bardzo długo w szkole, bardzo trudno jest mi zaliczać te zaległości”. W rozmowie z uczniem jednak czuję, że za tą jego kilkutygodniową nieobecnością kryje się coś innego niż grypa, że wydarzyło się coś poważnego. Dlatego obecnie raczej próbuję zdiagnozować, jeśli uczeń wyrazi zgodę, co się stało i jak można mu pomóc.
Czy potrzebuje pomocy psychologicznej i terapeutycznej. Bo sprawy szkolne to ja jestem w stanie wspomóc, to znaczy porozmawiać z nauczycielami, załatwić jakieś ulgi w zaliczaniu, zagwarantować więcej czasu na przyswojenie materiału itd. Ale coraz częściej muszę szukać wsparcia psychologicznego, bo trzeba działać z bardzo dużym wyczuciem.
W marcu br. w MEN powstał zespół ekspercki ds. praw i obowiązków ucznia, który będzie pracował nad projektem ustawy o powołaniu ogólnopolskiego rzecznika praw ucznia. Oczekuje Pan „twardych” zmian systemowych czy raczej rozwiązań na rzecz poprawy dobrostanu uczniów?
– Może jestem trochę naiwny, ale wydaje mi się, że brakuje mi takiej czułej szkoły. Mówiłem o tym w Sejnach podczas odbierania Nagrody im. Sendlerowej. Ja nie chcę być źle zrozumiany, bo wiem, że ustawowo tego nie da się wprowadzić, ale na myśli mam, po pierwsze, domniemanie niewinności, bo często się zakłada, że jeśli uczeń nie wypełnił jakichś obowiązków szkolnych, to zrobił to z premedytacją, że to był jego wybór, a przecież niekoniecznie musi tak być.
Po drugie, tych sytuacji losowych związanych z dobrostanem ucznia jest mnóstwo. Szkoła jako część poobijanego przez lata systemu edukacji powinna zmienić podejście do wielu spraw. Stąd dość trudno uczy się empatii.
A jeśli chodzi o ideę powołania ogólnopolskiego rzecznika praw ucznia?
– Jestem za powolną ewolucją w kierunku większego zrozumienia dla samych uczniów. Mogą tę ewolucję wspomagać twarde zmiany systemowe, ale takie absolutnie pozytywne. Za taką zmianę uważam ideę powołania rzecznika praw ucznia przy ministrze edukacji. Jeżeli mamy Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Konsumenta, to wydaje się absolutnie logiczne, że taka grupa społeczna jak uczniowie powinna mieć przynajmniej świadomość tego, że może szukać wsparcia także poza swoim otoczeniem. Musimy zakładać, że są uczniowie i uczennice, którzy być może nie mają do kogo się zwrócić ze swoim problemami.
Spróbujmy te problemy poszufladkować. Ustaliliśmy już, że wiele z nich dotyczy spraw pozaszkolnych, które wpływają na sytuację w szkole.
– To jest szeroki zakres spraw. Wśród nich są konflikty rówieśnicze. One były i będą, dlatego trzeba się zawsze zastanowić, jak w ramach szkoły można dany konflikt rozwiązać. Konflikt na linii uczeń – nauczyciel to też nie jest koniec świata. Czasami przy odrobinie dobrej woli i mediacjach każdą sprawę można zakończyć porozumieniem. Metoda wspólnej sprawy, NVC, to wszystko pomaga. Oczywiście widzę pole do zmian ustawowych m.in. w kwestii obowiązku szkolnego, ale większą pracę mamy do wykonania u podstaw na poziomie gminnym i powiatowym, zwłaszcza w budowaniu tej relacyjności. Sprawy są różne, a szkolny rzecznik praw ucznia to człowiek, który działa trochę pomiędzy uczniem a nauczycielami. Moim zadaniem jest przecież w możliwie najłagodniejszy sposób negocjować z obydwiema stronami.
(…)
NASZ PATRONAT. Trwają zapisy na bezpłatną konferencję „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”
Kto powinien być rzecznikiem praw ucznia na poziomie centralnym, wojewódzkim, powiatowym itd.?
– Ktoś, kto lubi młodzież. Potrafi słuchać bez oceniania tej drugiej strony. Przeczytałem niedawno, że jeden rozumiejący dorosły potrafi o 80 proc. ograniczyć ryzyko podjęcia próby samobójczej. Pod względem prób samobójczych wśród nastolatków jesteśmy w czołówce europejskiej. Sytuacja jest katastrofalna, a niestety może być jeszcze gorzej.
Potrzeba więc ludzi, do których młodzi mogliby się zwracać, kontaktować się z nimi w sytuacjach kryzysowych, a nam, szkolnym rzecznikom, potrzebny jest ktoś, kto pomoże koordynować pracę. Trzeba opracować jakiś plan działania na długie lata.
Szkoła powinna się zmienić?
– Nie wyobrażam sobie, żeby szkoła się nie zmieniała. Głębokość tych zmian trzeba jednak zbalansować, bo jeśli przekroczymy granice tak jak podczas likwidacji gimnazjów, znowu może się zdarzyć wiele złego. Pewne podstawy muszą zostać, bo edukacja i uczniowie lubią obracać się w pewnych stałych ramach. Lepiej się czują, kiedy mają jasno określone zasady. Młodzież też nie lubi rewolucji w szkole.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 18-19 z 1-8 maja 2024 r. Całość dostępna w wydaniu drukowanym i elektronicznym (e.glos.pl). Polecamy!
Fot. Archiwum prywatne