Zakazany owoc stał się podstawową strawą w szkole i na studiach


Z prof. Marią Czerepaniak-Walczak z Uniwersytetu Szczecińskiego, honorowym członkiem Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego i wiceprzewodniczącą Zarządu Głównego PTP, rozmawia Leszek Wątróbski

Ponad 4 mln uczniów z dnia na dzień musiało zamienić szkolne ławy na naukę przez internet. Co tak naprawdę oznacza dla nich ta zmiana?
– Przede wszystkim radykalnie zmieniło się środowisko uczenia się i charakter interakcji edukacyjnych. Jest to zmiana wielowymiarowa. Uczniowie zostali zobowiązani do robienia tego, co było do tej pory… zakazywane. Przecież jedną z kar stosowanych wobec dzieci i młodzieży był zakaz używania smartfonów, komputerów, ograniczanie dostępu do internetu. Szkoły też ograniczały korzystanie przez uczniów z telefonów komórkowych. A teraz, z dnia na dzień, te urządzenia stały się obowiązkowym wyposażeniem i uczących się, i nauczycieli. Zakazany owoc stał się podstawową strawą, podstawowym środkiem i ośrodkiem realizacji obowiązku szkolnego i studiowania. Jest to wręcz szok kulturowy w edukacji. Ten szok jest mniejszy dla tych, którzy podejmowali efektywne działania wcześniej, byli odważnymi odkrywcami potencjału nowych środowisk uczenia się i dróg jego wykorzystywania w codziennej praktyce. Jest ich niemało, ale to, co robili, było ich wyborem i wdrażane było stopniowo. Bardziej służyło uatrakcyjnianiu uczenia się aniżeli realizacji obowiązku. Teraz jednak tym osobom – zarówno nauczycielom, jak i uczniom czy studentom – jest łatwiej. Mogą kontynuować i aktualizować dotychczasowe doświadczenia.
Czym różni się na uniwersytecie nauka online od dawnej – bezpośredniej?
– Jeśli chodzi o relacje w środowisku akademickim, to kontakty bezpośrednie odzwierciedlały wcześniej także nasze emocje. Widzieliśmy całego człowieka w czasie rzeczywistym – jego oczy, miny, słyszeliśmy westchnienia. Tego wszystkiego nie możemy, niestety, doświadczyć online.
Teraz z moją grupą seminaryjną uczymy się współpracy na platformie Teams wspomagającej pracę zespołową. Zamiast twarzy wyświetlają mi się tylko inicjały studentów w kółeczkach. Niektórzy z nich korzystają bowiem wyłącznie z telefonów z zainstalowaną na nich odpowiednią aplikacją.
Kiedy nie widzę twarzy, tylko same inicjały, zastanawiam się, czy to nie są przypadkiem jakieś boty. Ponadto kiedy osoby uczestniczące w seminarium zabierają głos, to ich nie widzę i nie wiem, czym jeszcze się właśnie zajmują. Pytam się ich więc, czy notują i czy rozumieją. W takiej sytuacji podstawą jest zawsze wzajemne zaufanie. Nabiera ono szczególnej wagi teraz, gdy istnieje wiele pokus, by iść na skróty, pozorować pracę, angażować domowników w realizację zadań. Oczywiście, o ile jest to możliwe.

(…)



Więcej – tylko w GN nr 18-19 (e-wydanie)



Pozostałe artykuły w numerze 18-19/2020: